MOSLEY WSPOMINA NAJLEPSZE CHWILE SWOJEJ KARIERY

Redakcja, The Ring

2021-09-02

Na początku XXI wieku Sugar Mosley (49-10-1, 41 KO) był liderem rankingów bez podziału na kategorie wagowe - wszystko za sprawą nieco nieoczekiwanego zwycięstwa nad medialną gwiazdą Oscarem De La Hoyą. Reprezentant Kalifornii bez cienia wątpliwości osiągnął sukcesy warte Galerii Sław.

Mistrz trzech kategorii wagowych, na rozkładzie takie sławy jak wspomniany już wcześniej "Golden Boy", Fernando Vargas, Antonio Margarito czy Ricardo Mayorga - "Słodki" nie odmawiał trudnych walk. Nic zatem dziwnego, że na zasłużonej emeryturze Mosley chętnie wspomina dawne chwile. Cytujemy niektóre z wypowiedzi byłego mistrza.

- Przechodziłem przez piekło, robiąc limit kategorii lekkiej i musiałem ciężko trenować przez cały czas. Pracowałem jednak z dwoma świetnymi mistrzami - Zackiem Padillą i Genaro Hernandezem. Miałem świetne sparingi i nie miałem innego wyboru - musiałem być naprawdę dobry. To byli świetni goście do współpracy, uwielbiałem naszą salę, była pełna rywalizacji.

- Ta część Kalifornii pełna była społeczności latynoskiej, więc pnąc się do góry walczyłem na amatorce z Rafaelem Ruelasem, sparowałem z jego bratem Gabrielem, Hectorem Lopezem, Pepe Reillym. Pojawił się Oscar De La Hoya. Ponadto Julio Cesar Chavez Senior, Paul Gonzalez, który był złotym medalistą olimpijskim. Pracowałem również z Azumah Nelsonem. Miałem wspaniałą karierę amatorską, ale dookoła mnie było również wielu wspaniałych profesjonalistów. Ci goście mieli silną etykę pracy, więc i ja ją posiadłem. To czyniło mnie lepszym od przeciętnego człowieka.

O pierwszym pojedynku z Oscarem De La Hoyą

- Wszyscy w Kalifornii wiedzieli, że jesteśmy dwoma zawodnikami z topu i chcieli zobaczyć nasz bój. Nie wiedzieli po prostu, jak dobrym zawodnikiem byłem. Zdawali sobie sprawę, że jestem świetny, ale nie wiedzieli, jak dobry byłem po przejściu z wagi lekkiej do półśredniej. Ale jeśli spojrzeć wstecz, Oscar walczył na olimpiadzie w 132 funtach, ja ważyłem 139. Byłem więc większym zawodnikiem. Jestem po prostu szczęśliwy, że dał mi szansę na pokazanie swoich umiejętności i daliśmy świetny popis tamtej nocy. Otworzyliśmy Staples Center, to była piękna noc, pełna ludzi i obaj walczyliśmy z całych sił. Od początku boksowaliśmy w bardzo szybkim tempie, ale ja byłem w stanie utrzymać ten rytm przez cały dystans, a on zaczął zwalniać. Nogi Oscara zaczęły stawać, a ja nabrałem szybkości i różnica zrobiła się wyraźna. To był pojedynek, który miał mnie wynieść na szczyt i musiałem dać z siebie wszystko.

O pierwszej walce z Fernando Vargasem

- Był silny, naturalnie duży i wniósł do ringu około 174 funtów (limit wagi półciężkiej - dop.red). Ja z kolei ważyłem jedynie 154 funty, ale również byłem mocny i tak samo mocno biłem. Najważniejsza była jednak moja szybkość, a złapałem go ciosem, który sprawił, że jego oko niemal wybuchło. Vargas dobrze się spisał tamtej nocy, ale byłem dla niego nieco za szybki. Po tym jak go zraniłem, nie mógł dojść do siebie, więc w mojej opinii przerwanie było uzasadnione. W rewanżu złapałem go okrężnym lewym sierpowym (Mosley wygrał drugą potyczkę w szóstej rundzie - dop.red).

O zwycięstwie nad Antonio Margarito

- Niezwykle satysfakcjonująca wygrana, ponieważ w 2009 roku byłem już nieco leciwym pięściarzem. Niekoniecznie testerem dla innych, ale wielu ludzi było zdania, że moje najlepsze lata zdecydowanie minęły. Szkopuł polegał na tym, że Margarito był Meksykaninem z meksykańskim stylem, a ja pochodzę z Kalifornii. To również mój styl walki. Wielu ludzi nie dostrzegało jego krótkich uderzeń na korpus lub ciosów z góry. Uznałem zatem, "wiesz co, nie pokonasz mnie tym stylem! Mogę to robić z zamkniętymi oczami!". Całe życie sparowałem z Latynosami, Meksykanami. Jestem w zasadzie meksykańskim pięściarzem - czarnym Meksykaninem. Margarito nie trafił mnie w zasadzie czysto, kilka uderzeń tu i ówdzie. Nie obchodzi mnie, czy jego rękawice były wówczas zagipsowane - tej nocy był gorszy.