BEZ CENZURY #1: W OPARACH ABSURDU

Marcin Olkiewicz, Opracowanie własne

2020-10-21

Jesienna, publicystyczna ofensywa portalu BOKSER.ORG trwa w najlepsze, a ja niezmiernie cieszę się, że mogę być jej częścią. Szkoda tylko, że muszę zaczynać od błądzenia w oparach absurdu. Pomysł WBC dotyczący utworzenia nowej kategorii wagowej, punktacja walki Łomaczenko vs Lopez, przekleństwo Demetriusa Andrade, ewentualny powrót Adamka – absolutnie Bez Cenzury opowiem Wam dziś, jak bardzo w ostatnich dniach boks przekroczył granice przyzwoitości. 

Boks fascynuje mnie od 29 grudnia 2007 roku. Kiedyś opowiem Wam, dlaczego akurat od tego dnia, ale jeszcze nie teraz. Tak czy owak, od 29 grudnia 2007 roku fascynuje mnie na wielu płaszczyznach. Jedno to sama walka, która jest brutalna, ale piękna. Pięknie-brutalna. W ringu każdy jest sam, każdy mierzy się w nim nie tylko z rywalem, ale przede wszystkim z własnymi słabościami. Droga do zwycięstwa nigdy nie jest prosta. Okupiona jest ona bólem, cierpieniem, wieloma przeciwnościami. Aby zwyciężyć, dojść na sam szczyt, musisz pokonać najtrudniejszego przeciwnika: samego siebie. Przechytrzyć tego, kto stoi po drugiej stronie lin, ograć go na nogach, znaleźć w jego obronie jakąś lukę, nie jest tak trudno jak pokonać siebie. W ringu musisz być cierpliwy, sprytny, inteligentny. Jak w życiu. To fascynujące.

Nie mniej fascynująca od samej walki jest jednak polityka bokserska. Przynajmniej dla mnie. Wiem, że wiele osób ona odstręcza, mnóstwo kibiców właśnie z uwagi na brak przejrzystych rankingów, tytułów mistrzowskich, zwyczajnych reguł gry, od boksu się odwraca, ale ja wręcz przeciwnie – wszystkie pozakulisowe, pięściarskie gierki mnie szalenie… tak, fascynują. Czasem bawią, czasem zastanawiają, najczęściej zwyczajnie irytują, ale zawsze niezmiennie fascynują. Boks to najbardziej skomplikowany sport na świecie zarówno w ringu, jak i poza nim, i właśnie dlatego tak bardzo mnie podnieca. Nawet pomimo faktu, że niemal każdego dnia w oparach absurdu każe doszukiwać mi się jakiegokolwiek sensu.

WBC przedstawia… 

Słownik języka polskiego definiuje pojęcie „absurdu” jako coś, co sensu jest kompletnie pozbawione, jako wyrażenie wewnętrznie sprzeczne. Nie potrafię inaczej niż absurdem nazwać tego, co robią z boksem włodarze „najpoważniejszych” federacji. Oczywiście teraz piję konkretnie do WBC i jej pomysłu stworzenia kolejnej, osiemnastej już (!) kategorii wagowej. Tak, według panów z World Boxing Council kategorii wagowych nadal mamy zbyt mało, drodzy Państwo. Idea jest taka, by przesunąć limit wagi cruiser z powrotem do 86,15 kg, i pomiędzy wagę junior ciężką a ciężką wepchnąć jeszcze jedną, póki co nienazwaną kategorię, której limit miałby wynosić 101,6 kg. 

Wiem, że wielu przyklaskuje temu pomysłowi, ale mnie nie podoba się on kompletnie. Dlaczego? Przede wszystkim z czystego poczucia przyzwoitości – sumienie nie pozwala mi przystać na żadną propozycję powiększania i tak zdecydowanie zbyt licznego grona kategorii wagowych w boksie. Proszę sobie wyobrazić, że największa organizacja MMA na świecie – UFC – posiada obecnie osiem kategorii wagowych, w boksie olimpijskim jest ich dziesięć, natomiast w zawodowym za chwilę możemy mieć takich kategorii osiemnaście. Nóż się w kieszeni otwiera. 

Obecny podział kategorii wagowych generalnie jest źle przemyślany. W najlżejszych wagach limity potrafią zmieniać się co 1,5-2 kg, podczas gdy pomiędzy kategorią cruiser a ciężką mamy ponad 10-kilogramową przepaść. Zawodnicy, dla których naturalną wagę startową stanowiłoby zatem na przykład 85 kilogramów, są z gruntu przez system poszkodowani. 

