WASILEWSKI: GALE BORKA TO SZTUCZNY TWÓR, ZOSTAŁ WYPUSZCZONY PRZEZ KMITĘ

Cezary Kolasa, Wywiad własny

2020-04-15

- Przeżyłem plejadę oszustów, spadochroniarzy. Każdy przychodził, każdy myślał, że w boksie leżą pieniądze, każdy myślał, że da się zarobić, każdy bardzo prosto to środowisko rozpieprzał do końca, po czym po 1-2 gali się okazywało, że ma dokładkę i idzie z boksu gdzieś indziej – opowiada w obszernym wywiadzie z BOKSER.ORG Andrzej Wasilewski, szef grupy Knockout Promotions.

Szpilka, Anuczin, Łapin, Cieślak, Kongo, Adamek, Włodarczyk, Głowacki, Czerkaszyn, kontrakt Balskiego, Tymex, Babiloński, Polsat, TVP, PPV, DAZN, Hearn, Szeremeta, koronawirus – o tym wszystkim i wielu innych tematach porozmawialiśmy w bardzo obszernym wywiadzie z Andrzejem Wasilewskim, szefem grupy Knockout Promotions, największej stajni boksu zawodowego w Polsce.

Andrzej Kostyra, wieloletni szef działu sportowego Super Expressu i komentator boksu w Polsacie, w rozmowie z Krzyszofem Smajkiem powiedział, że Wasilewski jest takim dyplomatą, że gdy idzie po schodach to nie wiadomo, czy schodzi czy wchodzi. W ostatnim czasie jednak zaczyna mówić ostrzej, często zwracając się nieprzychylnie w stronę swojej konkurencji.

Od dwóch lat zawodnicy Wasilewskiego boksują w TVP. W rozmowie z Bokser.org polski promotor opowiada o przeszłości, konkurencji, swoich zawodnikach, historycznych galach, porównując je z rokiem 2020. W dosadnych słowach wypowiada się także o stacji telewizyjnej, z którą współpracował przez kilkanaście lat, czyli Polsacie. Serdecznie zapraszamy do przeczytania rozmowy.

Cezary Kolasa, Bokser.org: Mamy trudną sytuację, trwa pandemia koronawirusa, gale są odwoływane na całym świecie. Pan wspominał o galach bez udziału publiczności, w studiach telewizyjnych. Czy jest jakakolwiek szansa, żeby takie wydarzenie zrobić we współpracy z TVP w najbliższych kilku miesiącach?

Andrzej Wasilewski: Powiem bardzo szczerze, że – używając języków obcych: niezłego angielskiego, trochę niemieckiego, i z pomocą internetu – śledzę profesjonalne strony poświęcone temu problemowi. I mam wielki respekt do tego wirusa, jestem przerażony tym, co się dzieje na północy Włoch, w Hiszpanii. Podchodzę do tego problemu z ogromnym szacunkiem i obawą przed chorobą.

Z drugiej strony będąc człowiekiem, który trochę książek historycznych czytał, nie jestem już może najmłodszy, patrzę na pewne wydarzenia z szerszej optyki. Niestety oczywiście boję się, że w krajach słabszych ekonomicznie jak Polska potężna grupa ludzi dostanie mocno po kieszeni, będzie dużo osobistych tragedii, bezrobocie wzrośnie przynajmniej na jakiś czas. W niektórych branżach będzie tragedia. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ale oprócz tych grup ludzi jestem przekonany, że kula ziemska, czy nasza cywilizacja zawsze bardzo szybko się odbudowywała. A to już się zaczyna wydawać, że nie jest to aż takie tąpnięcie dla tej cywilizacji, której się wydawało, że może to być zagrożeniem. Z tego wnioskuję, że może jeszcze szybciej wróci wszystko do normy niż nam się wszystkim wydaje. Ale to jest oczywiście moje życzenie, mądry jest człowiek wtedy, gdy już fakty się wydarzą na sto procent. A to jest moje gdybanie. Natomiast ja w to jednak głęboko wierzę, że nie jest to aż takie straszne wydarzenie, wierzę w to, że jest psychologia tłumu, napędzanie się, powstaje panika, panika nakręca panikę itd. I dlatego wydaję mi się, że podchodzę do tego racjonalnie – zobaczymy później czy mam rację. W przyszłym tygodniu w Polsce będą maseczki, ale coś może będzie np. otwierane. Za dwa tygodnie też. Firmy muszą wrócić do pełnej aktywności. Kiedy rząd zgodzi się na imprezy masowe w Polsce, czy częściowo masowe, półmasowe, do 500-1000 ludzi, są różne warianty – tego nikt nie wie, rząd pewnie dzisiaj też. Szczególnie, że na tę nieszczęsną sytuację, którą mamy, nakłada się dosyć istotny element wyborczy, więc są różne nachodzące się czynniki, trudno je zdefiniować, zważyć. Natomiast wydaję mi się, że to szybciej minie niż nam się wszystkim wydaje. Chcę w to wierzyć i wierzę.

Czy w międzyczasie, np. w połowie czerwca, nie zrobię jakiejś gali, jednej czy dwóch, niższych budżetowo? Niższych, bo nie oszukujmy się, każda nasza gala – to nie jest tajemnica – to są pieniądze od naszego głównego partnera, czyli telewizji, to jest duża część, ale bez pieniędzy z miasta i z puli biletów nie jesteśmy w stanie zrobić gali takiej jak choćby ostatniej w Łomży. Boks jest bardzo drogim sportem w organizacji niestety. Dużo droższym niż MMA, nawet niezłe MMA, bo nie mówię o takim, że tam paru bramkarzy z dyskoteki się tłucze albo paru miejscowych lubi się bić, czy młode chłopaki biją się praktycznie za darmo. Dam prosty przykład. Taka gala w Łomży to jest koszt około 500 tysięcy złotych. Nie mam w tej chwili włączonego excela, ale mniej więcej tyle. Mało kto sobie zdaje sprawę, że jest to naprawdę kupa pieniędzy: pół miliona złotych za kilkugodzinną rozrywkę. W dyscyplinie sportowej, która ma wiernych kibiców, ale też swoich zagorzałych przeciwników. Ci przeciwnicy mają pewne argumenty dlaczego nie lubią boksu, można to zrozumieć, można z tym się nie zgadzać, natomiast rozumiem, że są to jakieś argumenty w przyrodzie. Więc takie pół miliona złotych za jeden wieczór to jest naprawdę kupa kasy. W kraju, który ładnie się rozwija, ale nie jesteśmy jednak jeszcze zamożnym społeczeństwem.

Oglądał pan galę Fame MMA?

