POBOKSOWANE #1: W OBRONIE CANELO

Kacper Bartosiak, Opracowanie własne

2021-02-13

Przed Wami wyczekiwany przez kibicowski lud pierwszy odcinek autorskiego cyklu Kacpra Bartosiaka - ''Poboksowane''. W swoim debiucie na BOKSER.ORG Bartosiak skupia się na tegorocznej drodze Saula Alvareza do unifikacji wszystkich pasów w limicie 168 funtów. 

POBOKSOWANE #1: W OBRONIE CANELO

Saul "Canelo" Alvarez (54-1-2, 37 KO) podkręca tempo - już 27 lutego zobaczymy go w ringu z Avnim Yildrimem (21-2, 12 KO). Nie zamierzam przekonywać, że ta walka ma jakikolwiek sportowy sens - spodziewam się jednostronnego pokazu siły ze strony króla P4P. W drodze wyjątku warto jednak przymknąć oko na potencjalny mismatch i skupić się na szerszym obrazie, który zaczyna wyglądać coraz atrakcyjniej.

Zacznijmy od oczywistego faktu, który jest jednak nieco ignorowany w mainstreamowych dyskusjach. Canelo w trwającej już ponad 15 lat zawodowej karierze nie miał tak słabego roku pod względem aktywności startowej jak 2020. Nawet gdy karierę sparaliżowało mu brzydkie słowo na "k" (mam tu oczywiście na myśli klenbuterol), to ostatecznie udało się przecież stoczyć dwa pojedynki, a straty związane z całym zamieszaniem ograniczały się głównie do kwestii wizerunkowych.

Poprzedni rok udało się jednak uratować dość efektownym rzutem na taśmę. Pobicie Calluma Smitha (27-1, 19 KO) było jednym z najbardziej imponujących występów Canelo, który może zapisać się w historii jako jego peak - absolutny szczyt okresu prime. Można się zachwycać różnymi drobnymi elementami kunsztownego rzemiosła, ale o ponadczasowej klasie Alvareza najlepiej świadczy to, że sprowadził najlepszego według "The Ring" zawodnika kategorii superśredniej do poziomu zwykłego przeciętniaka. A to już sztuka odsyłająca wprost do dokonań Salvadora Sancheza i Julio Cesara Chaveza, z którymi Canelo bywa zestawiany coraz częściej.

Wygrana ze Smithem ma zresztą dodatkową wymowę - w ten sposób dumny syn Guadalajary zostawił poważny mistrzowski ślad już w czwartej kategorii. Wcześniej tylko zmoczył stopy, bo zmasakrowanie Rocky'ego Fieldinga w walce o trzeciorzędny tytuł WBA nie miało specjalnej wymowy. Teraz jest inaczej - Canelo zdobył dwa poważne pasy i do jednej bramki rozbił dotychczasowego lidera solidnej przecież dywizji.

To jednak tylko wstęp do tego, co ma nas czekać w kolejnych miesiącach 2021 roku. Pełna unifikacja w erze czterech federacji to fenomen, który w przyrodzie występuje równie rzadko co yeti. Bernard Hopkins, Jermain Taylor, Terence Crawford, Ołeksandr Usyk i w zależności od kryteriów Teofimo Lopez - to dość elitarne grono jak na blisko dwie dekady boksu nowej ery.

Yildrim jako wstęp

Plan ekipy Canelo nie został napisany patykiem na wodzie - wygląda konkretnie i całkiem sensownie. Starcie z Yildrimem to pierwszy z co najmniej dwóch pojedynków Alvareza, które w 2021 roku ma zorganizować Eddie Hearn. Biznesowo sprawa jest więc całkiem prosta - niezrażony porażką Smitha brytyjski promotor zgodził się objąć pieczę nad tak nierówną walką jak spotkanie z Turkiem, bo już 8 maja - po mocno prawdopodobnym zwycięstwie - rywalem Canelo miałby zostać Billy Joe Saunders (30-0, 14 KO).

Posiadacz pasa organizacji WBO od dawna czeka na walkę z zawodnikiem, który zagwarantuje mu olbrzymie pieniądze. Nie jest tajemnicą, że BJS mobilizuje się na naprawdę wielkie wyzwania, a w starciach ze słabszymi zawodnikami przeważnie rozczarowuje. Z siedmiu mistrzowskich pojedynków w jego dorobku w pamięci zostają właściwie tylko taktyczne szachy najwyższej próby z Andym Lee (34-2-1) i odesłanie do bokserskiej szkoły Davida Lemieuxa (38-3).

