POBOKSOWANE #6: PARADOKSY POWIETKINA

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-04-24

Kariera Aleksandra Powietkina to w dyskusji o wadze ciężkiej jeden z najciekawszych tematów. Sprawdźcie, jak podszedł do niego Kacper Bartosiak w kolejnym odcinku popularnego cyklu ''Poboksowane''.

POBOKSOWANE #6: PARADOKSY POWIETKINA

Wszystko wskazuje na to, że Aleksander Powietkin (36-3-1, 25 KO) dotarł do stacji końcowej w długiej i obfitej w sukcesy karierze. Niedawna porażka z rąk Dilliana Whyte'a (28-2, 19 KO) dobitnie potwierdziła, że 41-letni Rosjanin jest już mocno nadgryziony zębem czasu i po ciężkim przejściu zakażenia koronawirusem nie powinien ryzykować zdrowia w starciach z młodszymi przeciwnikami. Jak będzie wspominany? Bez wątpienia jako jeden z najlepszych "ciężkich", którzy nie zdobyli pełnoprawnego tytułu mistrza świata. Cieniem na tej pięknej karierze kładą się dopingowe kontrowersje.

POBOKSOWANE #5: CELEBRYCI URATUJĄ POLSKI BOKS? >>>

O atutach "Rosyjskiego Rycerza" można rozprawiać naprawdę długo, ale jeden czynnik szczególnie rzuca się w oczy. Powietkin może się pochwalić wyjątkową jak na elitę wagi ciężkiej długowiecznością. Magazyn "The Ring" po raz pierwszy sklasyfikował go w końcoworocznym rankingu TOP 10 już w 2007 roku. Czternaście lat później… wciąż tam jest. W tamtym momencie Sasza miał na koncie zaledwie 14 zawodowych zwycięstw, ale zdążyły się tam pojawić już cenne skalpy. Wygrana z rutyniarzem Larrym Donaldem (42-4-3) i pokonanie Chrisa Byrda (40-3-1) to wyniki, które odbiły się szerokim echem.

CO POWIETKIN ROBIŁ W JAWORZNIE? - MOJE WIELKIE WALKI #21 >>>

Drugie z tych zwycięstw było wejściem z buta na wielką scenę. Rosjanin dość odważnie przystąpił do eliminacyjnego turnieju organizacji IBF, gdzie główną nagrodą było starcie z Władimirem Kliczką. Walka z Byrdem była pierwszym półfinałem, w drugim mieli się spotkać Eddie Chambers i Calvin Brock. Powietkin poszedł w ślady Ike'a Ibeabuchiego i wspomnianego Kliczki, zostając dopiero trzecim pięściarzem, który zdołał zastopować niewygodnego Amerykanina, kończąc de facto karierę dwukrotnego mistrza świata wagi ciężkiej na najwyższym poziomie.

- To była bardzo trudna walka z niewygodnym rywalem. Nie mogłem trafić tak czysto jak chciałem. W młodości imponował mi jego sposób poruszania się w ringu - mówił po wszystkim Sasza. To kolejny z jego znaków szczególnych - potrafił zachować klasę zarówno w obliczu zwycięstw, jak i po porażkach. Trzy miesiące później wykonał kolejny krok, ogrywając dość pewnie (choć chyba zbyt wysoko w oczach sędziów) niepokonanego Chambersa (30-0). W niemieckiej telewizji starcie obejrzało blisko 5 milionów widzów, a w USA powtórkę wyemitowano na antenie HBO w kultowym cyklu „Boxing After Dark”.

Wygrana oznaczała, że 28-letni wówczas Powietkin w 2008 roku powinien zmierzyć się z Władimirem. Wtedy po raz pierwszy dała o sobie znać przekorna natura "Rosyjskiego Rycerza". Walkę zaplanowano na grudzień, ale Rosjanin nieoczekiwanie wycofał się z powodu kontuzji. W jego miejsce wskoczył Hasim Rahman (45-6-2), jednak organizacja IBF uznała, że Sasza nie straci statusu obowiązkowego pretendenta.