Nie oglądałem, śledziłem wpisy w internecie różnych ludzi. Byłem mocno zaskoczony, troszkę przekornie, bo z jednej strony uważałem, że pod pewnymi względami pewne organy w Polsce nie do końca są tak aktywne, jak bym oczekiwał. Z drugiej strony zobaczyłem strasznie aktywne osoby w świecie MMA, ale spoza Fame. Kolegów z KSW, Jurasa, który nagle się uaktywniał i był oburzony, że to MMA się rozpadnie po tym wszystkim.

Zacząłem się śmiać. Miałem taką przekorę siedząc na Twitterze, zacząłem dyskusję z tymi panami: a co takiego się wydarzy? Bo rzeczywiście jeśli nie ma kibiców, to jest to właściwie nic innego jak normalna produkcja telewizyjna. Tylko że na żywo. W tej produkcji bierze udział ograniczona liczba ludzi, pewnie więcej niż w produkcji wiadomości w którejkolwiek stacji TV, natomiast w dalszym ciągu jest to rzeczywiście tylko produkcja telewizyjna. Bo jest tylko dla przekazu telewizyjnego. Zgodnie z ustawą, zgodnie ze wszystkim. Dlatego policja tak naprawdę nie miała chyba za bardzo co zrobić. Nie znam tych przepisów dokładnie, ale zastanówmy się – czym jest gala w studiu? Jest dokładnie programem telewizyjnym, tylko jest to współzawodnictwo sportowe, a nie odgrywane role, czy odczytywane z pamięci lub kartki role teatralne. Bardzo uaktywnili się z tego co pamiętam Martin Lewandowski, Łukasz Jurkowski, Paweł Jóźwiak też był oburzony. Tak jak z kolegami po części się zgadzam, po części nie, to po prostu będąc przekornym zadawałem te pytania. Bo ja nie widziałem w tym nic tak strasznie złego. Minął miesiąc i coś się wydarzyło złego przez ten czas?

Wydaje się, że nie. Przed imprezą zawodnicy oraz organizatorzy zostali spisani przez policję i według słów organizatorów nie mieli się do czegokolwiek przyczepić, dlatego gala się normalnie odbyła.

No właśnie. Ja jestem ogólnie przeciwnikiem nazywania tego typu igrzysk wydarzeniami sportowymi. Jestem przecież strasznym tradycjonalistą, chciałbym widzieć cały czas sport przez duże „S”. Natomiast jestem absolutnie zwolennikiem i szanuję ludzi, którzy prowadzą swój biznes, są skuteczni, są przygotowani. Mnie np. ci panowie z Fame MMA mówiąc szczerze zaimponowali, nawet nie znam nazwisk szefów Fame MMA. Potrafili to dobrze przygotować. Ludzie spoza showbiznesu sportowego weszli w ten biznes i okazało się, że mają ogromne wyczucie potrzeb kibiców internetowych. Ja może do końca nie wierzę w te cyferki, np. 300 tysięcy sprzedaży, bo takie chodzą, ale mówi się dość regularnie, że Fame przekracza 200 tysięcy. W każdym razie to jest już więcej niż KSW. Parametry KSW z ostatniego okresu akurat znam. Wiec biznesowo zrobili ogromny sukces, tak jak mówię po tej ostatniej gali nieprzypadkowo, bo potrafią się logicznie zorganizować, przygotować prawnie. Pod kątem biznesowym gratuluję, pozdrawiam itd., chociaż przyznaję, że nie oglądałem ostatniej gali i na pewno najbliższych imprez Fame MMA nie będę oglądał. Oglądałem raz. Pani Linkiewicz walczyła z panią Godlewską i dla mnie – mówiąc po dżentelmeńsku, po angielsku – było too enough.

Wróćmy do boksu. Miesiąc temu odbyła się gala w Łomży. Były sędziowskie kontrowersje: pod względem punktacji i tego co działo się w ringu. Gdyby Pan mógł cofnąć czas – widząc to, co się tam wydarzyło – co bym Pan takiego zmienił w organizacji? Czy np. zmieniłby Pan austriacką komisję nadzorującą imprezę? I czy w ogóle Pan ją zmieni?

Muszę Panu przyznać, że w ogóle teraz nie myślę o tym, co było w Łomży. Nie dlatego, że to było miesiąc temu i to już jest nieważne. Natomiast w tej chwili mam inne, dużo większe problemy: skąd wziąć pieniądze na stypendia zawodników, jak rozmawiać ze sponsorami i z miastami, z którymi mieliśmy już coś przygotowane. W ogóle o Łomży nie myślę. Jedynie co po tej gali zostało to co dalej z karierą Artura Szpilki tak naprawdę. A jeszcze sam wrócę do tematu, który teoretycznie ma być dla mnie niewygodny, czyli do komisji. Ile razy była polska komisja i były pretensje i kontrowersje? Tu się może stała bardzo niefortunna rzecz i to było moje niedoświadczenie medialne, mianowicie zbieżność czasowa sprawy Balskiego z tym, że stwierdziłem, że nie będę współpracował z tzw. „komisją polską”. I oczywiście jako największa grupa w kraju od lat się spotykam z tym, że jak my mamy jakiekolwiek potknięcia i można się do czegoś doczepić się, to mnóstwo osób to z przyjemnością robi. Pojawiają się jakieś grupki, pojawiają się i znikają, aferki ładne czy brzydkie, które lud popierał i nie popierał, a których w ostatnich 20 latach w polskim boksie było mnóstwo. Ostatnio choćby ktoś odgrzewał, nie wiem po co i może niesłusznie, te aferki wokół Tomka Adamka. Jakoś to nie był nigdy temat bardzo gorący. Jakieś przekładane różne gale naszych grup konkurencyjnych, sprzedawane bilety do ostatniej chwili wiedząc, że hala nie jest do końca jeszcze wybudowana. Jakoś to nie budziło strasznych kontrowersji. A cokolwiek się dzieje z Knockautem jako największą grupą bokserską od wielu lat to bardzo chętnie kibice podchwytują. To jest oczywiście dla nas bardzo przykre, ale ja już to po latach zrozumiałem, że jest to pewien rodzaj komplementu, że największego, najgrubszego najsilniejszego się atakuje, tak? I tyle. Co mam z tym zrobić? Robię swoją robotę i tyle.

Wracając do komisji sędziowskiej, bo to wciąż razi. Nie jest Pan pierwszym promotorem w Polsce, która zmieniła komisję na zagraniczną. Swego czasu Krystian Cieśnik organizował imprezy pod auspicjami niemieckiej.

