ROCZNICA WOJNY HOLYFIELDA Z TYSONEM (WIDEO)

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2020-11-09

Dziś mija 24. rocznica pamiętnej walki Mike'a Tysona (45-1, 39 KO) z Evanderem Holyfieldem (32-3, 23 KO). To była jedna z największych niespodzianek, ale i jedna z najlepszych walk w wadze ciężkiej.

Obaj panowie mieli się spotkać już 18 czerwca 1990 roku. "Żelazny" miał wtedy dostać 22 miliony dolarów, zaś "Wojownik" 11 milionów. Mike miał stoczyć jeszcze jedną łatwa obronę w Tokio i... Ale skazywany na pożarcie w stosunku 42-1 James "Buster" Douglas postawił całą wagę ciężką do góry nogami. W pierwszej obronie ten sam Douglas został znokautowany w trzeciej rundzie przez Holyfielda i temat walki szybko powrócił. Drugie podejście robiono na 8 listopada 1991 roku. Tym razem dwa razy więcej miałby zarobić Evander - 30 milionów dolarów, przy 15 milionach Mike'a. Najpierw jednak we wrześniu do sądu wpłynął akt oskarżenia wobec Tysona w związku z rzekomym gwałtem. Pomimo tego "Żelazny" pozostawał na obozie i myślał tylko o odzyskaniu korony wagi ciężkiej. Niestety w połowie października doznał podczas sparingu kontuzji żeber. Walkę przeniesiono po raz trzeci - tym razem na wiosnę 1992 roku. Czekano tylko na uniewinnienie Mike'a, po czym szybko obie strony miały się dogadać i wyznaczyć konkretną datę. Ale nieoczekiwanie Tyson został skazany na sześć lat i odesłany do więzienia!

Najmłodszy w historii król wszechwag został zwolniony z więzienia 25 marca 1995 roku. Niemal dokładnie rok później - 16 marca 1996 roku, odzyskał tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, stopując w trzecim starciu Franka Bruno. Potem błyskawicznie rozprawił się jeszcze z Bruce'em Seldonem i w końcu mogło dojść do przekładanej tyle razy walki z Holyfieldem. I znów karty rozdawał Tyson. Za ten pojedynek dostał 30 milionów dolarów. Na konto challengera wpłynęło 12 milionów dolarów. Bukmacherzy nie dawali Evanderowi większych szans i płacili za jego wygraną w stosunku aż 25-1! Kto więc postawił przed walką na challengera, zarobił krocie.

- Ludzie na okrągło mi powtarzali, że nie będę w stanie pokonać Tysona. Owszem, pokonałem Douglasa, który pokonał Mike'a, ale z Tysonem już nie mam szans. Przez lata chciałem im udowodnić, że się mylą, lecz po prostu nie miałem na to okazji. Nie obchodzi mnie co prawda co mówią inni, ale mam coś do udowodnienia. Mam wszystko czego zapragnąłem, więc nie chodzi w tym wypadku o pieniądze. Pora, byśmy w końcu stanęli naprzeciw siebie w ringu, dali z siebie wszystko, a na koniec podali sobie rękę i powiedzieli "Dobra walka". Zobaczycie w końcu dwóch najlepszych zawodników świata. I nie będę tylko rywalem Mike'a, ja wyjdę do ringu po zwycięstwo - zapowiadał Holyfield.

- Holyfield może nie bije tak mocno, ale ma ogromne serce, spodziewam się więc naprawdę dobrej walki. Bez względu na to, co stanie się między nimi, po prostu nie można tego przegapić. Tyson jest numerem jeden, lecz Holyfielda nie można lekceważyć. On, w przeciwieństwie do niektórych zawodników, nie przestraszy się Tysona - twierdził sławny komentator "Pułkownik" Bob Sheridan.

- Tym razem obóz przebiegł znakomicie, bez żadnych kontuzji i możecie spodziewać się świetnej walki - mówił pewny swego Tyson.

W sensację nie wierzył też Lennox Lewis, który czekał na wielkie walki.