Przeczekać Kliczkę

Po powrocie do zdrowia działy się jednak rzeczy co najmniej dziwne. Zamiast dążyć do wyzwań mistrzowskiej rangi, Rosjanin wyraźnie obniżył poprzeczkę. Leo Nolan (27-1), Teke Oruh (14-2-1) i Nicolai Firtha (19-7-1) reprezentowali różne oblicza journeymanów i dziwili jako seria rywali dla kogoś, kto walkę mistrzowską miał na wyciągnięcie ręki. O absurdzie sytuacji Powietkina naj-lepiej świadczy fakt, że ostatecznie to pobity przez niego Chambers szybciej dostał walkę z Kliczką.

W 2011 roku obóz Rosjanina dość nieoczekiwanie skorzystał na chciwości organizacji WBA. Pojedynek Władimira z Davidem Hayem był unifikacją, ale tylko w teorii. Ukrainiec zgarnął wtedy pas "WBA Super", a obrotni działacze wprowadzili do gry tytuł "WBA Regular", który w istocie był pasem wicemistrzowskim. Powietkin skorzystał z okazji, a na jego drodze stanął Rusłan Czagajew (27-1-1). Po twardej walce Sasza odniósł najcenniejsze zwycięstwo w karierze. Wydawało się, że następnym celem musi być Kliczko, bo niby kto inny?

Mniej więcej wtedy okazało się jednak, że autorem pokrętnego scenariusza jest Teddy Atlas. To właśnie amerykański trener uznał, że Powietkin w 2010 roku nie był gotowy na Kliczkę i namówił go do wycofania się walki po raz kolejny. Problem polegał jednak na tym, że minęły dwa lata, a szkoleniowiec wciąż zdania nie zmienił. Władimir musiał więc rozmieniać się na drobne w walkach z rywalami pokroju Mormecka, a czołowy pretendent świadomie odwlekał najważniejszą walkę w karierze.

Nie wiadomo, co dokładnie działo się za kulisami, ale drogi Atlasa i Powietkina rozeszły się na początku 2012 roku. Opiekunowie Rosjanina mieli plan, by do hitowej na niemieckim rynku walki z Marco Huckiem (34-1) przygotowywał się w ojczyźnie. Jego dotychczasowy trener nie dał się namówić na przylot, a potem wbijał podopiecznemu szpilki. Ostatecznie Sasza wygrał dwa do remisu, ale był to nad wyraz kontrowersyjny werdykt. Atlas wypunktował 116:112 na korzyść Hucka i podobnie jak wszyscy widzowie był zdziwiony kryzysem kondycyjnym "Rosyjskiego Rycerza".

Pewność siebie Powietkin odbudował dwoma szybkimi nokautami z Hasimem Rahmanem (50-7-2) i Andrzejem Wawrzykiem (27-0). Dopiero wtedy - jesienią 2013 roku - zdecydował się stawić czoła młodszemu z braci Kliczków. Czy warto było czekać? Ze względu biznesowego na pewno - doszło do słynnego przetargu, który wygrał Władimir Hriunow - reprezentujący tak naprawdę Andrieja Riabińskiego. Biznesmen wyłożył 23,3 mln dolarów, miażdżąc oferty K2 (7,1 mln) i Sauerlandów (6 mln). Ściśle określony podział puli (75/25) oznaczał, że na konto Powietkina trafiło prawie 6 milionów dolarów - najwięcej w karierze.

Walka rozczarowała. Złożyło się na to wiele czynników - między innymi bierna postawa Luisa Pabona, który robił wszystko, by nie przeszkadzać Kliczce w ringowych zapasach. To zabawny paradoks, bo nieco ponad rok wcześniej ten sam sędzia był krytykowany za to, że pomagał Powietkinowi w walce z Huckiem. W ringu Rosjanin nie znalazł sposobu na mistrza, doprowadzając do celu zaledwie 59 ciosów. Po drodze cztery razy lądował na deskach i u sędziów punktowych nie wygrał żadnej rundy.