Ja bym tylko rozróżnił rodzaj federacji, którą myśmy zaprosili do współpracy i tę trochę pseudofederację, ale zapewne zgodną z prawem niemieckim, ale nierozpoznawaną na całym świecie, którą zaprosił do Polski Krystian Cieśnik. Trzeba by zapytać Krystiana o tę kwestię, on jest z tego co wiem teraz zaangażowany politycznie, jest radnym w swoim mieście. Ale być może jego celem była jakaś tam oszczędność. Bo ta federacja była zdecydowanie tańsza. Myśmy zatrudnili federację z wieloletnią tradycją, która była bardzo aktywna w Polsce 20 lat temu. Przypomnę, że obsługiwali prawie wszystkie gale grupy Polish Boxing Promotion Krzysztofa Zbarskiego, czyli walki Alberta Sosnowskiego, Agnieszki Rylik, Iwony Guzowskiej, Roberta Złotkowskiego, Piotrka Bartnickiego i wielu innych zawodników. Tych gal było po 15 rocznie przez kilka lat, jak dobrze pamiętam. To było co najmniej kilkadziesiąt imprez w Polsce, które ta sama austriacka federacja obsługiwała.

Ironia losu, taka ciekawostka – to ja byłem wtedy przeciwnikiem austriackiej federacji w Polsce. Tylko dlatego, ponieważ twierdziłem, że jest tworzona w Polsce właściwa polska federacja. I teraz ten sam Wasilewski twierdzi, że to co było ewoluowało z tamtych czasów, co współtworzyłem osobiście wtedy, nie spełnia dzisiaj już żadnych poważniejszych oczekiwań. Powiem więcej: byłem wtedy motorem zorganizowania tamtej federacji, byłem osobą, która najwięcej zrobiła, żeby tę federację wtedy stworzyć. Przez 2-3 lata mocna praca przy EBU, tak naprawdę dla ówczesnego prestiżu, jeździliśmy po świecie na zjazdy WBC, EBU. Walczyliśmy jak mogliśmy właśnie z Krzyśkiem Zbarskim, który wtedy współpracował z austriacką federacją. Ten sam Wasilewski ma jednak trochę większe rozeznanie niż przeciętny kibic i naprawdę od dawna monitoruje, że w Polsce działa twór, który udaje federacje. Jest to szczyt nieodpowiedzialności pewnych osób, że oszukują m.in siebie samych, że tworzą federację. Ale także innych, którzy z niej korzystają. Wszystko jest dobrze, dopóki się nic nie dzieje złego, wypadek w ringu lub inne bałagany. Choćby administracyjne, księgowe…

Czyli rozumiem, że nie zmieni Pan zdania i nie wrócicie…

…do czego?

…do zatrudniania polskiej komisji, sadząc po tym, co Pan teraz mówi.

Panie redaktorze, nie ma polskiej komisji. Jakby była polska komisja, to z przyjemnością. Ja jestem osobą, która jak już mówiłem głównie ją współtworzyła. Teraz to „firemeczka”, działalność gospodarcza zarejestrowana na małżonkę naszego kolegi. Wydaje mi się, że nawet tej Pani nigdy na żadnej gali nie widziałem, a w teorii próbują zarządzać polskim boksem zawodowym. To nie jest związek ani komisja.

Wydział.

Wydział czego? To nie jest wydział niczego. Byłby wtedy, gdy był to np. wydział PZB. To jest działalność gospodarcza, komercyjna. A do zarządzania, nadzorowania, kontrolowania i stanowienia przepisów ochrony zawodników w różnych dyscyplinach sportu są stowarzyszenia kultury fizycznej. Po to są tworzone. Tylko tam są audyty, poważniejsze obostrzenia. Z takich stowarzyszeń można dopiero budować jakiś związek. Nie ma ani jednego! To co my tworzyliśmy to Wydział Boksu Zawodowego PZB. To ja tworzyłem. I pierwszym szefem został na moją wielką prośbę mój przyjaciel Bogdan Młynarczyk, człowiek bezstronny, naprawdę poważne nazwisko w europejskim biznesie. I my wtedy funkcjonowaliśmy bardzo poważnie. A to co się stało dalej, to naprawdę szkoda czasu, by mówić o tym. Nie ma i nie istnieje coś takiego jak komisja.

Przejdźmy do Artura Szpilki. Napisał dwa tygodnie temu na Twitterze, że była to jego ostatnia walka pod banderą Knockout Promotions. Krzysztof Smajek ze Sport.pl przeprowadzał później z Arturem wywiad, ale Szpilka nie chciał się odnosić do tych słów i powiedział, że nie będzie tego komentował. Czy Pan w ogóle rozmawiał po tej sytuacji ze Szpilką?

Ja przede wszystkim nic o tym nie wiedziałem, nawet tego o tej operacji, że się odbędzie. Dopiero się dowiedziałem po. Myślałem, że jest to dowcip, to był 1 kwietnia. No i tutaj ma Pan chyba dużą część odpowiedzi na swoje pytanie. Ja po tej akcji rozmawiałem z Arturem, nie wracałem do wpisu czy będzie czy nie będzie boksował. Bo to w ogóle nie jest w tej chwili najważniejsze. Natomiast rzeczywiście musimy się spotkać z Arturem, nie wiem nawet kto tę operację Arturowi robił. A to tak nie jest według mnie w porządku. Im poważniejszy zabieg, tym trzeba się poważniej zastanowić – kto robi, jak robi. My rzeczywiście od wielu lat z ta kliniką współpracujemy, ale też wiele zabiegów robimy poza nią. Na przykład zabiegi Krzyśka Głowackiego robiliśmy gdzie indziej, z naszego wyboru. Więc to jest czas, że musimy z Arturem usiąść i na poważnie porozmawiać. Mam wrażenie, że tej pokory u Artura po walce z Radczenką starczyło jak zwykle na kilka godzin albo wyszło jakieś nieporozumienie. Z całą pewnością mój stosunek do Artura zmianie nie uległ. Mam na myśli emocje, przywiązanie, ambicje, nasze ludzkie relacje. To jest niezmienne. Natomiast to nie jest Artur, który jest takim prospektem jakim był po walce z Tomaszem Adamkiem. To jest jednak Artur, który już dawno wrócił z Ameryki i jest to kolejna z rzędu bardzo słaba walka.

Artur Szpilka w wywiadach twierdzi, że to Pan nalegał na to, by zakończyć współpracę z Anuczinem. Z drugiej strony Pan przekonywał, że to decyzja Artura. Dwie strony i znowu problem z komunikacją.

Ja myślę, że te prawdy nie są tak różne, bo ja byłem przy tej rozmowie. To była rozmowa w poniedziałek po walce, na którą Artur przyjechał z Kamilą [Kamilą Wybrańczyk, partnerką Artura Szpilki – dopisał red.]…

…na tym spotkaniu był także m.in. wiceprezes zarządu Knockout Promotions Jacek Szelągowski.

