ZAPOMNIANE BITWY: DIEGO CORRALES vs ACELINO FREITAS

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2021-06-13

Dziś w cyklu „Zapomniane bitwy” Wojciecha Czuby fascynująca konfrontacja mistrzowska z 2004 roku - Diego Corrales vs Acelino Freitas.

ZAPOMNIANE BITWY: DIEGO CORRALES vs ACELINO FREITAS

Człowiek nie zawsze jest kowalem własnego losu, czasem jest jego ofiarą.

Kilka dni temu tuż obok mojego domu zginął w wypadku młody motocyklista. Sebastian miał osiemnaście lat. Patrząc przez okno na ustawiony przez jego przyjaciół smutny drewniany krzyż, przed oczami stanęła mi inna zmarła w podobnych, tragicznych okolicznościach osoba. 7 maja 2007 roku Diego Corrales (40-5, 33 KO) miał 29 lat, gdy jego Suzuki GSXR 1000 z ogromną siłą uderzył w tył jadącego przed nim auta. Bokserski mistrz podobnie jak Sebastian nie miał żadnych szans…

ZAPOMNIANE BITWY: FELIX TRINIDAD vs FERNANDO VARGAS >>>

Trzy lata wcześniej, a dokładnie 7 sierpnia 2004 roku popularny „Chico” na ringu w Foxwoods Resort odniósł jeden z największych sukcesów w swojej karierze, zostając mistrzem świata drugiej kategorii wagowej. W niesamowitej, trzymającej w napięciu dziesięciorundowej wojnie przełamał i zwyciężył niepokonanego wcześniej brazylijskiego bombardiera, inną wielką gwiazdę tamtych lat - czempiona WBO dywizji lekkiej Acelino Freitasa (35-0, 31 KO).

Diego Corrales urodził się 25 sierpnia 1977 roku w mieście Columbus w Południowej Karolinie. Syn Meksykanki i Kolumbijczyka nie miał łatwo na pełnych przemocy ulicach i tak jak większość jego kolegów już w wieku 13 lat został członkiem lokalnego gangu. Szybko okazało się, że kłopoty przyciągają Diego jak magnes. Kradzieże, rozboje i dilerka stały się dla młodego chłopaka chlebem powszednim. Na szczęście gdy pewnego dnia na jego oczach został zastrzelony jego najlepszy przyjaciel, w głowie przyszłego czempiona odezwał się głośny sygnał alarmowy, powstrzymujący go przed dalszym beznadziejnym brnięciem w gangsterskie bagno. Aby wypełnić czymś czas, nastoletni „Chico” postanowił rozwijać swoje dwie wielkie pasje. Pierwsza to gotowanie. Corrales ukończył szkołę gastronomiczną, zdał egzaminy i został dyplomowanym kucharzem, miał w ręku fach i mógł zarabiać na życie robiąc to co lubi. Nie dane mu było jednak pracować w kuchni, gdyż drugą wielką miłością Diego był boks i to właśnie dzięki niemu stał się bogaty, popularny i zapisał się w historii tego sportu.

Co ciekawe, zbuntowany i nieprzepadający zapewne za panami w niebieskich mundurach „Chico” pierwsze pięściarskie szlify otrzymał w klubie „Sac Pal” należącym do policyjnej Ligi Lekkoatletycznej Policji Sacramento. Bardzo szybko robił tam postępy i osiągał sukcesy. W 1994 roku, mając 17 lat należał już do ścisłej krajowej czołówki wagi piórkowej, czego dowodem był wyjazd w marcu 1995 roku na igrzyska panamerykańskie do Argentyny i majowe mistrzostwa świata w Niemczech. Chociaż wielkich międzynarodowych sukcesów nie odniósł (amatorską przygodę zakończył mając solidny rekord 105 zwycięstw i 12 porażek), to jednak powetował to sobie z nawiązką w szeregach zawodowców. 