Powietkin 2.0

Jak niewielu zawodników w historii, Sasza rzeczywiście "wrócił mocniejszy". W wersji 2.0 był kompletnie innym pięściarzem, co pokazał dobitnie już w 2014 roku. Przybrał nieco na wadze, ale nie był już miękki. Stał się nabitą mięśniami maszyną, która nieoczekiwanie zaczęła ciężko nokautować wysoko notowanych pretendentów. Jako pierwszy o jego sile przekonał się Manuel Charr (27-1), który ciężko padł w siódmej rundzie. Potem Powietkin dał szansę unikanemu Carlosowi Takamowi (30-1-1) i po nieco zapomnianej wojence również brutalnie go przełamał. Tym, co zwracało uwagę, był drugi oddech Rosjanina w drugiej połowie walki - wcześniej nie słynął z podkręcania tempa w takim stylu.

Kolejne dwa wartościowe skalpy przyszły już w 2015 roku. Zaczęło się od trzęsienia ziemi - twardy Mike Perez (21-1-1) padł już w pierwszej rundzie. W dokładnie 91 sekund Sasza został obowiązkowym pretendentem dla Deontaya Wildera (36-0), który kilka miesięcy wcześniej został mistrzem organizacji WBC. Potem Rosjanin został pierwszym zawodnikiem, który wygrał przed czasem z Mariuszem Wachem (31-1), choć walka została przerwana na stojąco w ostatniej rundzie z powodu głębokiego rozcięcia pod lewym okiem Polaka.

Po wszystkim zwycięzca wyraził chęć walki z Wilderem, ale kilka godzin wcześniej federacja WBC zezwoliła Amerykaninowi na kolejną dobrowolną obronę. Role się odwróciły - teraz to Powietkin był weteranem, którego naglił czas, a młodsi przeciwnicy robili wszystko, by jakoś go przeczekać. Do walki o pas miało dojść w maju 2016 roku w Rosji po kolejnym przetargu wygranym przez Riabińskiego. 

Tydzień przed walką okazało się jednak, że jeden z testów dopingowych dał pozytywny wynik na meldonium. Sam Rosjanin przyznał się do zażywania substancji, ale zaznaczył, że przestał z niej korzystać z końcem 2015 roku - zgodnie z regulacjami Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). Ta wersja jednak nie miała logicznych podstaw. Zaznaczono, że testy z 7, 8 i 11 kwietnia dały negatywny wynik. Śladowe ilości meldonium ujawniono dopiero w badaniu przeprowadzonym 27 kwietnia. 

Wilder oczywiście do Rosji nie poleciał, a kolejna walka rozegrała się za kulisami. Okazało się, że stężenie meldonium rzeczywiście było niewielkie - wyniosło zaledwie 0,07 mikrograma. Rosyjscy mistrzowie - Grigorij Drozd i Denis Lebiediew - bronili rodaka, nazywając specyfik "witaminą dla serca". Tymczasem meldonium - wraz z innymi specyfikami z wschodniej apteki - mogło tłumaczyć fizyczną przemianę Powietkina, który grubo po trzydziestych urodzinach stał się innym zawodnikiem.

Oczywiście nie brakowało absurdalnych argumentów. Wilder - wciąż doszukujący się ciężarów w rękawicach Tysona Fury'ego - wtedy próbował przekonać, że Powietkinowi przez doping... zmienił się kształt głowy. Ostatecznie federacja WBC uznała argumenty strony rosyjskiej. Sasza nie stracił tytułu obowiązkowego pretendenta, ale mistrz złapał kontuzję. Dlatego w grudniu 2016 roku Rosjanin miał walczyć o tytuł tymczasowy z Bermanem Stivernem (25-2-1). 

Jak nie meldonium to ostaryna… 

W dniu walki Mauricio Sulaiman - prezydent organizacji WBC - ujawnił, że w organizmie Powietkina wykryto ostarynę - steryd anaboliczny. Federacja zabrała pas ze stawki, a Stiverne opuścił Rosję. Gala jednak doszła do skutku, a zawodnik dopiero co przyłapany na dopingu znokautował Johanna Duhaupasa (34-3), którego ściągnięto jako luksusowego rezerwowego. Promotor Riabiński przekonywał, że to na wypadek... prowokacji firm nadzorujących badania antydopingowe.