Tak, a także Krzysiek Leśniewski. Podczas tej rozmowy nikt tak naprawdę nie zastanawiał się nad tym, czy pan Anuczin ma zostać. To było oczywiste, że wyszła boksersko kompromitacja. Pytanie było takie: czy to są fatalne i już ostateczne informacje o karierze Artura czy jeszcze próbujemy. Za czym ja byłem? Ja byłem za tym, żeby prosić Artura o zakończenie kariery. Trochę mam wątpliwości czy nie trzeba było zrobić tego natychmiast, a nie teraz ciągnąć jakieś dyskusje dalej. Artur czasami w tych wywiadach lub w swoich wypowiedziach powie coś głupiego, a potem dopiero myśli, ale naprawdę to jest bardzo ambitny człowiek, niespełniony w swoich ambicjach sportowych. Mówię oczywiście o ostatnich walkach, bo wcześniej kilka fajnych walk miał i była satysfakcja, natomiast po żadnym ostatnim występie Artura nie można mieć satysfakcji. Jego to ambicjonalnie bardzo boli. Całe szczęście, bo to cały czas był i jest charakter prawdziwego sportowca. Chcę w to wierzyć. Dopóki nie pójdzie do jakiegoś Fame MMA lub innych tego typu głupot, za co trzymam z całych sił kciuki, że się tak nie stanie, bo dla spełnionego w sportach walki sportowca to przepraszam, ale jest to dalej sprzedawanie nazwiska, odcinanie kuponów w sposób kompromitujący.

Czy widzi Pan jakiekolwiek szanse, że Artur się jeszcze odbuduje?

Panie redaktorze, ale teraz kwestia co pan rozumie przez odbudowanie się. Czy ja dzisiaj widzę szansę na walkę o mistrzostwo świata w junior ciężkiej? Czego szukamy, na jaki poziom patrzymy?

Nie mówię o ścisłej czołówce wagi cruiser. Widzieliśmy walkę z Radczenką, każdy widział jak ona wyglądała. Zapytam inaczej – czy jest Pan w stanie sobie wyobrazić, że Artur trenując z Andrzejem Liczikiem lub z jakimkolwiek innym trenerem będzie prezentował się lepiej niż w ostatnich walkach?

Powiem szczerze, że mam straszny problem, to jest moja bardzo duża porażka, bo jestem z Arturem bardzo emocjonalnie związany. To jest naprawdę kawał czasu, nie oszukujmy się. Artur ma teraz chyba 31 lat, jak byłem u niego w Wieliczce po raz pierwszy to miał chyba 17, jego mama karmiła mnie schabowymi w ogródku w altance. Normalni ludzie czasem się może pokłócą, czasem zmienią zdanie, ale generalnie jak się szanują, żyją ze sobą, dojrzewają, dorastają, rozwijają się, to i się do siebie przywiązują. Ja jestem do Artura bardzo przywiązany. Natomiast tak: walka z Chisorą nie powinna sią w ogóle odbyć. To punkt pierwszy. Punkt drugi: odbyła się, a Artur zaboksował fatalnie. Tak jak po wszystkich walkach opowiadał, że przecież świetnie był przygotowany, tylko nie zobaczył ciosu. Za każdym razem było to samo: „tylko coś”. To też nie jest tak zerojedynkowo, że można powiedzieć, że ktoś był w beznadziejnej formie, bo przegrał walkę. Nie można tak mówić, bo przecież czasem zdarzy się przypadkowy cios. Tylko że ja w tych przegranych Artura nie widziałem przypadku. To była walka nie w naturalnej kategorii wagowej Artura.

Były błędy w karierze Artura. Pierwszy: że ja rzeczywiście w kilku sytuacjach nie powinienem Arturowi ustąpić. Nie odzywać się tydzień-dwa, niech bluzga, niech wykorzystuje internet do wylewania swoich emocji, żali, niech kibice mu odpowiadają „Tak, opuść Wasilewskiego, on ci rujnuje karierę”. Niech anonimowi kibice piszą, bo taka jest brzydka funkcja internetu i ja się do tego już przyzwyczaiłem. Wtedy powinienem był jednak nie ustępować.

Myślę, że gdyby Artur nie wykonał błędu swojego życia, odchodząc od trenera Łapina, konkretnie łamiąc swoją karierę sportową, bo dziś tak już możemy o tym powiedzieć, to pewnie byśmy byli teraz w zupełnie innym miejscu. Natomiast to mogę jednak powiedzieć, że nie tylko ja mu ustąpiłem. Fiodor Łapin też mu raz ustąpił. Po wyjściu z zakładu karnego Artur ważył pod 130 kg i wielokrotnie się pytałem czy nie powinien powoli schodzić do wagi cruiser i wtedy nawet Fiodor Łapin miał wątpliwości czy to się uda. I to był błąd. Jeśli widzę jakiekolwiek błędy w pracy Fiodora przez tych kilkanaście lat to chyba właśnie ten.

Teraz Artur zszedł do tej wagi cruiser. Oczywiście to jest w jakimś stopniu poświęcenie Artura, ale nie przesadzajmy: to jest jego praca, on z tego żyje i zarobił kupę pieniędzy. Stwierdzenie, że ta jego praca jest poświęceniem to złe słowo. Czy hydraulik, który codziennie wstaje o 6 rano do pracy to się poświęca czy po prostu pracuje? Więc nie przesadzajmy z tymi słowami. A hydraulik jednak nigdy nie zarabiał takich pieniędzy jak np. Arturowi w paru walkach udało się wspaniale zarobić. Chwała mu za to. Okazało się, że odstawiając po prostu obżeranie się, troszkę się dostosowując do fachowca, w parę miesięcy ta waga zjechała mu sama. Tutaj Artur się oburzy, jak usłyszy, że sama spadła. Patrząc jak całe lata Maciej Zegan głodował, żeby utrzymać wagę, to po prostu jest to nadużywanie słowa, że to katowanie się lub jakieś straszne poświęcanie. Znam naprawdę wielu pięściarzy, którzy całe życie głodowali i to było dla mnie szokujące. Pamiętam, jak spotkałem Maćka, gdy zakończył karierę, to mi powiedział coś w rodzaju: „Andrzej, przez wiele lat głodowałem”. Naprawdę, to mnie wtedy dopiero uderzyło.

Gdy Paweł Kołodziej sześć lat temu przegrał szybko przed czasem z Denisem Lebiediewem podjęliście decyzję o zakończeniu z nim współpracy. Czy po walce z Radczenką miał Pan takie myśli, by bez względu na to, co zadecyduje Szpilka odnośnie swojej kariery zakończyć współpracę i rozwiązać z nim kontrakt?

No przecież cały czas to Panu mówię, że w poniedziałek po spotkaniu to generalnie proponowałem. W poniedziałek po walce.

Tak, ale Pan mówił o zachęcaniu Artura do zakończenia kariery. W sprawie z Kołodziejem zdecydowaliście się na zakończenie współpracy, czyli rozwiązanie z nim kontraktu, zerwaliście go.

