ZAPOMNIANE BITWY: SERGIO MARTINEZ vs PAUL WILLIAMS II

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2021-03-13

Dziś w cyklu ''Zapomniane bitwy'' Wojciecha Czuby kapitalny nokaut sprzed niewiele ponad dekady, czyli walka Sergio Martinez vs Paul Williams II.

ZAPOMNIANE BITWY: SERGIO MARTINEZ vs PAUL WILLIAMS II

20 listopada 2010 roku Sergio Martinez (45-2-2, 24 KO) i Paul Williams (39-1, 27 KO) po raz drugi znaleźli się razem w „klatce” i po raz drugi zamierzali stoczyć straszliwą, zażartą i niesamowitą ringową wojnę. Zarówno jeden, jak i drugi chciał raz na zawsze położyć kres spekulacjom i domysłom sprzed roku, któremu z nich należała się wówczas wygrana. Wielu kibiców i ekspertów spodziewało się kolejnej emocjonującej walki. I taką właśnie dostali. Chociaż tym razem wszystko zakończyło się dużo szybciej. I o wiele brutalniej. 

ZAPOMNIANE BITWY: SAUL ALVAREZ vs CARLOS BALDOMIR >>>

Po raz pierwszy noszący przydomek „Punisher” Williams i „Maravilla” Martinez skrzyżowali pięści 5 grudnia 2009 roku w Boardwalk Hall w Atlantic City. Pierwotnie przeciwnikiem Amerykanina miał być jego rodak, mistrz świata wagi średniej federacji WBC i WBO, świetny Kelly Pavlik (40-2, 34 KO). Jednakże na skutek kontuzji dłoni na trzy tygodnie przed planowaną bitwą, „Ducha” z Youngstown zastąpił mało znany i niedoceniany, ale zawsze uśmiechnięty bombardier z Argentyny. 

Mający wówczas już 34 lata Martinez doskonale wykorzystał nadarzającą się niespodziewanie okazję. Po wypełnionych nieustanną akcją i ciężkimi bombami fantastycznych dwunastu rundach, cały bokserski świat bił oklaski i chociaż „Maravilla” („Wspaniały”) musiał wówczas zejść z ringu pokonany, to jednak nie brakowało całej rzeszy ekspertów i kibiców, która uważała inaczej. Zresztą sam zwycięzca tego pojedynku doskonale zdawał sobie sprawę, że nie był to przekonujący triumf.

- Jeżeli stajesz w ringu naprzeciw takiego pięściarza jak Martinez, to okres 2-3 tygodni przygotowań, jest zdecydowanie niewystarczający – stwierdził Williams. – Przez wiele tygodni przygotowywaliśmy się pod Pavlika, zawodnika wysokiego, praworęcznego, który idąc do przodu nie stosuje zbyt wielu uników i sztuczek. Takich też miałem wszystkich sparingpartnerów. Nie miałem takich, którzy biegają dookoła ciebie, są niscy, leworęczni i bardzo szybcy. Przez trzy miesiące trenowałem tylko i wyłącznie pod Pavlika, tymczasem na dwa tygodnie przed walką on zrezygnował i wskoczył Sergio. Nie miałem nawet żadnego planu na walkę z nim i wyszło jak wyszło.

O tym, że świetny występ przeciwko będącemu wówczas w ścisłej światowej czołówce „Punisherowi” nie był tylko pojedynczym „dniem konia” Martineza, pokazała już następna walka w jego wykonaniu. W kwietniu 2010 roku Argentyńczyk otrzymał wielką szansę zdobycia dzierżonych przez Pavlika tytułów w dywizji średniej. Oczywiście skazywany przez wielu na szybką porażkę Sergio skwapliwie z tej możliwości skorzystał, odnosząc jednogłośne i bezapelacyjne zwycięstwo nad twardym, ale w porównaniu z „Maravillą” zbyt wolnym i przewidywalnym „Duchem”.

Po tej wygranej Martineza Williams nie krył swojej złości i rozgoryczenia.

