OCZY NA OLIMP #7: 10:0 Z SAN MARINO, 0:3 Z ANGLIĄ

Łukasz Famulski, Opracowanie własne

2020-12-03

Szalenie elektryzujący czas przeżywamy w boksie. Zakażenie Głowackiego, dwie gale w Polsce, echa, pogłoski, plotki, skandale, skandaliki, spekulacje… Dużo tego, za dużo jak na kilka dni. Nie można jednak zapomnieć o przeglądzie tego, co ćwierka w polskim boksie olimpijskim.

Dzisiejszy odcinek poświęcę startom naszej młodzieży na mistrzostwach Europy, a także na koniec pozwolę sobie na mały komentarz do walki Roya Jonesa Jr z Mike'em Tysonem.

Skoro wspomniałem o występach kadetów i juniorów na mistrzostwach Europy (kolejno Budwa i Sofia), to właśnie do tej kwestii odnosi się dzisiejszy tytuł kolejnego odcinka mojego cyklu. Znajduję bowiem sporą analogię pomiędzy meczami reprezentacji Polski w piłce nożnej w eliminacjach do MŚ czy ME, a tym jak przeważnie wygląda dorobek medalowy naszej reprezentacji po takiej imprezie jak mistrzostwa Europy.

Krótko mówiąc, na nasze dziewczęta zawsze można liczyć i warto odnotowywać ich sukcesy i to nie tylko z obowiązku, ale również docenienia rangi mistrzostw. Należy wspomnieć 5 medali mistrzostw Europy kadetek: złoto Zofii Czerwińskiej, srebro Juliany Rutkowskiej i Weroniki Bochen, oraz dwa brązowe krążki Aleksandry Kożak i Kingi Rewińskiej. Wcześniej w młodzieżowych mistrzostwach złoto wywalczyły Alexas Kubicki i Daria Parada, srebro Izabela Rozkoszek, a brązowe medale padły łupem Natalii Kuczewskiej, Julii Szeremety i Barbary Marcinkowskiej.

Pamiętajmy jednak, że na tych samych zawodach równolegle rywalizowali nasi chłopcy i tutaj już tak pięknie nie było, nie pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że było dobrze. A mam na myśli same wyniki, bo co do walk to kilka było naprawdę niezłych. Jedyne, czym możemy się pocieszyć, to brązowy medal utalentowanego Nikolasa Pawlika na imprezie kadetów - podopiecznego Krzysztofa Szota, zarówno w klubie (KS Myszków), jak i kadrze narodowej. Oczywiście są małe plusy, jak dobry początek turnieju Nikodema Szafarza, czy niezła walka z faworytem turnieju w wykonaniu Bartłomieja Rośkowicza, ale niestety koniec końców zawsze będzie bronił się wynik, a ten jest jaki jest. Inna sprawa, że choć bez dwóch zdań kadeci wypadli lepiej niż juniorzy, to jednak niedosyt pozostaje.

Dlatego, tak jak w piłce nożnej, za wygraną z San Marino czy Lichtensteinem też są 3 punkty, podobnie jak za wygraną z Anglii. Z ta różnicą, że tego pierwszego oczekujemy zawsze jako czegoś oczywistego, a za tym drugim wzdychamy. W boksie jest podobnie. Sukcesy dziewczyn cieszą, ale medal Nikolasa i brak innych krążków ma jednak większą wymowę.

Oczywiście na poziomie seniorskim i olimpijskim to już się bardziej wyrównuje, ale tutaj też już widać pewną tendencję wynikającą z powiększenia liczby wag olimpijskich w boksie kobiecym z trzech do pęciu. Mianowicie więcej nacji mocniej stawia na panie, upatrując w nich swojej szansy na olimpijskie medale. Poziom sukcesu weryfikuje konkurencyjność. Warto jednak - patrząc na kłopoty w męskim boksie seniorskim - znaleźć swoją niszę na pięściarskiej mapie i być zauważonym dzięki naszym zawodniczkom. Nie jest tajemnicą, że choćby jeden (czy raczej aż jeden) olimpijski krążek byłby kamieniem węgielnym pod dźwignięcie popularności dyscypliny.

PS. Na koniec pozwolę sobie na krótki (nieco wychodzący poza specyfikę cyklu) komentarz do walki dwóch zawodników na sportowej emeryturze, czyli starcia Jonesa Jr z Tysonem. Duzo było dyskusji przed tym pojedynkiem, czy to dobrze czy niedobrze. Skoro dziś poszedłem w analogie piłkarskie, to pójdę również i tutaj. Mianowicie, gdyby ktoś wpadł dziś na pomysł meczu "Orłów Górskiego" z drużyną RFN z roku 1974 to uznalibyśmy to za niegroźną ciekawostkę, bez żadnego znaczenia, ale byłoby to intrygujące. W przypadku boksu jest to jednak igranie z losem i prosta droga do skandalu. Tym razem tak się jednak nie stało. Walka ma opinię nudnej, bez żadnych bardziej spektakularnych akcentów i większej historii. Ja jednak jestem w gronie tych, którzy mimo, że kiepsko patrzyło się na ten klincz, to jednak są z tej walki zadowoleni.

Dlaczego? Głównie dlatego, że nie doszło do ciężkiego nokautu, zawału serca itp. To miał być pokaz i był, ale taki na miarę dwóch 50-latków. Tyson dawał małą namiastkę tego, z czego kiedyś słynął, Roy też próbował kilka razy uruchomić szybką rękę. Miały być emocje wynikające ze wspomnień, sentymentu i w moim przypadku tak było. Na nic więcej nie liczyłem! Jedyne, co mnie rozczarowało, to anturaż jak z niskobudżetowego filmu o sportach walki.

ŁUKASZ FAMULSKI