- Holyfield ma, podobnie jak inni wielcy mistrzowie z przeszłości, problem ze swoim ego. On był tyle lat na szczycie, że nie potrafi wyczuć najlepszego momentu, by odejść na sportową emeryturę. To jest jak narkotyk. Zawsze pozostaje ci ta jeszcze jedna, ostatnia walka, ostatnia runda, ostatni facet do pokonania - przekonywał Lewis. Ale zauważył jednocześnie słabości Mike'a  porównaniu z jego boksem sprzed odsiadki. - On kiedyś często i szybko ruszał głową, ciężko było go więc namierzyć. Teraz tego nie ma. To zanikło w jego boksie po odsiadce. Wciąż ma natomiast mocne, nokautujące uderzenie. Szczególnie lewy sierpowy - analizował Brytyjczyk, mistrz olimpijski z Seulu i późniejszy król wszechwag.

Holyfield zawsze otaczał się dużym gronem sprawdzonych ludzi. Każdy wiedział za co ma odpowiadać. Zadbano więc również o doskonałych sparingpartnerów. Dwoma najważniejszymi byli niepokonany wówczas Gary Bell oraz dysponujący bodaj najmocniejszym ciosem i przypominający warunkami fizycznymi Tysona, jedyny w swoim rodzaju David Tua. - Ludzie często porównują mnie do Tysona, nic więc dziwnego, że się tu znalazłem - mówił przerażający w tamtym okresie "Tuaman". Cała paczka wokół Holyfielda pracowała z nim regularnie od sześciu do dziewięciu lat. Miał swoją kucharkę, masażystkę, głównego trenera, asystenta, specjalistę od przygotowania fizycznego i tak dalej. - Oni wykonali znakomicie swoją robotę podczas przygotowań. Teraz nadchodzi pora, bym ja zrobił co do mnie należy - mówił Evander na kilka dni przed pojedynkiem. Tylko że pięściarz z Atlanty miesiąc wcześniej skończył już 34 lata. Wtedy jeszcze robiło to wrażenie. W dodatku w siedmiu ostatnich walkach zanotował trzy porażki, w tym przed czasem z Riddickiem Bowe'em. Do tego doszły kłopoty zdrowotne i wykryta wada serca. Co prawda odbudował się czasówką nad dobrym Bobby Czyzem, ale to był przecież zawodnik o kategorię, jak nie dwie niżej, sztucznie napompowany do potrzeb starcia z Holyfieldem. - Nie powiem, że Evander jest moim faworytem, bo to byłaby nieprawda, nie obawiam się natomiast, że Tyson zrobi mu jakąś wielką krzywdę. Wygra przed czasem, lecz sam zainkasuje kilka mocnych ciosów - podkręcał atmosferę legendarny trener Emanuel Steward, wtedy współpracujący już z Lewisem. On wiedział co mówi, bo przecież wcześniej trenował również Holyfielda.

Na kilkadziesiąt godzin przed wyjściem do ringu obaj wojownicy spotkali się na ostatniej konferencji prasowej. - Zrobiłem większe postępy niż on przez te sześć lat i tym samym mam jeszcze większe szanse niż wtedy. Ale wtedy również mogłem go pokonać - stwierdził Holyfield. - Różnica między teraz a wtedy? W 1990 roku mogłem się trochę pomęczyć, teraz znokautuję go dużo wcześniej - ripostował Tyson.

