NIEDZIELA W RINGU: CIĘŻKI LONDYŃSKI WIECZÓR

Cezary Kolasa, Informacja własna

2020-12-13

Nikodem Jeżewski wczorajszego wieczoru w londyńskiej Wembley Arena zderzył się ze ścianą. Do tego stopnia, że jeden z komentatorów DAZN dziękował sędziemu ringowemu, że przerwał egzekucję. Pięściarz z Kościerzyny wziął walkę w trybie last minute. Nikt się nie spodziewał cudów, ale ostatecznie był to niezwykle smutny widok.

Przed pojedynkiem napisałem na Twitterze, że nie mam pojęcia czego się spodziewać po Jeżewskim i jak „Nikoś” zachowa się przeciwstawiając się boksowi, jaki prezentuje w ringu Lawrence Okolie. Polak przygotowywał się na zupełnie innego rywala. Przewaga warunków fizycznych i umiejętności była ogromna. Jeżewski nigdy nie był sprawdzony na wysokim poziomie. Po dosyć spokojnych starciach w Polsce podopieczny Rafała Kałużnego poleciał bić się z byłym olimpijczykiem, który jeszcze tydzień temu miał świadomość, że wyjdzie walczyć o mistrzostwo świata. Polak był „elektryczny”, kilka razy mocno podłączony, a reakcja na przyjmowane uderzenia rozpoczęła lawinę pytań. Bardzo mocna prawa ręka Okoliego zrobiła robotę. Jeżewski przyjął arcytrudny pojedynek. Teraz najważniejsze, aby ze zdrowiem Nikodema było wszystko w jak najlepszym porządku. Jego przyszłość w boksie schodzi w tym momencie na dalszy plan.

Nie da się ukryć, że w pojedynku z Głowackim Brytyjczyk będzie miał zdecydowanie wyżej postawioną poprzeczkę, ale Okolie dał wczoraj polskiemu obozowi sygnał, że czeka go trudne zadanie. Destrukcyjna siła, wykorzystywanie warunków fizycznych, coraz lepszy jab, kontrola dystansu, mocne uderzenia z prawej ręki – olimpijczyk z Rio rozwija swój boks, a jeszcze nie tak dawno jego pojedynki oglądało się bardzo źle, bo Okolie walczył nieczysto. Dziś wydaje się, że przed Głowackim jest naprawdę duże wyzwanie. W drużynie „Główki” mimo ogromnych tarć pomiędzy Andrzejem Wasilewskim oraz Fiodorem Łapinem najprawdopodobniej nie zmieni się dużo. W narożniku Krzysztofa na walkę z Okoliem powinien zostać Łapin. To nie czas i miejsce na rewolucje. 

Przed Krystianem Każyszką duże pole do zastanowienia. Kontrakt z Polsatem i organizowanie gal musi iść w parze z rozwojem i promowaniem zawodników. Mam szacunek do tego promotora, bo wykłada własne pieniądze, najczęściej na koniec pewnie dokłada do interesu i daje możliwość występu wielu polskim zawodnikom. Każda grupa powinna mieć jednak pięściarza, który będzie się wyróżniał i występował w pojedynkach wieczoru. Wydawało się, że to właśnie Jeżewski jest filarem stajni i za chwilę dostanie ciut większy pojedynek, np. o mistrzostwo Unii Europejskiej. Nikodem dostał jednak zdecydowanie większą ofertę, chciał się sprawdzić, w grę wchodziła szansa walki o tytuł. Wkradła się niestety ogromna różnica poziomów. Do ostatniego piątku miałem wrażenie, że jeśli Igor Jakubowski weźmie się poważnie za treningi i na dobre wróci do boksu, to przed nim ciekawe zestawienia, również te na Polsat Boxing Night. Myliłem się. Trzeba szukać kolejnych nazwisk.

Aby dodatkowo wprowadzić nieco więcej emocji na gale, mam wrażenie, że Rocky Boxing Promotion powinno swoje turnieje wagi cruiser oraz ciężkiej organizować na jednej gali w formacie Prizefightera, co znacznie ułatwi medialność, promowanie turniejów i logistykę. Dla kibiców byłoby to zdecydowanie bardziej klarowne. Włączają telewizor, oglądają zawody od ćwierćfinału i wiedzą, że za trzy godziny dowiedzą się kto wygrał w finale. O ile najważniejsze rywalizacje na świecie mogą się przeciągać w czasie (np. Super Six lub WBSS), o tyle małe turnieje z nieznanymi szerszej publiczności pięściarzami i walkami na dystansie 4-6 rund powinny być rozgrywanie w formacie Prizefightera – 3 rundy po 3 minuty, ćwierćfinał, półfinał oraz finał. Wszystko na jednej gali, dodatkowo dwie-trzy pozaturniejowe walki zawodowe i mamy wtedy jasną oraz czytelną drabinkę, którą każdy kibic zrozumie.

***

Od zakontraktowania pojedynku Mariusza Wacha z Hughie Furym było niemal jasne, że stylowo kuzyn mistrza WBC będzie dla polskiego pięściarza prawdziwym koszmarem. Część ekspertów oraz kibiców spodziewała się jednak, że „Viking” wykorzysta przestoje, jakie w ringu bardzo często prezentuje Brytyjczyk. Pojedynek był nudny, Fury nie pokazał nic wielkiego – chwilami, gdy schodził z linii ciosów, ruszał się na boki i włączał szybki jab, to wtedy boks 26-latka oglądało się nieźle. Poza tym starcie bez historii i do zapomnienia. Wach wygrał maksymalnie jedną-dwie rundy, z dobrej strony pokazał się w pierwszej odsłonie.

Czy to zaskoczenie? Nie, bo nie spodziewano się cudów, choć ponad 124 kg wniesione przez byłego pretendenta do tytułu mistrza świata to chyba zbyt dużo. Gdy dekadę temu Wach zaczął boksować w barwach Global Boxing, był zawodnikiem szybszym, częściej bijącym, potrafiącym wykańczać przeciwników. Ważył wtedy około 10-12 kilogramów mniej. Nie twierdzę, że gdyby teraz zszedł z wagi to byłoby lepiej, bo od początku kariery Mariusz ma problem z ringową aktywnością, ale chyba każdy się zgodzi z tym, że Mariusz wygląda teraz w ringu ociężale. Tak czy inaczej, sportowa przygoda Mariusza trwa. Bo jeśli Wach przegrywa, to nie z ogórkami. Ofert będzie na pewno przybywać. Będzie co na starość wspominać!