Generalnie słowo „zerwanie” w temacie kontraktów to nie do końca dobre słowo, nie każdy do końca to rozumie. Bo co to znaczy zerwać kontrakt? Nie do końca pamiętam jaką drogą rozstaliśmy się wtedy z Pawłem, natomiast doszliśmy do pewnej sytuacji, że coś się wyczerpało. Powiem panu co. Przegrać walkę można, przegrać w pierwszej rundzie można, po pierwszym ciosie też. To jest boks. Z Lebiediewem w szczycie formy to nie wstyd. Ale Paweł zrobił dla mnie bardzo brzydka rzecz. Nie to, że wrzucał do internetu debilne piosenki jak śpiewa i się świetnie przy tym bawi.

„Przeżyj to sam” Lombardu.

No „Przeżyj to sam” to generalnie bardzo ładna piosenka, ale w wykonaniu Pawła… Myślę, że może paru nastolatków się w internecie uśmiechnęło, ale myślę, że bardziej to świadczy o Pawle niż o mnie. Paweł był tak przekonany, że wygra z Lebiediewem, świetnie się czuł, że pokazał mi bardzo dziwną rzecz. Mianowicie przed walką wyrzucił koszulkę z naszymi sponsorami, którą ode mnie dostał i był zobowiązany, by ją założyć, i następnie założył sobie koszulkę swojego sponsora. Wchodzę do szatni, Paweł ma założone rękawice i się rozgrzewa, no przecież nie będę się bił z zawodnikiem i zrywał z niego koszulki. On spojrzał i zobaczył, że oczywiście widzimy o co chodzi i tylko kpiąco się uśmiechnął, no bo on był już przecież mistrzem świata. Byłem zszokowany, tyle lat z tym facetem współpracuje, wydawało mi się, że w przyjaźni, a on po prostu myśląc, że zaraz zdobędzie ten pas i będzie nami rządził i że świat podbił cały po prostu pokazał, że ma gdzieś te pewnie 10 lat stypendiów, przecież te stypendia wypłacane przez lata to również za sprawą tych logotypów na koszulkach i spodenkach. Założył sobie wtedy koszulkę – brzydka paskudnie, na dodatek z logotypem innym. Powiem szczerze, że ja bym miał problem mentalny co zrobić, jakby Paweł wygrał tę walkę, bo miałbym nagle mistrza świata, z którym nie chciałem już współpracować. No ale los tak pokierował, że przegrał walkę… No, może co do sposobu przegranej nie będę tu nic mówił, bo nie ja wchodzę do ringu, trzeba szanować gladiatorów. Tak wyszło jak wyszło. Sprawa się rozwiązała sama, bo po wielu, wielu wspólnych latach jak Paweł poczuł się, że jest bogiem, coś mu się ubzdurało, że już wygrał z Lebiediewem. Ale wchodząc wtedy do ringu po prostu mi napluł w twarz.

Andrzej Liczik zdoła coś zmienić? Będzie lepiej niż z Anuczinem?

Powiem teraz historię z ostatnim trenerem, bo to jest kolorowa postać. Robi świetne wrażenie, jest bardzo bystrym człowiekiem, bardzo kontaktowym, natomiast okazało się, że te treningi, które szczerze mówiąc od początku mi się bardzo nie podobały, nie przyniosły żadnych dobrych efektów. Artur był znowu zachwycony, bo Artur zawsze przy każdym nowym trenerze jest zachwycony. Wraca do korzeni, coś nowego, wreszcie cos innego – mnóstwo, właściwie dziesięć tych samych zdanek wypowiadanych w kółko. Ten zapał Artura jest cudowny, ale jak się to słyszy 3-4-5 raz to przestaje się w to wierzyć, przynajmniej ja przestałem.

W przypadku Andrzeja Liczika – ja go bardzo cenię, bo mało kto wie, że to ja byłem tą osobą, która zaproponowała, żeby Cieślaka trenował trener Liczik, bo szczerze mówiąc nigdy kompletnie nie wierzyłem w te przygotowania w Radomiu. I trafiłem w dziesiątkę. Nie zawsze się tak trafi, nie jestem geniuszem, ale tu się akurat trafiło. Moim zdaniem Michał Cieślak w rękach Andrzeja Liczika stał się pięściarzem, a nie bandziorem ringowym. Andrzej Liczik był wychowany w starej, bardzo dobrej ukraińskiej szkole boksu. Nie pamiętam tego miasta, z którego pochodzi, znana miejscowość, każdy z boksu olimpijskiego będzie ją raczej kojarzył. I mimo tego, że panowie Liczik i Łapin specjalnie za sobą nie przepadają, to Fiodor Łapin wyrażał się zawsze z dużym szacunkiem o tej ukraińskiej szkole i mówił, że Andrzej Liczik jest z tej szkoły i że ma mocne podstawy. Stąd właśnie poleciłem Cieślakowi akurat tego trenera.

Patrząc teraz - ja strasznie żałuję, że od razu nie było pana Liczika zamiast ostatniego trenera – mądry Polak po szkodzie, prawda? Ale problem był taki, że kiedyś w czasach bokserskich panowie się chyba posprzeczali. Potem Artur bardzo nieelegancko zachował się w sprawie Zimnocha. Chyba była sytuacja, że Andrzej Liczik był w narożniku Zimnocha. Była jakaś nieciekawa sytuacja, nawet Fiodor Łapin zdaje się musiał interweniować, by nie doszło do większej awantury. No tak, Artur zrobił mnóstwo błędów w kontaktach z ludźmi… I w tym momencie nie było rozmowy o tym, żeby Liczik był trenerem Szpilki. Dopiero teraz, gdy Pan Liczik w Kongo naprawdę konkretnie udowodnił, że potrafi pięściarza dobrze przygotować, poprowadzić, bo moim zdaniem w tym przypadku zrobił to bardzo dobrze. Był świetny podczas przygotowań, w narożniku, w robieniu atmosfery, szczególnie w tych ostatnich mocno nerwowych dniach poprzedzających walkę, gdy odciął Michała zupełnie od nerwów, Michał zupełnie nie wiedział co się dzieje. To zdało egzamin uważam celująco. Udowodnił, że jest trenerem, który może przygotować zawodnika do większych walk. Pytanie czy wcześniej byłoby inaczej. Ale ja opowiedziałem już tę historyjkę. Nie mógł wcześniej być trenerem, obydwaj panowie tego nie chcieli. To była decyzja Artura nie moja. Ja wiem, że przecież jeżeli Artur ma kontynuować karierę, to nie będziemy mu szukać poza Polską trenerów, a z kolei w Polsce obok Fiodora Łapina jest tylko dwóch trenerów. Jest Andrzej Liczik i Wilku.

Piotr Wilczewski.