Ale przechwałki "Żelaznego" nie robiły na Evanderze najmniejszego wrażenia. - Sparowałem z nim jeszcze w czasach, gdy obaj byli w kadrze narodowej w boksie olimpijskim 1984 roku. Nie obawiam się go ani trochę. Znam go dobrze i wiem jak z nim boksować, tym bardziej, że ja wtedy startowałem jeszcze w wadze półciężkiej. Dawaj, rób tą walkę! Jestem pewien, że go pobiję - miał powiedzieć Holyfield swoim promotorom w 1991 roku. A pięć lat później miał to powtórzyć niemal słowo w słowo. Bo wierzył, że ma odpowiedni styl walki i wie jak dobrać się do skóry tego rywala. - Z Tysonem nie można boksować tylko technicznie. Trzeba wyjść naprzeciw niego, stanąć na środku ringu i sprawić, by po kilku otwartych wymianach nabrał do ciebie szacunku i respektu. A wtedy to już inny zawodnik. Kiedy już Tyson zacznie cię szanować, możesz wrócić do technicznego boksowania. Najpierw jednak musisz na niego ruszyć tak samo, jak on ruszy na ciebie. Trzeba sprawić, by i on na moment oparł się o liny, by on także się nieco cofnął. Nie myślę więc nawet, czy zdołam przyjąć jego najmocniejsze uderzenie. Skupiam się na tym, by to on przyjął mój najmocniejszy cios - tłumaczył dziennikarzom skupiony i zadziwiająco pewny swego pretendent do pasa World Boxing Association. Bo Tyson, który wcześniej pokonując Franka Bruno zdobył również tytuł WBC, ale wybrał unifikację z championem WBA Bruce'em Seldonem. Tymczasem władze WBC nakazały mu najpierw spotkanie z Lennoxem Lewisem i gdy Tyson podpisał kontrakt na starcie z Seldonem, okazało się, że zamiast unifikacji będzie walczył tylko o tytuł WBA, zaś o ten w wersji WBC zaboksuje już Lewis. Mike szybko odprawił Seldona i w pierwszej obronie tytułu WBA skrzyżował rękawice z niedocenianym jak pokazuje historia Holyfieldem.

Ale byli i tacy, którzy święcie wierzyli w szanse pretendenta. Promujący go Dino Duva postawił u bukmachera 10 tysięcy dolarów, gdy kurs zaczął spadać i wynosił 16-1 na korzyść Tysona. Przed samą potyczką, gdy kurs spadł jeszcze bardziej, na 14-1, Duva dołożył kolejne 5 tysięcy "zielonych". Wiara w swojego zawodnika sprawiła, że na czysto zarobił 230 tysięcy dolarów. Wiara góry przenosi, a pieniądz robi pieniądz...

Gdy spytano pięćdziesięciu specjalistów w branży dziennikarskiej o swój typ, każdy z tej pięćdziesiątki zapowiadał rozstrzygnięcie przed czasem. Ale tylko jeden z nich postawił na wygraną Holyfielda. "Nosem" wykazał się Ron Borges z Boston Globe. Podczas ceremonii ważenia pretendent zanotował 97,5 kilograma, natomiast mistrz WBA niewiele ponad sto kilogramów (100,68 kg) samych mięśni. Faworyt był niby jeden, lecz gdy skończyła się pierwsza runda, potem druga, ludzie szybko zrozumieli, że to może być długa i trudna noc dla obrońcy tytułu. I tak też się stało. Przełomowa była szósta runda, gdy Holyfield posłał championa po raz pierwszy na deski. Od tego momentu przeważał. W dziesiątej półprzytomnego Mike'a wyratował gong, jednak na początku jedenastej odsłony Holyfield dokończył dzieła zniszczenia. O samej walce nie ma co za dużo pisać, ją po prostu trzeba obejrzeć. Nagranie w dobrej jakości na samym dole!

- Jeśli wiem, że w przyszłości mogę się z kimś spotkać, staram się go dokładnie analizować. Tysonowi przyglądałem się więc już od lat 80. Wiedziałem bowiem, że pewnego dnia staniemy twarzą w twarz. I zaobserwowałem, szczególnie w ostatnich jego walkach, że gdy uderza lewym sierpowym, bardzo się otwiera. Wtedy należy skontrować go swoim prawym. I na taką akcję polowałem. Zresztą podczas obozu przygotowawczego dokładnie przepracowałem taką akcję - tłumaczył po ogłoszeniu werdyktu uradowany zwycięzca.

