CZERNINA: SZKICE SERBSKIE (cz. 3)

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2021-04-04

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Ebr publikujemy w ''Czerninie'' część tekstów z książki ''Polskie pisanie o boksie''. Dziś ostatnia część mojego reportażu, za tydzień będziecie mogli przeczytać tekst Kacpra Bartosiaka, a później teksty Michała Cetnarowskiego i Andrzeja Pastuszka.

TURBOFOLK

Koniec kwietnia tak gorący, że wszystko płonie. Czarno-rdzawa taksówka - rozklekotany fiat regata, przesiąknięty swądem plastiku i produkowanych od lat pięćdziesiątych papierosów Drina - wiezie nas przez Pozarevac, ''miasto pożarów'', które zrodziło i pochowało Slobodana Milosevicia. Prezydentowi odmówiono państwowej ceremonii, gdy w 2006 roku zmarł na atak serca w celi aresztu przy Międzynarodowym Trybunale Karnym w Hadze. Niewiele ponad dekadę później obok męża spoczęła Mirjana Marković-Milosević, ''Lady Makbet Serbii''. Wyjeżdżając z centrum, mijamy ich kamienną okrągłą daczę, partyjne Stonehenge, na którego ganku siadywali w dresach i popijali kawę po turecku.

CZERNINA: SZKICE SERBSKIE (cz. 2) >>>

Autostrada zmienia się w klepisko, przydrożne baraki z końca Republiki w cygańskie wille, osiedla z dykty, porzucone place budów, gołe mury naznaczone śladami po kulach. Wreszcie na horyzoncie wyrasta ''fabryka Zabela'', ''serbskie Alcatraz'', więzienie o zaostrzonym rygorze rozłożone na stu hektarach jak śpiący wąż. Siny od nikotyny taryfiarz puszcza Pogresan Broj, majstersztyk Cecy Raznatović z albumu Maskarada (1997). Orientalną, ludową balladę przefiltrowaną przez syntezator Korga. Nową tradycję na miejskich sterydach, sygnowaną eleganckim podpisem słynnego duetu Marina Tucaković (tekst)-Aleksandar Milić (muzyka i produkcja). Ceca jest niezwykle silna w tym ognistym, obrazującym kryzys związku z ''Arkanem'' wyznaniu. Pełnokrwiście wyraża motyw zerwania więzów i tęsknoty, każąc przyjacielowi watażki nie pytać o niego w czasie wojennej zawieruchy. ''Nikt o tym nazwisku tu nie mieszka, wybrałeś zły numer''. A przecież przed chwilą płakała i wciąż czeka na telefon.

Jeżeli z legendą ''Arkana'' konkuruje dziś jakikolwiek bałkański kryminalista, to jest nim osadzony w Zabeli Kristijan ''Kiki'' Golubović. Jedyny żyjący bohater otoczonego kultem dokumentu Do zobaczenia w kostnicy (1995) w reżyserii Janko Baljaka, na podstawie książki Aleksandara Knezevicia i Vojislava Tufegdzicia. Ukazani w filmie gangsterzy, którzy rządzili ulicami Belgradu w okresie konfliktów na Bałkanach, cieszą się w monologach Kristijana statusem nadludzi. Samozwańczy król podziemia, na poły wybitny artysta, na poły baron Munchhausen swojej epoki, nigdy nie zbudował prawdziwej organizacji przestępczej, nie mówiąc już o potędze porównywalnej z Arkanową. Serbskie brukowce kochają go jednak nie mniej niż Raznatovicia. Z wzajemnością, bo ''Kiki'' uwielbia koncentrować na sobie uwagę. Rozpętuje strzelaniny w środku miasta z błahych powodów, prowadzi publiczne spory z politykami, seryjnie ucieka z greckich więzień, by wracać do ojczyzny i wyżywać się w natchnionych ciągach: nagrywać single, walczyć w nielegalnych turniejach MMA, hucznie otwierać własne wernisaże. Obecnie odsiaduje pięcioletni wyrok, w 2016 roku został skazany za handel heroiną w belgradzkiej cerkwi Świętego Marka, w której wraz z miejscowym popem stworzył całodobową sieć małoletnich dilerów.

Sto dwadzieścia kilogramów serbskiej dziczyzny ledwie mieści się w celi. Dwumetrowe cielsko pokrywają dziesiątki sznytów i dziar, na czele z tak zwanym sznytem królewskim (blizną po cięciu wzdłuż całej długości ciała, od czubka głowy po duży palec u nogi) i rozpostartą na plecach prawosławną anielicą, której skrzydła są szerokimi lufami glocków. Niesie więc ona przez Europę kryminalny krzyż.