Tak, nawet geograficznie wyszło, że dla Artura będzie to Andrzej Liczik. Panowie się sami spotykali, ja w tym nie brałem w ogóle udziału. Bo z tego co wiem odbyły się już 3-4 treningi. I nagle odbył się zabieg, który nie wiem… Operacje barków są zwykle bardzo poważne. Ja gdybym miał taką operację barku, to bym trzy razy sprawdzał u innych lekarzy, bo trzeba sprawdzać, różne się rzeczy dzieją. Bo taki bark może wyłączyć Artura na bardzo długo. Zdaje się, że wstępnie 4 miesiące, ja się jednak boję, że Artur 7-8 miesięcy może być wyłączony.

Przejdźmy do drugiego podopiecznego Andrzeja Liczika, czyli Michała Cieślaka. Zanim zapytam o samo Kongo, chcę rozpocząć od umów promotorskich Michała. Według jednej z wersji Michał Cieślak ma dwa kontrakty – jeden „polski”, w którym widnieją nazwiska Zbigniewa Ratyńskiego, świętej pamięci Andrzeja Gmitruka oraz Tomasza Babilońskiego. Drugi „amerykański” – a w nim nazwiska Pana i Leona Margulesa z Warriors Boxing.

Nie do końca. Pierwszym był kontrakt polski, ja gdzieś mam nawet jego kopię, rzeczywiście spisany, ale nie przez Andrzeja Gmitruka tylko przez spółkę, której Andrzej Gmitruk miał być właścicielem, ale ta spółka nie została zarejestrowana, nie było jej w KRS. Widniały tam też nazwiska Zbyszka Ratyńskiego i Tomasza Babilońskiego. Kontrakt został podpisany w ten sposób, że mieliśmy jechać razem z Tomkiem do Radomia podpisać ten kontrakt, Tomek mnie przekonał, że pojedzie sam. Trochę byłem zdziwiony, że w tym kontrakcie nie ukazała się nasza spółka, tylko on jako osoba fizyczna. I przez tę sytuację przynajmniej na papierze zostaliśmy pominięci w stosunku do tego, na co byliśmy umówieni. Kontrakt był bardzo specyficzny, nie do końca napisany językiem kontraktów sportowych. Jest tylko pytanie czy był w ogóle ważny, skoro jeden z podmiotów nie istniał w przyrodzie. W każdym bądź razie został podpisany drugi kontrakt, pod którym podpisali się Zbyszek Ratyński, Michał Cieślak, Andrzej Wasilewski jako Knockout Promotions oraz Leon Margules jako Warriors Boxing.

Nie jestem sędzią bokserskim, nie jestem sędzią piłkarskim i nie jestem sędzia sądowym, ale moim zdaniem ten pierwszy kontrakt był lekko śmieszny. Nie wiem czy by się obronił w sądzie, z tego choćby powodu, że jednym z jego podmiotów był podmiot, który nie istniał. Ten kontrakt z wszystkim co się mogło z nim wydarzyć jest niemożliwy do przedłużenia i kończy się 11 maja tego roku.

W momencie próby dojścia do rozliczeń za Kongo dowiedziałem się, że panowie Ratyński z Babilońskim podpisali nowy kontrakt z Cieślakiem od 12 maja, jednak po chwili pan Ratyński wypowiedział ten kontrakt – zarówno Cieślakowi, czyli pewnie też z płacenia stypendium, ale też Tomkowi Babilońskiemu jako wspólnikowi w tym kontrakcie. Kuriozum polega na tym, że cały czas obowiązuje kontrakt amerykański, za pomocą którego Michał Cieślak poleciał zagranicę walczyć o mistrzostwo świata. Bo przecież umówmy się: w skali większego boksu kontrakt Warriors Boxing czy Knockout Promotions to są firmy, które w świecie boksu więksi ludzie znają. Umówmy się, że przy tych korespondencjach zagranicznych to powiedzmy sobie szczerze, najważniejsza korespondencja ze świata boksu, np. od WBC przychodzi do mnie.

Skoro kontrakt amerykański jest według Pana ważny to dlaczego Michał Cieślak po powrocie z Kongo m.in. w rozmowie z Weszło FM stwierdził, że jego promotorem jest Tomasz Babiloński i kontrakt kończy się w maju, a Wasilewski poleciał do Kongo, bo chciał pomóc? Cieślak nie wymienia Pana nazwiska wśród swoich promotorów, wymieniał tylko Babilońskiego oraz Ratyńskiego.

Bo on chyba zapomniał, że ma podpisany wiążący kontrakt amerykański, który się automatycznie przedłużył, gdy Michał trafił do „15” rankingu WBC. Nie pamiętam do kiedy, ale chyba jest ważny jeszcze rok lub półtora. Trzeba powiedzieć prawdę i nie mówię o sytuacji prawnej, tylko o prawdzie – ja nie włożyłem w karierę MBichała Cieślaka ani złotówki. Całe pieniądze w ostatnich latach płacił Zbyszek Ratyński, niemałe pieniądze, podkreślam niemałe, plus co jakiś czas sprytnie pozyskiwani sponsorzy, szczególnie z okolic Radomia, których część pieniędzy, ale myślę, że pewnie nieduża trafiała do Michała, a większość gdzieś była w okolicach Michała w obrocie. Nie włożyłem w Michała ani złotówki, ale też nigdy nie zarobiłem złotówki, a miałem prawa do tego. Ciekawostka polega na tym, że Michał całe życie boksował za rozsądne gaże, a był moment, że przynosił bardzo dużo przychodów. Przez ostatnie 3-4 lata na galach z udziałem Michała był zarobek. Złotówki z tego nie zobaczyłem.

Michał boksował w ostatnim czasie na galach Tomasza Babilońskiego – z Durodolą oraz Kalengą. Czy Pan musiał na te walki się zgadzać, czy mógł Pan zablokować te walki? Był Pan w kontakcie z Babilońskim?
Pewnie tak. Tylko po co?

Czyli Pan nie chciał.

No bo po co robić takie rzeczy? Inaczej – czułbym się lepiej, zapewne wdowa po trenerze Gmitruku również, bo po tych galach można było inaczej sprawy załatwiać. Np. dość znana od pewnego czasu z internetowych i nie tylko aktywności Adam Krzysztof jest osobą, która niedawno do boksu dołączyła, jest postacią czasem troszkę kontrowersyjną. Nie ukrywam, że mnie też czasami irytuje. Natomiast troszkę dłuższy czas między nami przebywał i muszę przyznać, że np. w sprawie Andrzeja Gmitruka był w wielu przypadkach bezinteresownie bardzo pomocny. Pomagał przy pogrzebie, pomagał rodzinie trenera Gmitruka i chyba dalej jako jedyny ze środowiska utrzymuje kontakt i stara się na miarę swoich możliwości w rzeczywisty sposób pomagać, a nie tylko mówić, że pomaga. To trzeba przyznać, to trzeba mu oddać. Natomiast Michał Cieślak był ostatnim wychowankiem Andrzeja Gmitruka i np. z każdej z tych walk, z tego wszystkiego, nawet w sposób symboliczny wdowa po panu Andrzeju powinna moim zdaniem coś otrzymywać. Tak też było między nami mówione, ale chyba nie zostało zrealizowane. Sam do końca nie wiem, ale myślę, że nic takiego się nie wydarzyło. Domyślam się, że nie otrzymała nic.