- Byłem już zmęczony, on odpowiadał ciosem na każdy mój cios, a w dziesiątej rundzie trafił mnie naprawdę mocno w wymianie. Od tego momentu już nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, co działo się potem. Dziękuję Holyfieldowi za walkę, mam dla niego olbrzymi szacunek - mówił z kolei Tyson. Ale nie wydawał się szczególnie przygnębiony. - Cóż, zarobiłem właśnie 30 milionów dolarów, a pewnie za kilka dni podpiszę kontrakt na rewanż za kolejne 30 milionów.

Do momentu przerwania pojedynku wszyscy sędziowie widzieli punktową przewagę challengera - Dalby Shirley 92:96, Frederico Vollmer 93:100 i Jerry Roth 92:96.

Hala MGM Grand w Las Vegas wypełniła się do ostatniego miejsca (16 103), co dało przychód ponad czternastu milionów dolarów ($14,150,700). Transmisję z pojedynku przeprowadziła stacja Showtime w systemie PPV. Sprzedaż pay-per-view wyniosła blisko 1,6 miliona, co gwarantowało zysk aż 79 milionów dolarów.

Holyfield dopiero jako drugi zawodnik w historii boksu zawodowego zdobył po raz trzeci tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Wcześniej tej sztuki dokonał tylko Muhammad Ali, ale kilka lat później "The Real Deal" pokonując Johna Ruiza jeszcze bardziej wyśrubował ten rekord.

- Cieszę się z takiego obrotu spraw. To spora niespodzianka, ale nie wierzę w to, że Tyson mógł zlekceważyć Holyfielda. Być może po prostu zarobił już tyle pieniędzy, że nie ma takiej motywacji jak kiedyś, ale o lekceważeniu Holyfielda nie mogło być mowy. Co najwyżej nie spodziewał się, że on będzie aż tak dobry - komentował na gorąco Lewis.

Po latach, już na sportowej emeryturze, Holyfield nadal uważa ten wieczór za najważniejszy w swojej karierze.

- Najtrudniejsza była pierwsza walka z Qawim, podczas której straciłem ponad siedem kilogramów, jednak najważniejsze było właśnie pierwsze starcie z Tysonem. Nic wcześniej ani później nie sprawiło mi takiej satysfakcji. Zawsze przyrównywano mnie do Tysona i długo byłem w jego cieniu, nawet gdy to ja byłem mistrzem świata. Mój obóz trwał siedem tygodni i wszystko było dopracowane w najmniejszych szczegółach. Mike boksował zrywami. Doskakiwał agresywnie, po czym robił krok w tył i chwilę zbierał energię, by za moment znów doskoczyć potężnymi ciosami. I tak właśnie wyglądały moje sparingi. Inni zawodnicy, którzy ze mną boksowali podczas przygotowań, mieli na mnie naskakiwać, robić dwa-trzy kroki w tył i za chwilę znów zaatakować. A Gary Bell i David Tua nie tylko byli podobnych rozmiarów, ale również bili bardzo mocno. Tyson był naprawdę silnym byczkiem, tylko że takie byczki mają to do siebie, że jeśli ktoś potrafi przyjąć cios i oddać, nagle ich wartość znacznie spada. Poza tym choć Mike bił mocno, to nie powiedziałbym, że mocniej niż Bowe, Lewis czy Foreman. Zresztą nikt nie uderzył mnie tak mocno, jak właśnie George Foreman. Czułem ciosy Tysona, lecz nie zranił mnie ani razu. Odpowiadałem cios za cios, faul za faul. Gdy otrzymałem bombę, natychmiast starałem się oddać i chciałem każdą wymianę skończyć swoim uderzeniem. Nawet mógł być niecelny, ale to ja musiałem wyprowadzić ostatni cios w każdej wymianie. Kiedy on w zwarciu wykręcał mi rękę, ja robiłem to samo w kolejnym zwarciu. Ogień zwalczaj ogniem. To było moje największe zwycięstwo - powiedział Holyfield.

Do rewanżu doszło ponad siedem miesięcy później - 28 czerwca 1997 roku. Ale o tym już przy następnej okazji...