*

Jaki Escobar, bracie…? ''Arkan'' zdeptałby tego nasranego koksem gnoja jak karalucha. Wiesz, ilu było ''Tygrysów''? Dziesięć tysięcy, z czego tysiąc wyszkolonych jak komandosi. Albo i lepiej, bo ten trzon był zaprawiony w boju. Elita kibiców Crvenej Zvezdy, belgradzkich bandytów, żołnierzy armii jugosłowiańskiej. Ci ludzie nie walczyli tylko dla pieniędzy. Raznatović trzymał ich ideologią i dyscypliną. Codziennymi treningami, wspólnymi mszami. Żeby wprowadzić takie wartości w życie serbskiego mężczyzny tamtych czasów, trzeba głęboko rozumieć jego psychikę. Choćby to, że naszych ojców po prostu zabrakło. Pogubili się w zamieszaniu po upadku Republiki, w bezrobociu i bezsensownej walce o chleb. A część z nich już nie żyła, jak mój staruszek, więzień Nagiej Wyspy. Wydziarali mu tam na czole pięcioramienną gwiazdę, więc kiedy wyszedł, wyciął ją nożem. O mało nie zdechł. Nienawidził Tity i zdążył mi to zaszczepić. Z kolei ojciec ''Arkana'' był pułkownikiem lotnictwa. Twardym komuchem i bydlakiem. Tak flekował syna, że wióry leciały. Rzucał nim o ścianę, aż dudy przedziurawił. Chłopak pluł krwią, ale się nie zmienił, diabeł z niego nie wyszedł, dalej kradł portfele w parku Tašmajdan i na żądanie ojca trafił do poprawczaka. Potem samo się potoczyło... Ja nie będę oczywiście Raznatovicia rozgrzeszać, wiem, że zabijał dla służb. Na wojnie i przed wojną. Opozycjonistów, muzułmanów. Dlatego nie zostałem ''Tygrysem''. Nie chciałem zabijać zwykłych ludzi. Za młodu rywalizowałem z ''Arkanem'', szedłem przez Belgrad jak czołg. Chwytałem brzany i piłem trującą ikrę. Robiłem w trupa kozaków, rzucałem ich na ziemię jak wór zgniłych pomidorów. Karetki na wyjcu jedna za drugą przyjeżdżały. Jak widziałem, że ''Arkan'' ma większy łańcuch ode mnie, to zamawiałem nowy. Doszło, bracie, do tego, że wisiał mi na szyi półmetrowy krucyfiks. Dwa kilo szczerego złota, za które zapłaciłem naderwanymi kręgami. I teraz syn ''Arkana'' będzie mówił na Instagramie, że ''Kiki'' jest narcyzem i mitomanem? Że morda ''Kikiego'' jest krzyżówką żółwiego łba z końskim pyskiem? Czy ten dzieciak zdaje sobie sprawę, jak zimna będzie kostnica? Gdyby chociaż umiał boksować. Ale nie, on jest pozerem, lalusiem, bije się z frajerami. Jego kariera to żart. Ile stoczył walk amatorskich? Jedną? Dwie? Zawodowiec na liścia. Na dyskotekę niech się idzie wysztywnić. Jakbym go jebnął, to mózg tryska nosem. Tatuś już nie pomoże, gryzie piach. A bokserzy to byli kiedyś. Ciosy proste, żadne cepy. Musisz, bracie, uderzać technicznie: prawy prosty, lewy sierpowy, prawy prosty. Przepis mojego chrzestnego, ''Zemuńskiego Ljuby'', dobrego pięściarza i dobrego bandyty. Kończę tę kombinację low-kickiem, w Holandii się tego nauczyłem. Łączę serbski boks z holenderskim kick-boxingiem. Jeżeli szanujesz czas i dyscyplinę, piszesz ikony. W ringu, na kartce papieru. Smaży się ten obrazek jak pljeskavica, musisz dodać nieco tłuszczu z okolic nerek wołowych lub jagnięcych. Zadać coup de grace we właściwym momencie. Widziałeś, jak bije prawicą Hrgović? Chorwacki olimpijczyk, bracie. Ostatni ustasz. Widzę go klękającego na ołtarzu, uginającego się pod ciężarem krzyża, świecy, pasa granatów i karabeli. Przez taką inicjację przechodzili ustasze w Jasenovacu. Wiesz, ilu Serbów tam zarżnęli? Osiemset tysięcy. Zarżnęli, nie zagazowali. Wydłubywali nam oczy jak ostrygi, podcinali gardła strunami fortepianowymi... Kiedy o tym myślę, przypomina mi się scena z Martinem Sheenem. Oblewa benzyną pianino w domu ojca Sissy Spacek, którego przed chwilą zabił. ''Badlands'' w stanie Montana, klawisze grają, a dom staje w płomieniach. Słychać turbofolk.