- To ja chciałem tego dokonać. To był mój przeciwnik i to ja chciałem zabrać mu te wszystkie pasy - żalił się Paul. - Pavlik znowu został ukarany za to, że mnie unika. Za pierwszym razem, gdy nie chciał się ze mną spotkać, przegrał z Bernardem Hopkinsem. Teraz ubiegł mnie Martinez. Myślę, że z moim stylem byłbym w stanie znokautować Pavlika. Sergio tylko skakał wokół niego i punktował, a ja poszedłbym z nim na wojnę i naprawdę bym go zranił.

Niestety nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałaby konfrontacja Paula z Kellym. Choć biorąc pod uwagę ich style, siłę uderzenia i serce do walki, byłaby to z całą pewnością kolejna doskonała reklama boksu zawodowego.

Na szczęście w 2010 roku doszło do tak wyczekiwanej przez wszystkich drugiej argentyńsko- amerykańskiej wojny. W przeciwieństwie do pierwszej walki głównych bohaterów, tym razem ciężko było wskazać faworyta, chociaż po przekonującej lekcji boksu jakiej Martinez udzielił Pavlikowi, jego akcje poszły mocno w górę. Rywalizacja dwóch będących w wielkim gazie mańkutów zapowiadała się wspaniale, a znany dziennikarz transmitującej to wydarzenie stacji HBO Max Kellerman porównywał je nawet do legendarnego pojedynku sprzed lat Sugara Raya Leonarda z Marvinem Haglerem, gdzie w stawce również znalazł się zielony pas WBC i magazynu The Ring. A Martineza i Williamsa uważał za dwóch najlepszych obecnie „średnich” na świecie.

Pojedynek odbył się w umownym limicie, ustalonym przez obydwie strony na 158 funtów (71,6kg). Mający doskonałe warunki fizyczne Paul (187cm wzrostu i 201cm zasięgu ramion), planował szybko rozprawić się ze sporo niższym (178cm wzrostu i 185cm zasięgu ramion), ale niezwykle szybkim i dynamicznym królem WBC.

 - Teraz będę na niego gotowy. – zapewniał „Punisher”- Za pierwszym razem miałem na niego tylko dwa tygodnie przygotowań, teraz miałem trzy miesiące i nie zmarnuję ich. Zobaczycie, jaka będzie różnica podczas naszego drugiego pojedynku. Zapewniam, że to nie potrwa dwunastu rund!

W jednym czarnoskóry pretendent i były dwukrotny mistrz dywizji półśredniej miał rację - to nie potrwało dwunastu rund…

Tuż po tym, jak Michael Buffer wygłosił swoje słynne „Let’s Get ready to rumble”, zabrzmiał pierwszy gong i wojownicy skoczyli sobie do gardeł. Pierwsze trzy minuty były zacięte i chaotyczne. Od początku „Maravilla” starał się ustrzelić czarnoskórego pretendenta którymś ze swoich sierpów, następnie starał się przejść do półdystansu, aby uniemożliwić „Punisherowi” ulokowanie jego groźnych „dyszli”. Mimo wielu klinczów Argentyńczyk dzięki swojej szybkości zdołał dosięgnąć kilkukrotnie głowy Williamsa, chociaż sam również nie ustrzegł się kilku błędów. Zdeterminowany Amerykanin, mimo iż przegrał pierwszą odsłonę 10:9, to jednak zgodnie z zapowiedziami pokazał, że nie zamierza odpuszczać ani robić kroku w tył.

Minuta odpoczynku i znowu ruszyli, jak dwa rozjuszone i polujące na siebie drapieżniki. Mniej więcej po trzydziestu sekundach Sergio trafił rywala świetnym lewym sierpowym, kilkanaście sekund później ponownie. Gdy na zegarze widniała druga minuta i trzecia sekunda zrobił to po raz trzeci… i ostatni. Uderzenie było tak potężne, błyskawiczne, a co najgorsze dla Williamsa - niewidoczne, że efekt musiał być tylko jeden. Dzielny Amerykanin runął na ziemię jak rażony piorunem. Sergio zdając sobie sprawę z tego, jak straszliwym ciosem trafił „Punishera”, jeszcze zanim  jego ciało zdążyło dotknąć maty już odwrócił się, by biec do narożnika i świętować swoją wygraną. 

