POBOKSOWANE #19: KAMBOSOS I WYWRÓCONY STOLIK W WADZE LEKKIEJ

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-12-11

Sensacyjne zwycięstwo George'a Kambososa Juniora (20-0, 10 KO) nad Teofimo Lopezem (16-1, 12 KO) spowodowało swego rodzaju tąpnięcie na rynku kategorii lekkiej. Przeglądu dywizji postanowił dokonać Kacper Bartosiak w swoim cyklu "Poboksowane".

POBOKSOWANE #19: KAMBOSOS I WYWRÓCONY STOLIK W WADZE LEKKIEJ

Tego nie spodziewał się nikt - rzutem na taśmę George Kambosos (20-0, 10 KO) stał się autorem największej tegorocznej sensacji. Zwycięstwo nad Teofimo Lopezem (16-1, 12 KO) zdecydowanie nie było przypadkiem, a nowe realia mogą sprawić, że w potężnie obsadzonej kategorii lekkiej paradoksalnie będzie teraz łatwiej o wielkie walki.

O porażce faworyta przesądził szereg czynników. Głównym winowajcą powszechnie uznano jednak ojca - Teofimo senior faktycznie w przerwach między rundami brzmiał jak ktoś, kto po wzburzonym morzu porusza się bez mapy. "Pięknie to wygląda, wygrywasz do wiwatu" czy "musisz go wreszcie znokautować" to nie są precyzyjne komunikaty, których potrzebował młody pięściarz w chwili próby. Wskazówek taktycznych nie było - być może dlatego, że w narożniku nie pojawił się Joey Gamache, który podpowiadał w wygranych walkach z Commeyem i Łomaczenką. 

POBOKSOWANE #18: TERENCE'A CRAWFORDA WALKA Z CZASEM >>>

Po wszystkim Lopez nie pogodził się z porażką i odpłynął do krainy fantazji znanej choćby z opowieści Adriena Bronera. Razem z ojcem zaczęli dopatrywać się spisku winiąc wszystkich po kolei - od platformy DAZN przez Eddiego Hearna do sędziego ringowego, który nieopatrznie podniósł na moment w górę rękę Teofimo, zanim David Diamante skończył odczytywać werdykt. Potem pojawiły się informacje o poważnych problemach zdrowotnych, które podobno mogły się zakończyć nawet śmiercią. 

Na gorąco i na zimno nie zmieniło się jedno - obaj Lopezowie deklarowali, że rewanżu nie będzie. To rzadko spotykany scenariusz w pojedynkach tej rangi. Wygląda na to, że Junior po prostu nie jest w stanie wypełniać limitu kategorii lekkiej na dłuższą metę. Jest jednak pewien problem - w kategorii superlekkiej bez pasów z niższej wagi nie wnosi nic. Niekwestionowany mistrz Josh Taylor (18-0, 13 KO) już zapowiedział, że prędko nie wyjdzie z nim do ringu, bo ewentualna walka straciła cały powab. Wiadomo jednak, że takie starcie byłoby dla grupy Top Rank skądinąd łatwe do zrobienia, więc mimo wszystko raczej nie sposób go wykluczyć.

Wzorowa praca u podstaw

Kambosos z kolei wycisnął 150 procent z nieoczekiwanych 15 minut sławy. Kolejne dwa tygodnie spędził w Stanach Zjednoczonych, odwiedzając przedstawicieli mediów. Apogeum przyszło, gdy do swojego hitowego podcastu zaprosił go sam Joe Rogan - na co dzień współpracownik UFC, ale przy tym wielki fan boksu. To najlepiej pokazuje skalę wyczynu Australijczyka - tam naprawdę nie trafia się z ulicy.

Nowy mistrz spod ringu obejrzał także dwóch potencjalnych rywali. Najpierw widział jak Devin Haney (27-0, 15 KO) bez specjalnego błysku wypunktował solidnego JoJo Diaza (32-2-1, 15 KO) po bezpiecznej i mało widowiskowej walce. Dzień później analizował już wygraną Gervonty Davisa (26-0, 24 KO), który po nadspodziewanie zaciętym pojedynku nieznacznie pokonał na punkty nieustępliwego Isaaca Cruza (22-2-1, 15 KO). 

Do skompletowania hat-tricka zabrakło tylko wizyty na walce Wasyla Łomaczenki (15-2, 11 KO) z Richardem Commeyem (30-3, 27 KO), ale Kambosos - co pełni zrozumiałe - postanowił w końcu wrócić do żony i trójki małych dzieci. W ojczyźnie przyjęto go jak bohatera, ale mistrz postanowił kuć żelazo póki gorące i (zapewne trochę pod publiczkę) dał się już nagrać na sali treningowej. 

Mimo wszystko trudno wskazać zawodnika, który w ostatnich latach potrafiłby tyle wycisnąć z nieoczekiwanego sukcesu. Andy Ruiz (33-2, 22 KO) po wizytach w znanych amerykańskich programach zaczął jeść i imprezować, a potem zniknął równie nagle jak się pojawił. Jak będzie z Kambososem? Sytuacja dopiero się zagęszcza, a nowy mistrz ma w ręku naprawdę mocne karty. Walka z Lopezem była wymagającym testem cierpliwości, bo pojedynek wielokrotnie przekładano. Na końcu zmienił się nawet organizator, a to Australijczyk był tym, który w końcu powiedział "dość" niezbyt poważnym ludziom z Trillera.