W marcu 2017 roku organizacja WBC ukarała dopingowicza grzywną 250 tysięcy funtów. Straszono też dożywotnim wykluczeniem z rankingów, ale ta kara nie potrwała nawet roku. Powietkin w międzyczasie wybrał inną drogą - zaboksował w eliminatorze federacji WBA. Pewnie pokonał Christiana Hammera (22-4) i stało się jasne, że dostanie szansę walki z Anthonym Joshuą (21-0). 

Do walki dwóch złotych medalistów olimpijskich doszło we wrześniu 2018 roku. Sasza był godnym rywalem i spisał się o wiele lepiej niż oceniali to sędziowie. W siódmej rundzie dał się jednak zaskoczyć dynamiczną kombinacją, a Brytyjczyk poszedł na całość i skończył tę walkę przed czasem. Wydawało się, że to naturalna stacja końcowa dla dobiegającego czterdziestki Rosjanina.

Okazało się jednak, że Eddie Hearn widział go jako uzupełnienie bardzo mocnej grupy "ciężkich" boksujących dla Matchroom. Tak się złożyło, że do brytyjskiej grupy zawitał Hughie Fury (23-2), który z marszu chciał się sprawdzić z mocnym rywalem. Powietkin podjął wyzwanie i z łatwością wyboksował dużo młodszego rywala. Potem był częścią bokserskiego święta w Arabii Saudyjskiej, gdzie dał dobrą walkę Michaelowi Hunterowi (18-1). Większość obserwatorów widziała wygraną Amerykanina, jednak sędziowie orzekli remis. 

Ile waży brak tytułu?

Nieoczekiwaną puentą kariery Powietkina były dwie walki z Whytem. Pierwszą wygrał w wielkim stylu, choć sam dwa razy znalazł się na deskach. Zawodnik jeszcze kilka lat temu definitywnie skreślony przez organizację WBC na koniec został... tymczasowym mistrzem tej organizacji. Tytuł stracił w rewanżu, a promotor Riabiński zapowiedział, że namówi 41-latka na zakończenie kariery.

Co zostawi po sobie Powietkin? Bogate bokserskie CV pełne dziwnych zakrętów i naprawdę dobrych walk. Przynajmniej kilka razy potrafił stworzyć się na nowo, a "meldoniumowy Sasza" z lat 2014-15 to mimo wszystkich kontrowersji jeden z najlepszych ciężkich XXI wieku. Oczywiście sprawa jest złożona i trudno mieć do Rosjanina pretensje o wykorzystywanie substancji, która nie była wówczas zakazana. To jednak część większego zjawiska, które stało u progu renesansu boksu naszych wschodnich sąsiadów. Raczej nie jest przypadkiem, że nie wszyscy rosyjscy mistrzowie z tamtych lat doczekali początku programu "Czysty Boks", a inni mieli problem, by potem tę czystość udowodnić. 

To jednak temat na zupełnie inną opowieść. Najważniejsze pytanie w próbie historycznej oceny Powietkina brzmi: czy brak pełnoprawnego mistrzowskiego tytułu obniża jego notowania? Niekoniecznie. Siergiej Liachowicz takie wyróżnienie zdobył, ale raczej nikt o zdrowych zmysłach nie postawi go wyżej. Dorobek Rosjanina mówi sam za siebie, a zwycięstwami z Byrdem, Chambersem, Czagajewem, Huckiem, Charrem, Takamem, Perezem, Wachem, Furym i Whytem można obdzielić co najmniej kilku czołowych pretendentów. Niewykluczone, że patrząc całościowo dorobek Saszy broni się bardziej od tego Wildera, który mistrzowski pas dzierżył przez ponad 5 lat.

Trudno jednak nie dostrzec pewnej ironii w tym, że obecny na szczycie przez blisko 15 lat Powietkin dostał dokładnie tyle samo mistrzowskich szans co dużo słabsi i mniej istotni od niego w historycznej perspektywie Dominic Breazeale i Eric Molina. Najbardziej można jednak ubolewać nad brakiem walki z Wilderem - w 2016 roku to była definicja pojedynku 50/50 z wieloma znakami zapytania. Mimo wielu wątpliwości natury pozasportowej o jedno jestem dziwnie spokojny - wielu kolejnych mistrzów wagi ciężkiej nie zdoła zbliżyć się do Aleksandra Powietkina pod względem jakości bokserskiego CV.

KACPER BARTOSIAK