To gdy minie pandemia koronawirusa i Michał Cieślak będzie chciał wrócić między liny to do kogo powinien się zwrócić, żeby mu zorganizował walkę?

To jest bardzo dobre pytanie. Bo z punktu widzenia przepisów to tylko do Warriors Boxing, Zbigniewa Ratyńskiego i Andrzeja Wasilewskiego. Natomiast tak… Zbyszek Ratyński, między nami było różnie, ale zawsze była duża sympatia, bo to przesympatyczny facet i ma to coś, co ja strasznie szanuję – potrafił faktycznie duże pieniądze zainwestować w karierę Michała, takie rzeczy powinno się pamiętać. Nie wiem czy on chce dalej funkcjonować w boksie czy nie, nie wiem też do końca, jakie pomysły ma Tomek Babiloński, bo trochę nam się kontakt zmniejszył, może po tym koronawirusie się zwiększy, Leon Margules wiele razy się mnie pytał o rozliczenie po Kongo. Natomiast trzeba się naradzić. Jesteśmy ostatni, którzy chcieliby karierę Michała blokować. Domyślam się, że są pewnie jacyś mąciciele – „Tylko Hearn” itd… Z Eddiem kontakt mamy raczej regularny, wspólnie zorganizowaliśmy wiele walk polskim zawodnikom. Powiedzmy szczerze, że tacy doradcy, „podpuszczacze” w boksie robią często zawodnikom ogromną krzywdę.

Ja jednak uważam, że blokowanie zawodnikom kariery jest wariantem najgorszym. Widać też to chyba po najdojrzalszym rynku, czyli brytyjskim, jak wyglądała sytuacja Fury’ego. Teraz wrócę do kolegi Balskiego i błędu pana Kraśnickiego, który bez sensu zajął stanowisko, wchodząc w buty sądu. Mianowicie wszyscy wiemy, że Tyson Fury miał kontrakt z Mickiem Hennessym, poważnym brytyjskim promotorem. Ta federacja jest najmocniejsza na świecie. To jest bardzo sztywna, z wielką tradycją federacja, o potężnej pozycji na świecie. Nie boi się trudnych decyzji. I jaka była ich decyzja, gdy Hennessy powiedział: „No panowie, jak Fury ma walczyć gdziekolwiek na świecie jak ja mam z nim podpisane dokumenty?”. Federacja mu odpowiedziała: „Idź do sądu powszechnego. Nie będziemy blokować Tysonowi Fury’emu drogi do boksowania i do zarobku, bo sportowiec ma krótką karierę. Ty nie zmusisz go do boksowania na swoich galach, bo nie jesteś magikiem, nie wolno zabraniać sportowcowi praca do zarobkowania, to jest niekonstytucyjne. A lata sportowcowi lecą. Natomiast jeśli masz pretensje i roszczenia finansowe to od tego są sądy powszechne”. I to Krzysztof Kraśnicki powinien zrobić z Balskim. Po co próbować blokować komuś karierę? Od tego są sądy powszechne. To jest dokładnie casus Fury’go.

Do spraw kontraktowych jeszcze wrócimy i do Balskiego również. Zostańmy w temacie Cieślaka i feralnej wyprawy do Kongo. Dominik Ebegenge, człowiek, który pomagał Wam podczas tej wyprawy, a jego ludzie pomagali Wam na miejscu w Kinszasie, stwierdził w programie Hejt Park autorstwa Kanału Sportowego, że przegraliście z alkoholem, przylecieliście tam pijani i wróciliście pijani, nie trzeźwiejąc w międzyczasie. Że nie ruszyliście z żadnymi pieniędzmi i że to była jedna wielka bajka. Nie chciał się Pan do tego odnieść na Twitterze, czy chce Pan odnieść się teraz?

Po pierwsze nie znam pana Dominika. Dowiedziałem się na miejscu od Tomka Babilońskiego, że istnieje taki człowiek, że jest podobno fajnym, pozytywnym człowiekiem, że ma kongijskie korzenie. To Tomek się z nim spotykał przed wyjazdem. Nie widziałem pana Dominika w Kongo, nie widziałem też żadnych jego ludzi na miejscu, a słyszałem, że podobno mówił, że byli jego ludzie. Nie chcę więcej się do tego odnosić, bo to trochę chyba niepoważne.

Dalej nie wiadomo co z pieniędzmi. Co zatem się z nimi stało?

Całą sprawę finansową wziął na siebie Tomek Babiloński – co i jak, transport tych pieniędzy w kawałkach… Tutaj można by chyba naprawdę książkę o tym napisać i pan Dominik pewnie by się zdziwił. Ja nawet szczegółów nie znam, tym się zajmował Tomek.

Z jednej strony pieniądze niby nie mogły zostać przesłane przelewem, z drugiej pojawiła się informacja, że Don King za zgodzenie się na tę walkę rzekomo otrzymał na swoje konto bankowe pieniądze. 

Ależ oczywiście. To jest właśnie przykład tego, jak to wszystko wyglądało. W dniu gali, w piątek o godzinie 15-tej ja zmusiłem organizatorów, żeby przywieźli gotówkę, bo był mail z WBC od prezydenta Sulamaina na moją prośbę, że jak Wasilewski i King nie potwierdzą, że dostali pieniądze to on wycofuje tytuł. Czyli walka może się odbyć, ale nie o WBC. Wtedy pojawiła się gotówka u nas, a ja zadałem pytanie:

- Panowie, wszystko fajnie, ale co zrobicie z Kingiem, w ciągu kilku godzin do gali, skoro go tu nie ma, a przez 3 tygodnie nie potrafiliście mu dostarczyć kasy?
- Ty się o Kinga nie martw – odpowiedzieli

Okazało się, że panowie mieli jednak konto w Ameryce i w ciągu godziny Kingowi przesłali pieniądze. To jest potwierdzenie tego, co się tam wydarzyło. Spokojnie te pieniądze mogli przelać, nasze pieniądze też, a przez kilkanaście dni udawali, że nie wiedzą jak. Historia, duża nauka. Cali i zdrowi jesteśmy na szczęście, z przygodami. Powiem szczerze, że od czasu pobytu w tym kraju bardzo mnie on zainteresował. Teraz cały czas śledzę koronawirusa, dzisiaj znowu kolejny przypadek eboli. W taki sposób śledzę, że nawet przywiązałem się do tego bardzo doświadczonego historią i losem kraju, gdzie żyje prawie 100 milionów ludzi, którzy są paskudnie traktowani i wykorzystywani przez historię, przez nas białych tak naprawdę.