Po wygranej zaczął otwarcie zapowiadać, że kolejną walkę planuje w ojczyźnie i któraś z grubych ryb będzie musiała opuścić strefę komfortu, by spróbować go dopaść. Eddie Hearn zaczął wieszczyć ostateczną unifikację z Haneyem, ale sporo wskazuje na to, że decydujące okażą się zakulisowe federacyjne gierki. Zwycięzca walki Łomaczenki z Commeyem zostanie obowiązkowym pretendentem z ramienia organizacji WBO (i być może WBC), z kolei Gervontę może wywołać federacja WBA. Być może zdecyduje zasada "kto pierwszy, ten lepszy".

Łoma pójdzie jako pierwszy?

Ze sportowego punktu widzenia najbardziej prawdopodobna wydaje się wizyta w Australii Łomaczenki - o ile oczywiście wygra w sobotę z Commeyem (transmisja gali od 3:00 w Polsacie Sport). Ukrainiec spośród wszystkich kandydatów ma zdecydowanie najmniej czasu. Zaawansowany stan zużycia organizmu może sprawić, że pójdzie wyjazdowym tropem Ołeksandra Usyka (19-0, 13 KO), choć przecież tego typu wyzwania nie są mu obce.

Wystarczy wspomnieć, że z bilansem 1-1 trzecią walkę w zawodowej karierze zaliczył na wyjeździe na gali Showtime z niepokonanym wówczas Garym Russellem (24-0) i mimo niejednogłośnego werdyktu wyraźnie go pokonał. A w 2018 roku przyjął zaproszenie Luke'a Campbella (20-2) na unifikację na Wyspach Brytyjskich i również nie zostawił żadnych wątpliwości. 

Wyjazd do Australii na walkę z Kambososem pasowałby do jego modus operandi i byłby zgodny z nową filozofią. Łomaczenko zdradził, że chce zostać niekwestionowanym mistrzem, bo tylko taki status faktycznie potwierdza dominację w danej kategorii. - Promowałem już walki w Australii. To świetne miejsce na takie wydarzenia. Tamtejsi fani na pewno godnie przywitaliby Łomaczenkę. Jestem ostrożnym optymistą w temacie walki Łomy o tytuły pod koniec przyszłego roku - zdradził Bob Arum.

Z tej wypowiedzi bije jednak pewien dystans. Trudno oprzeć się wrażeniu, że szef grupy Top Rank to jeden z największych przegranych w nowym rozdaniu. Wcześniej to dzięki jego decyzji w kontrakcie na walkę Łomaczenki z Lopezem nie znalazła się klauzula rewanżowa. Po porażce z Kambososem nie ma już żadnego punktu zaczepienia i może liczyć tylko na łaskę federacji WBO.

Inne podejście zaprezentował Eddie Hearn. - Koniec kwietnia lub maj to idealny moment na walkę o tytuł niekwestionowanego mistrza - stwierdził. Promotor Haneya wcale nie uważa, że Australia to jedyne rozwiązanie i przewiduje, że to gry mogą się włączyć szastający dziesiątkami milionów dolarów saudyjscy lub katarscy szejkowie.

Trzeba jednak pamiętać, że w przeszłości daleki wyjazd zaliczył także Davis. Doszło do tego jednak w zupełnie innych realiach biznesowych. W maju 2017 roku zawitał na Wyspy, gdzie pobił Ryana Walsha (21-0), broniąc tytułu IBF w kategorii superpiórkowej. Dziś jednak Gervonta jest nie tylko pupilkiem Floyda Mayweathera, ale także jedną z większych gwiazd Pay-Per-View całego projektu Premier Boxing Champions i stacji Showtime.

Haney w pewnym sensie jest za to na tym etapie, co Davis w 2017 roku. Nie da się ukryć, że wyłonienie niekwestionowanego mistrza ma swoją wymowę, choć w istocie jest tylko fanaberią federacji WBC, która wbrew logice przyznała Łomaczence status "mistrz franczyzowego". Ten pas przejął od niego najpierw Lopez, a teraz Kambosos, a organizacja chyba dalej nie ma pomysłu o co tak naprawdę chodziło w tej poronionej koncepcji.

Bez względu na wszystko - rok 2022 powinien stać pod znakiem znakomitych walk w jednym z najmocniej obsadzonych obecnie limitów. Na szczycie się kotłuje, a lada moment do gry powinien wrócić Ryan Garcia (21-0, 18 KO). Łatwo zapomnieć, że ten rok rozpoczął się przecież od jego wygranej z Campbellem... A dalej czekają ciekawi prospekci - William Zepeda (24-0, 22 KO) i Michel Rivera (22-0, 14 KO). Jeśli tylko najlepsi będą walczyć między sobą, to nikt nie będzie narzekał na nudę - bez względu na ostateczny kształt zestawień.

KACPER BARTOSIAK