Jako profesjonał debiutował w marcu 1996 roku. W kwietniu rok później miał już 14 wygranych na koncie (11 przed czasem) i pas IBA Intercontinental dywizji junior lekkiej, który tylko rozbudził jego apetyt na poważniejsze trofea. Ten został częściowo zaspokojony w październiku 1999 roku, kiedy to na ringu w MGM Grand w Las Vegas Corrales zastopował w siódmej rundzie wówczas niepokonanego i twardego króla IBF Roberta Garcię (32-0, 24 KO), który obecnie w pięściarskim świecie pełni rolę świetnego trenera. Po tym wielkim triumfie i czterech kolejnych łatwych zwycięstwach na głowę młodego i pewnego siebie walczaka ktoś w końcu wylał kubeł zimnej wody. Tym kimś był niejaki czempion WBC kategorii junior lekkiej Floyd Mayweather Jr (24-0, 18 KO), który w styczniu 2001 roku w Las Vegas dał mu prawdziwą lekcję boksu. Niesamowity 23-letni „Pretty Boy” w ciągu dziesięciu rund miał ambitnego, ale zbyt wolnego i przewidywalnego pretendenta aż pięciokrotnie na deskach. W końcu - mimo protestów Diego - jego narożnik zdecydował o poddaniu. Po tej oglądanej przez miliony klęsce Corrales bynajmniej nie zwątpił w siebie i wrócił do gry o najwyższą stawkę, notując cztery wygrane przed czasem. W październiku 2003 roku ponownie jednak musiał zejść z ringu pokonany. Tym razem jego pogromcą znowu został nie byle kto, bo sam Joel Casamayor (29-1, 18 KO). Utalentowany Kubańczyk jako amator zdobywał m.in. tytuł wicemistrza świata, a w Barcelonie w 1992 roku zawiesił na szyi złoty medal olimpijski. Mańkut z Guantanamo zastopował Corralesa w niespełna sześć rund, ale głównym powodem zatrzymania pojedynku były głębokie rozcięcia w ustach „Chico”. Mimo przegranej Diego mógł zejść z ringu z podniesioną głową. W rewanżu, który na szczęście już pięć miesięcy później doszedł do skutku, po niezwykle zaciętej bitwie górą był już Corrales, za co otrzymał w nagrodę pas WBO wagi junior lekkiej.

Co ciekawe, trofeum to było zwakowane przez drugiego z dzisiejszych głównych bohaterów, czyli Brazylijczyka Acelino Freitasa (35-0, 31 KO). Uwielbiany przez rzesze swoich kibiców „Popo” pas ten wywalczył w sierpniu 1999 roku, kiedy to we Francji już w pierwszej rundzie straszliwie znokautował urodzonego w Kazachstanie Anatolija Aleksandrowa (35-4, 14 KO). Gdy urodzony 21 września 1975 roku w Salvadorze Freitas zawiesił już na swoich biodrach powyższe trofeum, ani myślał zwalniać tempa. Do stycznia 2001 roku zanotował osiem kolejnych wygranych przed czasem i dopiero we wrześniu tego roku, mając budzący respekt rekord 29-0, 29 KO (!), po raz pierwszy w karierze przewalczył cały zaplanowany dystans zwyciężając Alfreda Koteya (24-7-1, 15 KO) jednogłośnie na punkty po dziesięciu odsłonach. Następnie w styczniu 2002 roku zafundował pierwszą porażkę w karierze dobremu znajomemu Corralesa Joelowi Casamayorowi (26-0, 16 KO), odbierając mu „przy okazji” pas WBA. Ostatnim występem „Popo” w wadze junior lekkiej była wspaniała, zwycięska batalia z wojowniczym i bardzo niebezpiecznym Jorge Rodrigo Barriosem (39-1-1, 29 KO), która odbyła się w sierpniu 2003 roku w Miami Arena na Florydzie. 

Po zastopowaniu „Hieny” z Buenos Aires Acelino postanowił spróbować swoich sił w wyższej kategorii i w marcu 2004 roku skrzyżował pięści z dobrze znanym naszemu Maciejowi Zeganowi (24-0, 13 KO) Arturem Grigorianem (36-0, 22 KO). Pochodzący z Uzbekistanu „Król Artur” już rok wcześniej powinien stracić dzierżony przez siebie pas WBO dywizji lekkiej. Mimo iż wrocławski „Boom Boom” zrobił wszystko co tylko mógł, ku zaskoczeniu kibiców i ekspertów (o panu Maćku nie wspominając), sędziowie postanowili ofiarować „swojemu” mistrzowi prezent i na koniec walki jakimś cudem to jego ręka powędrowała w górę.  Na szczęście skrzywdzonego Polaka pomścił Acelino, który odebrał Grigorianowi tytuł i odesłał z kwitkiem do domu w Hamburgu.

Do pierwszej obrony mistrzowskiego pasa świeżo upieczony czempion z Brazylii przystąpił siódmego sierpnia 2004 roku, dokładnie w tym samym miejscu w którym go wywalczył, czyli w Foxwoods Resort w Mashantucket. Przeciwnikiem bezpardonowo walczącego mistrza był próbujący po raz pierwszy swoich sił w wyższym limicie i również kochający ringowe bitki Corrales. Widowisko zapowiadało się więc przednie.

Freitas, który jako amator mógł się poszczycić m.in. zdobyciem srebrnego medalu wagi lekkiej igrzysk panamerykańskich w 1995 roku (tych samych, gdzie Corrales odpadł już po pierwszym pojedynku), rozpoczął to pamiętne starcie z werwą i animuszem godnym obrońcy tytułu. Pierwsze rundy to prawdziwy koncert w jego wykonaniu i istna nawałnica ciosów spadająca na głowę momentami bezradnego „Chico”, który jednak tylko się uśmiechał, nic sobie nie robiąc z kolejnych bomb „Popo”. Brazylijczyk imponował błyskawicznymi kombinacjami i szybkimi doskokami do rywala. Był jak znikający punkt. Wyższy aż o 11 centymetrów Diego (179 cm) nie mógł znaleźć recepty na sporo niższego (168 cm), ale szarżującego jak byk Acelino. Trener Corralesa - doświadczony Joe Goossen - widząc co się dzieje nie panikował. W przerwie między rundami spokojnym głosem polecał tylko swojemu podopiecznemu nadal iść do przodu, wykonywać więcej balansu tułowiem i nie zrażać się. „Chico” zaufał swojemu generałowi i bez mrugnięcia okiem wykonywał rozkazy. 