Mimo iż nokaut wyglądał potwornie (magazyn The Ring uznał go za najlepszy w roku 2010), po kilku długich minutach Paul doszedł do siebie i nawet całkiem przytomnie udzielił w ringu krótkiego wywiadu, w którym potwierdził tylko, że nie widział i nie spodziewał się tego kończącego uderzenia. Natomiast uradowany i ubrany w złotą koronę triumfator z pomocą tłumacza przyznał, że od początku polował na ten cios, bo widział, że w czasie ataku Williams się otwiera i jest tam sporo miejsca. Podziękował również swojemu przeciwnikowi za podjęcie walki i oznajmił, że jeżeli będzie taka możliwość, to może zmierzyć się w jakimś umownym limicie z Mannym Pacquiao lub Floydem Mayweatherem.

Demolując Williamsa mimo 35 lat na karku Martinez był u szczytu formy. Z powodzeniem występował jeszcze przez kilka lat, odprawiając z kwitkiem kilku bardzo dobrych pretendentów, aż w końcu po laniu, jakie w 2014 roku zafundował mu Miguel Cotto (wówczas 39-4, 32 KO) i przez coraz bardziej trapiące kontuzje kolan, zniknął z ringu. Nie na zawsze. W 2020 argentyński wilk nie wytrzymał i powrócił do bokserskiego lasu, notując dwa zwycięstwa przed czasem i zapowiadając, że jego celem jest kolejne mistrzostwo świata. Czy 46-latkowi się to jeszcze uda? Czas pokaże.

Tymczasem historia Paula Williamsa potoczyła się znacznie smutniejszym torem i brutalny nokaut Martineza nie miał na nią żadnego wpływu. W 2011 roku ambitny „Punisher” pokonał dwóch cenionych rywali: Erislandy Larę (15-1-1, 10 KO) i Nobuhiro Ishidę (24-6-2, 9 KO) i dzięki temu na 15 września 2012 roku zaplanowano jego wielki pojedynek z popularnym i gwarantującym ogromną gażę Saulem „Canelo” Alvarezem (40-0-1, 29 KO). Wydawało się, że świat znowu stoi dla 31-latka otworem. Niestety 27 maja jadący motorem na wesele swojego brata Leona do Atlanty Paul miał tragiczny w skutkach wypadek. Przez błąd kierowcy samochodu ten świetny i będący w sile wieku sportowiec, który na swoim rozkładzie miał m.in. takie nazwiska jak chociażby Mitchell, Margarito, Quintana, Phillips, Wright, czy Cintron, został sparaliżowany od pasa w dół, a jego życie i plany rozsypały się jak domek z kart.

Na szczęście nie poddał się i według najbliższych nigdy nie przestał się uśmiechać. Jego pierwszy i jedyny trener, a zarazem mentor George Peterson, który towarzyszył mu od 15 roku życia, kiedy to Paul zawitał po raz pierwszy do jego klubu bokserskiego „Final Round Gym” w Aiken, twierdzi, że jego podopieczny to idealny przykład niezłomności charakteru i pogody ducha niezależnie od sytuacji życiowej.

Aktualnie Paul Williams prowadzi razem z przyjacielem z dzieciństwa Jamesem Forrestem klub „Team Punish3ers Boxing Gym” w mieście North Augusta w Południowej Karolinie oraz fundację swego imienia. Paul, mimo iż jest przykuty do wózka, z powodzeniem trenuje młodych amatorów pięściarstwa i marzących o sukcesach zawodowców.

- Te zajęcia to dla mnie droga ucieczki od smutnej rzeczywistości. Sposób, aby utrzymać się na wodzie i nie zaprzątać sobie głowy smutnymi myślami – tłumaczy Paul. – Dziękuję Bogu, że wciąż oddycham, że wciąż mogę oglądać wschody słońca. Dziękuję za wszystko, co osiągnąłem w życiu, za moje wspaniałe dzieci. Przecież zawsze mogło być gorzej – dodaje puszczając oko z uśmiechem.  

„Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść” – Ryszard Kapuściński.

WOJCIECH CZUBA