Jeśli federacja WBC naprawdę chciałaby uzdrowić boks (ale oczywiście nie chce, bo byłoby to dla niej kompletnie nieopłacalne), wyszłaby z nieco inną propozycją: okej, przesuwamy limit wagi cruiser z powrotem na 86,15 kg, do 101,6 kg robimy kategorię ciężką, a potem już tylko – bezlimitową – super ciężką. W zamian za wprowadzanie nowej wagi pozbywamy się jednak z boksu takich sztucznych tworów jak kategoria junior musza, junior kogucia, junior piórkowa, junior lekka, junior półśrednia, junior średnia i super średnia. Po tych zmianach kategorie wagowe w boksie mogłyby wyglądać następująco:

• słomkowa – do 47,6 kg,

• musza – do 50,8 kg,

• kogucia – do 53,5 kg,

• piórkowa – do 57,1 kg,

• lekka – do 61,2 kg,

• półśrednia – do 66,6 kg,

• średnia – do 72,5 kg,

• półciężka – do 79,3 kg,

• junior ciężka – do 86,15 kg,

• ciężka – do 101,6 kg,

• super ciężka – powyżej 101,6 kg.

Wówczas system byłby zdecydowanie klarowniejszy, zmniejszyłaby się radykalnie liczba „mistrzów świata”, kibice dostawaliby znacznie więcej ciekawych walk. Ale oczywiście z podobną propozycją federacja WBC nie wyjdzie, ponieważ woli pod pretekstem bezpieczeństwa sankcjonować walki o swoje tytuły w kilku bezsensownych kategoriach wagowych więcej, bo to oczywiście wiąże się z większymi wpływami do budżetu. WBC – tworząc nowy limit wagowy, i nie usuwając przy tym żadnego z bezsensownych – szuka po prostu możliwości, by jeszcze więcej zarobić, i przy okazji wprowadzić do boksu jeszcze więcej zamieszania. Ja w to nie wchodzę. Dla mnie żadne rozwiązanie, zwiększające i tak zdecydowanie za dużą liczbę kategorii wagowych nie jest dla pięściarstwa optymalne. Napiszę więcej: przyprawia mnie o konwulsje.

Boks nie jest dla kobiet? Na pewno nie dla wszystkich

Wydawało się, że jeśli chodzi o bokserską niekompetencję pani Adelaide Byrd nie ma sobie równych, ale w ostatnią sobotę wyzwanie rzucić jej postanowiła sędzina Julie Lederman. Jak zapewne pamiętacie, pani Byrd skompromitowała się wypunktowaniem remisu w kompletnie jednostronnym pojedynku Floyda Mayweathera Jr z Saulem Alvarezem (cytując redaktora Kostyrę, tamtą walkę lepiej wypunktowałby zapewne nawet Stevie Wonder), natomiast Julie Lederman w dość wyrównanej, sobotniej potyczce Łomaczenki z Lopezem widziała wygraną Amerykanina w stosunku… 119 do 109. Innymi słowy, jej zdaniem Ukrainiec skradł swojemu oponentowi zaledwie jedną rundę. Jedną! 

Adelaide Byrd to prywatnie żona cenionego, emerytowanego sędziego Roberta Byrda (my z tym panem mamy akurat kiepskie wspomnienia, chodzi oczywiście o sposób prowadzenia przez niego walki Głowacki vs Briedis, ale w swoich najlepszych latach to był naprawdę świetny sędzia), natomiast Julie Lederman jest córką innego znanego amerykańskiego arbitra, Harolda Ledermana. Jak doszło do tego, że Komisja Sportowa Stanu Nevada daje możliwość pracować obu, kompletnie niekompetentnym paniom przy tak dużych walkach? Dopowiedzcie sobie sami.

Bumobicie premium

Tacy pięściarze jak Demetrius Andrade zazwyczaj nie są specjalnie cenieni przez kibiców. Ich defensywny, bezpieczny, neutralizujący poczynania przeciwnika styl uważany jest za nudny, przez co pojedynki z udziałem zawodników pokroju „Boo Boo” nie cieszą się dużym zainteresowaniem. Odbija się to potem na gażach samych, niebudzących zainteresowania pięściarzy, jak i na tym, jakich dostają oponentów. Jeśli bowiem dany atleta, pomimo tego, że jest mistrzem świata i umiejętności ma nieprzeciętne nie budzi zainteresowania kibiców, to trudno o to, by płacić mu wielkie gaże. Nie ma po prostu z czego. A skoro ktoś nie generuje dużych pieniędzy, to też nie ma możliwości, by zorganizować mu dużą walkę, bo najsławniejsi pięściarze nie chcą boksować z groźnymi, mniej sławnymi od siebie rywalami.