*

Umawiamy się w Belgradzie z Goranem Stojcetoviciem, założycielem stowarzyszenia Art Brut Serbia. Jego członkowie opiekują się serbskimi artystami spoza głównego nurtu sztuki, bez wykształcenia artystycznego. Więźniami, pacjentami szpitali psychiatrycznych, outsiderami przeróżnej proweniencji. Termin ''art brut'' (sztuka surowa, sztuka marginesu), wprowadzony tuż po wojnie przez Jeana Dubuffeta, jest w XXI wieku trudny do jednoznacznego zdefiniowania. Stojcetović określa sferę działalności ABS jako ''mowę cienia'', twórczość ludzi wykluczonych. Sam również wybrał się na peryferie, rezygnując ze członkostwa w związku plastyków na rzecz swojego punkowego rodowodu. Rysuje najtańszymi długopisami i flamastrami, najczęściej na kartkach ze szkolnych zeszytów. Używa także - zwłaszcza w kolażach i performance’ach - ''śmieciowych materiałów'', odpadów znalezionych podczas podróży po stolicy. Kuratorka przekrojowej wystawy Turbulences dans les Balkans w paryskim La Halle Saint Pierre, Martine Lusardy, nazywa Stojcetovicia bałkańskim Paulem Klee, podkreślając, że ''fantasmagorie belgradczyka nigdy nie popadają w pretensjonalny ton. Goran chwyta problemy Serbii brutalną kreską i nie waha się faszerować widza lokalnymi tropami, żeniąc pierwotny surrealizm z radykalną refleksją''. 

Zadymiona kafana SFRJ - niedaleko stromej, kipiącej chaosem ulicy Bałkańskiej, esencji ducha międzywojennego Białego Miasta - wygląda jak małe muzeum Tity. Zero imitacji, same oryginały. Przy wejściu żelazny wieszak z marszałkowskim mundurem i furażerką, na ścianach zdjęcia, portrety, popiersia i mapy sztabowe. Na półkach dzieła zebrane, czterdzieści tomów. Zasiadamy przy dębowym czarnogórskim stole z awangardą partyzantki.

Odkryłem geniusz Golubovicia na warsztatach dla więźniów, od razu zauważyłem, że jest poważnym, ukształtowanym twórcą. Mieliśmy do dyspozycji farby budowlane, pędzle, klej, gips, kredę, gazety i wykałaczki. Materiały dostarczone przez administrację więzienia, nie mogliśmy wnieść własnych. Z kleju, gipsu i kredy zrobiliśmy masę papierową. Kristijan uformował kilkanaście rzymskich głów, które okleił malowanymi stronami gazet. Tak przygotowane rzeźby nabijaliśmy zgodnie z jego życzeniem wykałaczkami. Powstawało coś w rodzaju serii Pinheadów z Hellraisera, galeria demonów. Precyzyjna w wyrazie i konstrukcji.

''Kiki'' zadzwonił do mnie w 2010 roku, kilka miesięcy po rozprawie apelacyjnej na Duszanovcu i wyjściu na wolność. ''Przyjedź natychmiast, bracie, czekam w swoim apartamencie, musisz zobaczyć najnowszą pracę''. Apartament mieścił się sto czterdzieści metrów nad ziemią, na ostatnim piętrze Genex Tower, brutalistycznej Bramy Belgradu. Sterylnie czysta kawalerka bez mebli, z materacem na środku pokoju. Zakaz palenia, picia i ćpania (Kristijan jest od początku lat dziewięćdziesiątych całkowitym abstynentem). Przy oknie, na tle panoramy miasta sztaluga z obrazem. Skromną ikoną pisaną czerwonym i czarnym. 

Książkę ''Polskie pisanie o boksie'' możecie kupić (online i stacjonarnie) w krakowskiej księgarni De Revolutionibus >>>.