ZAPOMNIANE BITWY: NASEEM HAMED vs KEVIN KELLEY

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2021-01-30

Dziś w cyklu ''Zapomniane bitwy'' Wojciecha Czuby szalony debiut Naseema Hameda w USA - walka z Kevinem Kelleyem.

ZAPOMNIANE BITWY: NASEEM HAMED VS KEVIN KELLEY

To miał być efektowny debiut na amerykańskiej ziemi niesamowicie popularnego i święcącego coraz jaśniejszym blaskiem brytyjskiego „Księcia” Naseema Hameda (36-1-0, 31 KO). I taki właśnie był, chociaż o mały włos za sprawą czarnoskórego bombardiera Kevina Kelleya (60-10-2, 39 KO) nie zamienił się w koszmar. Ostatecznie kibice, którzy 19 grudnia 1997 roku zasiedli wokół ringu w Madison Square Garden obejrzeli doskonały, wypełniony zwrotami akcji bokserski thriller, z sześcioma knockdownami na dokładkę. A wszystko w przeciągu niespełna czterech rund.

„Prince” Naseem Hamed to bez wątpienia jeden z najlepszych pięściarzy kategorii piórkowej w historii. Dziecko zamieszkałych w Sheffield jemeńskich emigrantów treningi rozpoczęło w wieku dziesięciu lat, szczęśliwie trafiając od razu pod skrzydła świetnego szkoleniowca Brendana Ingle’a. Co ciekawe, ten zmarły w 2018 roku charyzmatyczny irlandzki trener, który do mistrzowskich trofeów poprowadził chociażby Johnny’egp Nelsona, Juniora Wittera czy Kella Brooka, wypatrzył Naseema z okna autobusu, podczas jego bójki z rówieśnikami.

Pod skrzydłami Ingle’a chuderlawy chłopak bardzo ciężko trenował, robiąc błyskawiczne postępy. Mający bokserskiego nosa Ingle, widząc w ringu nietypowy styl Hameda, jego szybkość, refleks i siłę ciosu, utwierdził się w przekonaniu, że sukcesy są w tym przypadku tylko kwestią czasu.

I miał rację. Po zawodowe mistrzostwo Europy w wadze koguciej Naseem sięgnął już w swoim  dwunastym występie, zwyciężając w maju 1994 roku jednogłośnie na punkty twardego Włocha Vincenzo Belcastro (32-13-5, 4 KO). Rok później we wrześniu zawiesił na swoich biodrach pas czempiona WBO dywizji piórkowej, gdy po świetnej walce znokautował w ósmej rundzie pięknym lewym sierpowym Walijczyka Steve’a Robinsona (32-17-2, 17 KO).  Po ośmiu kolejnych efektownych demolkach w wykonaniu „Księcia”, jego sztab uznał, że czas już najwyższy na podróż za ocean, gdzie za sprawą telewizji HBO czekały naprawdę grube miliony i  światowa sława.

Na oponenta wybrano Wyspiarzowi byłego mistrza świata federacji WBC, pochodzącego z Flushing w Queens w Nowym Jorku Kelleya. Uznano zapewne, że ten bardzo solidny czarnoskóry bokser - mimo mocnego uderzenia - nie zagrozi zbytnio nieuchwytnemu w ringu Hamedowi, a przy okazji wytrzyma kilka rund, będąc tłem dla mistrza WBO.

W dniu walki „Prince” miał 23 lata i świetny rekord wynoszący 28-0, 26 KO. Starszy o siedem lat pretendent również nie miał się czego wstydzić, mając na koncie tylko jedną porażkę i dwa remisy przy 47 zwycięstwach (w tym 32 przez KO). Gdy w Mekce boksu zawodowego zabrzmiał pierwszy gong, tysiące kibiców noszącego przydomek „The Flushing Flash” Kelleya zaczęło żywiołowo dopingować swojego ulubieńca.

Słynący z ciągłego prowokowania rywali i jedynego w swoim rodzaju „pajacowania” Naseem  zaczął w swoim stylu rozluźniony, szybki i jak zwykle celowo lekceważący swojego konkurenta. Tymczasem mający ogromną chrapkę na przywieziony przez Anglika tytuł Amerykanin na niespełna minutę przed końcem pierwszej odsłony ustrzelił fantazyjnie nacierającego czempiona potężnym prawym sierpowym. Mający nonszalancko opuszczone ręce „Książę” runął na deski, ale prawie natychmiast stanął na nogi. Widać było jednak, że ta ostrzegawcza bomba wywarła na nim wrażenie.

