KRWAWE ŻNIWA BOKSU: BRADLEY RONE

Krystian Stolarz, Opracowanie własne

2020-11-28

Dziś w cyklu ''Krwawe żniwa boksu'' Krystiana Stolarza (autor co dwa tygodnie przybliża najtragiczniejszą stronę pięściarskich zmagań: śmierć na ringu), tragiczny los journeymana Bradleya Rone'a.

KRWAWE ŻNIWA BOKSU: BRADLEY RONE

Bradley Rone (ur. 30.09.1968 - zm. 18.07.2003) - journeyman, dla którego boks był po prostu pracą. 

Journeyman to pięściarz, który zazwyczaj swoje walki przegrywa, jednak robi to w dobrym stylu i z dobrymi rywalami. Jest traktowany jako solidny sprawdzian dla młodych i perspektywicznych bokserów, a jego trud często pomaga prospektom w budowaniu pozytywnego rekordu walk. Journeymani są nieodłącznym elementem tej dyscypliny sportu, niestety wielu z nich nigdy nie otrzyma pieniędzy i chwały, na jaką zasłużyli. Często posiadają ujemny bilans walk i stawiają na ich częstotliwość, przez co narażają zdrowie.

Do takich zawodników należał Bradley Rone (7-43, 2 KO), który urodził się 30 września 1968 roku, a swoją karierę bokserską rozpoczął w 1989 roku. Występował w kategorii ciężkiej, a zmierzył się z takimi bokserami jak Przemysław Saleta, Fres Oquendo, Michael Grant czy Hasim Rahman. Amerykanin nie błyszczał bokserskim talentem, a jego przerwy między walkami czasami wynosiły zaledwie 21 dni. W 2000 roku jeden z najpoważniejszych i najbardziej szanowanych ludzi w boksie - Marc Ratner - stwierdził, że Rone jest coraz bardziej narażony na poważne obrażenia, w związku z czym odmówił przyznania Amerykaninowi licencji bokserskiej. Odtąd Bradley nie mógł toczyć walk w stanie Nevada, lecz nie zamierzał zrezygnować z boksu i postanowił walczyć na terenie Niemiec i Danii, a także w Kalifornii, Idaho oraz Teksasie. 

27 czerwca 2003 roku po raz pierwszy zmierzyli się ze sobą Bradley Rone oraz Billy „The Kid” Zumbrun. Walka zakontraktowana była na 6 rund i zakończyła się jednogłośnym zwycięstwem „Dzieciaka”. 

17 lipca 2003 roku matka Bradleya zmarła na zawał serca, a jemu brakowało pieniędzy na lot do Ohio, gdzie miał odbyć się pogrzeb. Następnego dnia otrzymał propozycję ponownego starcia z Billim Zumbrunem za kwotę 800 dolarów i bez zastanowienia podjął rękawicę. Rone przystępując do tego pojedynku miał na swoim koncie 26 przegranych walk z rzędu, jednak dla Amerykanina starcie nie miało większego znaczenia, liczył się tylko fakt zarobienia pieniędzy, które umożliwią jego obecność na pogrzebie matki. Amerykanin tuż przed gongiem kończącym pierwszą rundę zainkasował lewy prosty, który nie należał do najmocniejszych. Następnie odwrócił się w stronę swojego narożnika, aby udać się na przerwę, lecz niespodziewanie upadł na matę. Lekarz ringowy natychmiast podjął interwencję stosując resuscytację krążeniowo-oddechową, jednak jak się później okazało Bradley Rone zmarł natychmiast po upadku. Sekcja wskazała, że zmarł wskutek ataku serca, a nie jak przypuszczała większość w wyniku otrzymanych obrażeń.  

Bezpośrednio po walce na temat powodu jego śmierci powstało wiele teorii. Rone przy wzroście 178 cm ważył aż 120 kg, jego serce mogło być obciążone genetycznie, a stresorów nie brakowało - utrata najbliższej osoby, presja związana z brakiem pieniędzy oraz kolejne starcie poprzedzone 26 porażkami z rzędu. Twierdzenie, iż w swojej karierze mógł przyjąć zbyt dużą ilość ciosów, również wydawało się wiarygodne.

Śmierć Amerykanina nie przeszła bez echa, senator z Arizony - John McCain - oświadczył, że potrzebna jest zjednoczona, narodowa komisja bokserska, która uniemożliwi walki pięściarzy, którym odmówiono licencji bokserskiej w jednym ze stanów. 

W sprawie dopuszczenia Bradleya Rone do jego ostatniej walki wszczęto federalne dochodzenie, w którym wstępnie znaleziono dowody fałszywych badań lekarskich, jednak ostatecznie śledztwo zostało zakończone bez ogłoszenia zarzutów. 

„Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci”

KRYSTIAN STOLARZ