Problem w tym, że od drugiej z tych walk minęły ponad 3 lata. Saunders w międzyczasie zmienił kategorię, ale w wadze superśredniej nie miał ani jednego starcia z wymagającym przeciwnikiem. Co więcej - w żadnym z trzech dotychczasowych występów nie błysnął. Shefat Isufi (27-3-2) potrafił go zranić, a Marcelo Esteban Coceres (28-0-1) wygrywał na punkty, gdy Billy uratował się rzadko widzianym u niego nokautem. Ten dość ponury obraz mistrzowskich rządów w nowej wadze uzupełniają jeszcze niedawne męczarnie z wiekowym Martinem Murrayem (39-5-1)

Może się więc okazać, że 31-letni Saunders - który nie słynie ze sportowego trybu życia - w międzyczasie najzwyczajniej w świecie stał się zawodnikiem past prime. Takie teorie na pewno pojawią się, gdy Canelo go rozbroi - a nie mam wątpliwości, że w tym zestawieniu będzie faworytem. A jeśli w maju upora się z pyskatym Brytyjczykiem, to na liście celów zostanie już tylko jedna pozycja.

To może Plant?

I wiedzą to wszyscy - z Calebem Plantem (21-0, 12 KO) na czele. Mistrz IBF również zdaje się podążać ścieżką, która zakłada podejmowanie tak niewielkiego ryzyka jak to tylko możliwe - aż do „złotego strzału”. Mike Lee (21-0), Vincent Feigenbutz (31-2) i ostatnio Caleb Truax (31-4-2) - „murderers' row” to to nie jest... Oczywiście ma to po części związek z tym, że kategoria superśrednia po prostu nie ma takiej głębi jak choćby półśrednia lub ciężka, ale nic nie stało na przeszkodzie, by zestawić Planta choćby z Davidem Benavidezem (23-0) lub którymś z braci Dirrellów - wtedy wszystko zostałoby w rodzinie PBC.

W kontekście potencjalnej walki mistrza IBF z Canelo warto wyróżnić kilka intrygujących zmiennych. Meksykanin nigdy nie wyglądał dobrze na tle typowych pure boxerów. Pokazali to Floyd Mayweather, Erislandy Lara, a miejscami nawet Miguel Cotto. Wszystko, co najważniejsze w boksie Planta, zaczyna się od lewego prostego - w ostatniej walce wyprowadził prawie tyle samo jabów (284) co wszystkich ciosów mocnych (297). Atutem Amerykanina jest dobra defensywa - w obu ostatnich występach jego rywale trafili go po 47 razy, co daje średnią... nieco ponad czterech ciosów przyjętych na rundę.

Tylko znów - jak bumerang wraca tu kwestia jakości tych rywali. To sprawia, że wciąż nie znamy odpowiedzi na wiele kluczowych pytań dotyczących atutów Planta. Widząc jak sygnalizowany prawy overhand leciwego Truaxa potrafił znaleźć drogę do celu, aż prosiło się o rozważania, jak mistrz zareagowałby na taki cios w wykonaniu Canelo.

Będzie jeszcze czas, by wrócić do tego tematu w bardziej szczegółowym wydaniu. Ale wciąż: jeśli Saul Alvarez w 2021 roku spotka się w ringu z dwoma niepokonanymi mistrzami kategorii superśredniej, to zapomnę mu mismatch z Yildrimem. Tak jak nie przywiązuję specjalnej wagi do podobnego starcia z Fieldingiem, które rozdzielało wielkie walki z Gołowkinem i Jacobsem. Wielcy mistrzowie też muszą różnicować rangę wyzwań, ale w tym przypadku pamiętajmy o jednym - to nie Canelo wybrał Yildrima, takiego rywala podsunęła mu federacja WBC. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść, która ciągnie się od lat. Pamiętacie, kto w 1999 roku zmusił Roya Jonesa w prime do walki z policjantem? Ten pan też miał na nazwisko Sulaiman…

KACPER BARTOSIAK