Kolejna odsłona to kolejna dawka emocji. Czujący krew nowojorski drapieżnik rozpoczął polowanie i co chwilę przedzierał się przez dziurawą obronę swojej ofiary. Nagle po ulokowanym idealnie na szczęce błyskawicznym lewym sierpowym Amerykanina Hamed podparł się rękawicami, następnie momentalnie się wyprostował, tylko po to, by zrobić to samo ponownie po zainkasowaniu potężnego ciosu, dla odmiany z prawej ręki. Wszystko stało się tak szybko, że sędzia ringowy pan Benjy Esteves nie zdążył zareagować po pierwszym ciosie miejscowego bohatera i rozpoczął liczenie dopiero po drugim.

Gdy wydawało się, że wycieczka za ocean skończy się dla Naseema katastrofą i jego koniec jest już tylko kwestią czasu, ten ku osłupieniu wszystkich chwilę później odpłacił swojemu oprawcy pięknym za nadobne i potężnym prawym również zafundował mu randkę z deskami. Kevin siedząc na ziemi posłał w stronę „Księcia” wymowny uśmiech, jakby zdawał się mówić: „Okej koleś, udało ci się”. Do końca tej rundy obydwaj starali się urwać sobie głowy, ale zarówno jednemu, jak i drugiemu zabrakło precyzji i szczęścia.

Starcie numer trzy o dziwo nie sprezentowało rozgrzanej do czerwoności publiczności kolejnych nokdaunów, ale to nie znaczy, że było nudno. Przez trzy minuty obrońca tytułu i pretendent polowali na siebie, częstując się nawzajem soczystymi ciosami. Gdy wydawało się, że pojedynek nieco zwolnił, po minucie przerwy zabrzmiał gong rozpoczynający niezapomnianą rundę czwartą.

Amerykanin od pierwszych sekund jak wściekły byk szarżował na ciągle walczącego po kowbojsku z rękami przy biodrach rewolwerowca z Sheffield. Wściekłe swingi Kevina ze świstem pruły powietrze, o centymetry mijając głowę mistrza, a każdy na trybunach ściskał kciuki, aby któryś z nich urwał głowę przepełnionego pychą Hameda. Jakież było rozczarowanie i przerażenie nowojorczyków, gdy w pewnym momencie Brytyjczyk niespodziewanie przeszedł do szybkiego kontrnatarcia i od razu jego lewy posłał rywala na deski. Momentalnie role się odwróciły i to ofiara zamieniła się w myśliwego. „Prince” ze zdwojoną energią zaatakował zamroczonego Amerykanina, który zasypywany ciosami niespodziewanie sam wystrzelił mocnym prawym, a trafiony nim Hamed, straciwszy balans, przez ułamek sekundy podparł się ręką ziemi. Oczywiście ringowy nie miał wyjścia i tak oto czempion WBO był liczony po raz trzeci tej nocy.

Gdy czarnoskóry wojownik ponownie zwietrzył swoją szansę i zaczął brutalny ostrzał książęcej twarzy, Hamed po raz kolejny w czasie tego pojedynku wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i talentu. Najpierw morderczym prawym sierpowym zamroczył Kelleya, a następnie potężnym lewym powalił na matę. Co prawda dzielny Amerykanin zdołał powstać, ale gdyby nie ramiona sędziego Estevesa, upadłby ponownie. Koniec nastąpił dokładnie w drugiej minucie i dwudziestej siódmej sekundzie.

Jak widzicie scenariusza tej walki nie powstydziłby się zapewne sam Hitchcock, a jej podsumowaniem niech będą słowa legendarnego komentatora stacji HBO Larry’ego Merchanta, który zaraz po tej niesamowitej wojnie stwierdził: „To, co właśnie widzieliśmy, było jak pojedynek Haglera z Hearnsem w wadze piórkowej!”. Nic dodać, nic ująć.

WOJCIECH CZUBA