Przebieg kolejnych odsłon udowodnił, że obrana taktyka okazała się słuszna. Efektowny, ale wymagający wielkich pokładów energii styl Freitasa sprawił, że od połowy pojedynku mistrz zaczął coraz wyraźniej opadać z sił. Niezwykła odporność Corralesa na ciosy, których przyjął już w tej wymianie ognia bez liku i niespotykana, niezachwiana wiara w zwycięstwo tego zawodnika sprawiły, że z sekundy na sekundę i z minuty na minutę szala zaczynała przechylać się na jego stronę.

Coraz bardziej jadący na oparach „Popo” nie poddawał się jednak i mimo, że jego ciosy nie były już tak celne i szybkie, to jednak nadal sporo z nich docierało i wstrząsało mieszkającym w Las Vegas pretendentem, jak chociażby te zadane pod koniec siódmej odsłony. W ósmej nadal trwała obustronna kanonada, aż nagle na niespełna minutę przed końcem podczas kolejnej szalonej wymiany przy linach Diego ustrzelił mistrza potężnym prawym sierpowym i ten runął na ziemię. Zraniony poważnie „Popo” szybko wstał na nogi, a dzięki wyplutemu ochraniaczowi na zęby zyskał jeszcze kilka cennych sekund i dotrwał do zbawiennej przerwy. W kolejnej odsłonie wydawało się, że wrócił do gry, gdy na osiemnaście sekund przed jej końcem kolejny krótki, ale mający niszczycielską moc prawy sierp Corralesa rzucił go na matę. Faworyt zgromadzonych wokół ringu kibiców ponownie zdołał się pozbierać, ale widocznie czuł, że nie jest z nim najlepiej, bo znowu wypluł ochraniacz chcąc zyskać na czasie, a sędzia Mike Ortega nie miał wyjścia i ukarał go odjęciem punktu. Cel jednak został osiągnięty, zabrzmiał gong i brazylijski król miał minutę, aby dojść do siebie. 

Niewiele to jednak pomogło, a jedynie odroczyło w czasie nieuniknioną egzekucję. Wśród ogłuszającego dopingu „Chico” jak myśliwy szedł już po swoje, a zraniony mistrz ostatkiem sił starał się odgryzać. W połowie rundy jednak został złamany na dobre. Kolejna prawa torpeda wylądowała w okolicach jego ucha i trzeci nokdaun stał się faktem. Acelino po regulaminowym liczeniu przyjął jeszcze pozycję, ale po chwili wahania powiedział sędziemu, że nie chce już walczyć, po czym zrezygnowany i rozbity odszedł do swojego narożnika. W taki sposób Corrales został mistrzem świata drugiej kategorii wagowej! 

To były z pewnością piękne chwile dla „Chico”, który tym występem po raz kolejny udowodnił, że oprócz talentu w boksie równie ważne są „cojones” i serce wojownika. Kibice „Popo” do dziś zarzucają mu, że obu tych rzeczy ich pupilowi wówczas zabrakło. Tak czy owak Freitas dwa lata później zdołał się zrehabilitować nieco w oczach fanów po „wpadce” z Corralesem, sięgając ponownie po mistrzostwo świata WBO. Tymczasem będący u szczytu sławy Diego w maju 2005 stoczył jeszcze epicką wojnę z Jose Luisem Castillo (52-6-1, 46 ), która ze względu na niesamowitą dramaturgię również przeszła do historii pięściarstwa zawodowego i do dzisiaj jest wymieniana wśród ekspertów jako jedna z najlepszych współczesnych walk.
 
Niezwykłe i zaskakujące zwycięstwo nad noszącym nie bez powodu przydomek „El Terrible” („Przerażający”) Castillo, odbiło się jednak wyraźnie na późniejszej formie naszego nieszczęśliwego bohatera. W kolejnych trzech walkach Diego poniósł trzy porażki. Najpierw rewanżowy nokaut zafundował mu Castillo, następnie wypunktowali go Casamayor i Joshua Clottey (30-2, 20 KO). 

Dokładnie miesiąc po przegranej z czarnoskórym pięściarzem z Ghany Diego Corrales, szalony czempion dwóch dywizji, ruszył swoim motocyklem w ostatnią podróż… 

Spoczywaj w pokoju Mistrzu!      

WOJCIECH CZUBA