Demetrius Andrade znajduje się więc w sytuacji bardzo trudnej i wydaje się, że trochę błądzi w niej po omacku. Jeszcze niedawno domagał się pojedynku z którymś z innych wielkich mistrzów kategorii średniej, Canelo Alvarezem, Giennadijem Gołowkinem, bądź - przede wszystkim - Jermallem Charlo, jednak cała wymieniona trójka doskonale zdaje sobie sprawę, że walka z kimś takim jak „Boo Boo” nie ma sensu, bo:

a) niesie za sobą duże ryzyko,

b) nie można na niej dobrze zarobić.

Andrade, desperacko poszukując dużych pojedynków, przeniósł się  więc do kategorii super średniej i jak się ostatnio dowiedzieliśmy, zadebiutuje w niej już 27 listopada podczas gali Jacobs vs Rosado na Florydzie, walką z bardzo przeciętnym, choć imponującym bilansem Dusty Hernandezem Harrisonem. Wspominałem, że większość osób nie lubi takich pięściarzy jak Andrade, ale ja zawsze byłem ich wielkim fanem – zawsze bardziej ceniłem sobie techniczny kunszt, doskonałą defensywę i umiejętność neutralizowania poczynań przeciwnika, ponad brutalną siłę i ciężkie ręce. Dlatego tak bardzo doskwiera mi fakt, że jeden z moich ulubionych współczesnych pięściarzy zamiast toczyć najpoważniejsze pojedynki, traci czas na takie potyczki jak ta z Harrissonem. Na potyczki, które nie interesują kompletnie nikogo poza jego najbliższą rodziną (choć i to wcale nie jest takie pewne).

Adamka znów kuszą dutkami

Nasz wielki bokserski czempion Tomek Adamek jest najlepszym przykładem na to, że z deklaracjami dotyczącymi końca kariery w boksie zawsze trzeba bardzo uważać. Nie chce mi się nawet liczyć, ile to już razy „Góral” mówił pas (przeważają opinie, że trzy-cztery, nie wiem, nie mam zamiaru w to brnąć), fakty są jednak takie, że pomimo 43 lat na karku pięściarz z Gilowic kariery ciągle jeszcze nie zakończył, i – co więcej – szykuje się do kolejnego wejścia między liny. Do niedawna mowa była o ośmiorundowej walce pokazowej, jednak jak głoszą plotki, telewizja Polsat kusi byłego mistrza świata dwóch kategorii wagowych lukratywnym kontraktem na trzy kolejne pojedynki.

Trudno powiedzieć, ile w tym wszystkim prawdy, natomiast ja Adamka kolejne trzy razy w ringu oglądać na pewno nie chcę. Zresztą, nie wiem, jaki miałoby dla Tomka sens toczenie trzech następnych walk, dokąd miałyby go one zaprowadzić. Jeśli „Góral” chce jeszcze koniecznie wyjść do ringu, niech stoczy jeszcze tylko jeden pojedynek. Nie pokazowy, a zawodowy, na dystansie ośmiu rund z rywalem pokroju Alberta Sosnowskiego czy nawet trochę zapomnianego już Krzyśka Zimnocha. W starciach z oboma panami Adamek ciągle powinien sobie poradzić, a przy okazji każda z tych walk odbiłaby się nad Wisłą szerokim echem. Pięściarz z Gilowic miałby szansę na ostatnie efektowne zwycięstwo, niezły zarobek, i zakończenie kariery po przeszło dwudziestu spędzonych w ringu latach z pięknym bilansem 54 wygranych i 6 porażek. Potem żona Dorota mogłaby mu już nigdy nie oddawać paszportu.

Waszym zdaniem! 

Jakie wątki powinny zostać poruszone w kolejnym odcinku z serii „Bez Cenzury”? Zachęcam do składania swoich propozycji w komentarzach. W grę wchodzi absolutnie wszystko, zarówno tematyka bieżąca, jak i historyczna. To Wy, Czytelnicy, jesteście tu najważniejsi, dlatego chcę, byście tworzyli ten cykl razem ze mną. Na autora najciekawszej propozycji czeka pięściarska nagroda.

„Bez Cenzury” to nowy cykl publicystyczny na portalu BOKSER.ORG, w którym każdej środy o godz. 20.00 będę starał się przedstawić Wam moje, skrajnie subiektywne spojrzenie na boks. Nie zabraknie zarówno rozpalających środowisko tematów bieżących, jak i wątków niepopularnych, których nikt – z różnych względów – nie decydował się dotąd poruszyć. Wszystko do bólu szczerze i absolutnie Bez Cenzury!