POBOKSOWANE #3: PUSTY ŚMIECH ZAMIAST GNIEWU

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-03-13

Przed Wami trzeci odcinek autorskiego cyklu Kacpra Bartosiaka - 'Poboksowane'. Tym razem Bartosiak skupia się na ostatnich, absurdalnych niestety wydarzeniach na polskim podwórku.

POBOKSOWANE #3: PUSTY ŚMIECH ZAMIAST GNIEWU

Mało który sport uczy pokory tak jak boks - z tą tezą chyba trudno polemizować. Polski boks zawodowy w ostatnich miesiącach przypomina jedną wielką jazdę bez trzymanki, w której coraz mniej liczą się niestety kwestie sportowe. To, co wydarzyło się w Gniewie, wyniosło krajowy absurd na nieznany wcześniej poziom, ale wcale nie jest najpoważniejszym problemem, z którym pięściarskie środowisko musi zmierzyć się w najbliższych tygodniach.

Kiedy myślisz, że w polskim boksie widziałeś wszystko... spróbuj po prostu obejrzeć kolejną galę. Przed drugą imprezą organizowaną przez Queensberry Polska nie miałem specjalnych oczekiwań. Jasne - przyjemnie było dać porwać się na moment wizji Francisa Warrena, w której na krajowych ringach zaraz mieli się sprawdzić Sofiane Oumiha i Żan Kossobucki. Ostatecznie karta walk nie imponowała może rozmachem, ale walka wieczoru zapowiadała się co najmniej ciekawie. Podobnie jak możliwość sprawdzenia postępów Ryszarda Lewickiego i Michała Soczyńskiego.

Problem w tym, że wszystko co ciekawe od strony sportowej zostało zepchnięte na dalszy plan w mało eleganckich okolicznościach. Jakąś godzinę przed startem transmisji kamery Polsatu opuściły zamek w Gniewie, a przez internet przelała się fala spekulacji i podejrzeń. Dziś wiemy jedno - polecenie przyszło z samej góry, a stacja przez tydzień nie uznała za stosowne, by odnieść się do całego problemu nawet lakonicznym komunikatem. I nad taką pogardą zaprezentowaną w kierunku fanów boksu naprawdę trudno przejść do porządku dziennego. Część z nich mogła przecież zapłacić za pakiety, które umożliwiają legalne oglądanie gal on-line. Reszta mogła być w szoku, że szumnie zapowiadana gala z godziny na godzinę wypadła z rozpiski bez żadnej informacji.

Kilka dni później dostaliśmy tylko oświadczenie grupy Queensberry Polska, która wieloma okrągłymi zdaniami nie powiedziała jednak nic nowego. Trudno mieć o to większe pretensje - raczkujący w polskich realiach projekt związał się z poważnym partnerem telewizyjnym długoletnim kontraktem telewizyjnym i ma prawo nie rozumieć wszystkich meandrów obecnej sytuacji. Papier to papier - nawet jeśli za kulisami rozgrywają się różne mniej lub bardziej dantejskie sceny, to jednak umowa powinna obie strony do czegoś zobowiązywać. Wyprowadzenie kamer ogólnopolskiej telewizji godzinę przed startem gali - coś takiego do tej pory w Polsce się nie wydarzyło.

Co będzie dalej? "Też chciałbym to wiedzieć, Stefan". Nie można wykluczyć, że wszystko rozstrzygnie się przed sądem, choć to raczej mało prawdopodobne. Część osób do niedawna związanych z QP planuje podobno postawienie na nogi nowego projektu, ale szczegóły dotyczące tego przedsięwzięcia nie są jeszcze do końca znane. Na ten moment bardziej zastanawia mnie to, co czeka grupę Queensberry. Czy po tym, co wydarzyło się w Gniewie, dalsza współpraca z Polsatem jest jeszcze możliwa? Z punktu widzenia stacji sprawa w jakimś sensie rozeszła się po kościach, bo po kilkunastu godzinach wydarzył się Jan Błachowicz, a jego wielkie zwycięstwo nad Israelem Adesanyą zepchnęło wszystkie sprawy na dalszy plan. Ale czy ktokolwiek w Queensberry Polska po czymś takim zaufa jeszcze Polsatowi?

Boxrec a sprawa polska

W tym całym zamieszaniu najbardziej szkoda samych zawodników. A przecież Paweł Augustynik (13-0, 6 KO) tym razem pokazał się z naprawdę bardzo dobrej strony, efektownie stopując Maksa Miszczenkę (7-2, 3 KO) ciosami na korpus. To jednak wiedza dostępna dla nielicznych, bo portal Boxrec wciąż nie odnotował, że Augustynik zdążył stoczyć w Polsce już dwie walki. Od miesięcy trwa patowa i patologiczna sytuacja - z jednej strony "klucze" do Boxreca ma Polska Unia Boksu, więc wpisywane na portal są tylko walki sankcjonowane przez to stowarzyszenie. Po drugiej stronie barykady znajduje się podmiot od lat znany jako Polski Wydział Boksu Zawodowego, który mimo różnych formalnych wątpliwości wciąż może liczyć na wsparcie Europejskiej Unii Boksu (EBU).

Efektem jest jeden wielki bałagan. Część imprez - pokazywanych przecież w ogólnopolskich stacjach telewizjnych - wciąż nie jest wpisywana na największy statystyczny portal. A uczestnicy tych, które są wpisywane, nie mogą liczyć na walki o tytuły europejskie - jak pasy EBU-EU i EBU. A nie ma się co oszukiwać - dla wielu zawodników na krajowym podwórku walki o te trofea mogą być przecież szczytem możliwości. Wielki klincz trwa i nie bardzo wiadomo, kto na tym zamieszaniu cokolwiek ugrał.

Łatwiej wskazać, kto przegrywa. Polski boks i bez tego ma wystarczająco dużo problemów. Żyjemy w czasach, w których jakkolwiek obiecujący krajowi prospekci nie zapełniliby pewnie nawet windy. Może się okazać, że poza Krzysztofem Głowackim (31-2, 19 KO) - który 20 marca wreszcie skrzyżuje rękawice z Lawrencem Okoliem (15-0, 12 KO) - żaden inny Polak w tym roku raczej nie zaboksuje o mistrzowski pas. A na jakąś dużą walkę mogą liczyć nieliczni - Michał Cieślak (20-1, 14 KO), Maciej Sulęcki (29-2, 11 KO) i może Mateusz Masternak (43-5, 29 KO). Podstawowym problemem jest to, że kilkudziesięciu zawodników nie może liczyć na odnotowanie w największym statystycznym portalu, który w wielu krajach jest podstawą matchmakingu.

Wspomniany Augustynik po "doliczeniu" dwóch zwycięstw na galach Queensberry byłby pewnie w okolicach 60. miejsca na świecie w kategorii półciężkiej, a tak zajmuje dopiero 142. pozycję. O innych nie ma nawet co wspominać, bo łatwo się zdenerwować. To realne dramaty ciężko pracujących zawodników, którzy przez bzdurny konflikt tracą okazję zarobku w wyjątkowo trudnych i niestabilnych czasach. Jeśli komuś naprawdę zależy na polskim boksie, to powinien doprowadzić do zakończenia tej wojenki - im szybciej, tym lepiej.

KACPER BARTOSIAK