Szeremeta z Głowackim mieli wstępnie zaplanowane duże walki. Czy jest jakaś niepisana umowa, że po pandemii koronawirusa ci dwaj zawodnicy zawalczą ze swoimi rywalami?

Panie redaktorze, wydaję mi się, że tak. To jest wszystko oczywiście przesunięte, natomiast boks uczy pokory. W boksie wiele rzeczy jest niepewnych, szczególnie po takich rewolucyjnych sytuacjach, że na parę miesięcy rynek światowy boksu jest zablokowany. Nie wiadomo w jakiej szybkości, w jakiej kolejności i w których krajach będzie powoli boks wracał. Nie wiadomo też jak wpłynie to wszystko na DAZN. Z moich informacji wynika, że DAZN wbrew plotkom ludzi, którzy życzyli temu projektowi źle, świetnie się rozwijało. DAZN rozważało na poważnie wejście do Polski na różnych wariantach: czy będą puszczać tylko sygnał z zagranicy, czy będą robić na miejscu. Nie tylko w Katowicach, gdzie jest ich centrum informatyczne na całą Europę, ale rzeczywiście stworzyć także mocną redakcję sportową. Nie ukrywam, że przyjeżdżali ludzie z DAZN do Polski, jesteśmy z nimi w kontakcie, spotykali się z wieloma znanymi osobistościami w Polsce. Nie wiem jak to wpłynie na DAZN. Wehikuł finansowy gigantyczny, pewnie w budżetach miliardowych i nagle takie 8-10-12-tygodniowe wakacje, nic się nie dzieje, to też może złamać kręgosłup tego projektu.

Zostając przy Hearnie. Fiodor Czerkaszyn wygrał swoją kolejną walkę przed czasem. Za chwilę coraz trudniej będzie zakontraktować dla niego odpowiednich rywali na miarę jego możliwości. Trzeba zapłacić rywalom tyle, ile mogą dostać również w Anglii, Niemczech, USA. Jeśli będzie pojawiał się ten problem, to czy zgodzi się Pan na współpracę z Hearnem?

Panie redaktorze, wystarczy, że Pan sięgnie pamięcią. Krzysztof Włodarczyk od pewnie ponad 12 lat jest w kontrakcie z Warriorsami i Samsonem Lewkowiczem. Artur Szpilka z Warriorsami i w pewien sposób bez całego kontaktu, ale z Barrym i Eddiem Hearnem. Maciek Sulęcki – Knockout, Warriors, Al Haymon, Eddie Hearn, jeszcze pan Szwajcar z Top Rank swojego czasu…kto dalej?

Wawrzyk i Janik – Sauerland.

Kołodziej – też Sauerland. Kto tam jeszcze… Hutkowski i Jonak – też Sauerland. To pokazuje w ostatnich dwudziestu latach, że jestem na pewno najbardziej aktywnym promotorem w Polsce. Przepraszam, może pora powiedzieć w tym koronawirusie, kto teraz z promotorów naprawdę biznesowo cierpi. Najbardziej Knockout Promotions, bo to jest jedyna grupa, która ma koszty stałe. Płaci zawodnikom, teraz wstrzymała płatności, ale płaci za gymy, trenerów, obozy itd. Nie ma drugiej grupy w Polsce, która ma poważnie rozbudowane stałe koszty! Nikt nie ma stałego centrum szkoleniowego, ludzi na etatach. Inne grupy promotorskie istnieją i promują, prowadzą zawodników, organizują co jakiś czas gale, ale prawie nie wychowują przez lata kolejnych zawodników. W jakimś stopniu pan Każyszka i pan Grabowski. Koniec. Ktoś jeszcze?

W Niemczech była grupa Universum, swój gym, pakiet trenerów.

Swego czasu ideał. Dla nas wzór organizacyjny.

No dobrze, ale czy Pan czasem nie mówi do siebie: „Po co ja to zrobiłem?” Po co te pensje comiesięczne, przecież można było zrobić inny model. Inaczej wychowywać pięściarzy. W innych krajach też są mistrzowie świata, a modele są inne.

Ja wiem o tym. Można było zrobić inny model, ale wtedy nie mielibyśmy żadnego tytułu. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości i dziwię się, że tego kibice jeszcze nie rozumieją. Pan Włodarczyk, pan Szpilka, pan Głowacki nie boksowaliby w ogóle. Zajęliby się robieniem lepszych czy gorszych interesów. Zostaliby „biedakami” w biznesach, mało prawdopodobne milionerami, część z nich skończyłaby w aresztach. W polskim modelu nie było miejsca na to, że zawodnik się nie koszaruje, z kolei za to, że się go koszaruje to trzeba go utrzymywać. Bo jak się zabiera chłopaka z miasta, z którego pochodzi, nie można go postawić na bramkach w klubach, no to trzeba mu zapewnić byt. Bo ma narzeczoną, dwoje lub troje dzieci, tak? Trzeba zapłacić czynsz za mieszkanie, ogrzewanie, rachunki telefonicznie, za szkoły dzieci, tak to wygląda. W Polsce tak to wyszło. Zawodnicy wyszli z boksu amatorskiego, nie byli nauczeni samodyscypliny, dojrzałości finansowej, którą w Polsce miał Wawrzyk, mylnie mi się wydawało, że miał Kostecki, ma pewnie ją Sulęcki i chyba tyle. Pewną samodzielność finansową zawsze miał także Damian Jonak, ale to bardziej przez swoje znajomości ze związkami zawodowymi, czyli nie do końca takie naturalne.

Ja nie mam żadnych wątpliwości, że tacy jak pięściarze jak Włodarczyk, Głowacki, Szpilka, Szeremeta – jestem świecie przekonany, że byliby poza boksem. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego. Ciężko mi cokolwiek powiedzieć o Fiodorze Czerkaszynie, bo on jest zupełnie inaczej skonstruowany, wychowany w innym kraju, innej kulturze, z szacunkiem dla sportu, poczuciem, że jest pewną misją być sportowcem, być trenerem. Trocha inna kultura.

W maju minie 10 lat od walki Włodarczyka z Giacobbe Fragomenim.

Rzuciłem po tej walce papierosy. Powiedziałem jakoś 5-6 maja, jakoś kilka dni przed walką, że jak Krzysiek tę walkę wygra, to rzucę. Doprowadzenie do rewanżu zajęło mi chyba z półtorej roku życia, na pewno dobry rok. Pierwsza walka w Rzymie – remis, potem Fragomeni walczył bodaj z Rudolfem Krajem.

Pod koniec 2009 roku Fragomeni walczył z Erdeiem.

Tak, nie Kraj tylko Erdei. Oni zawalczyli ze sobą, pas został zwakowany. Potem znowu Włodarczyk i Fragomeni, więc doszło do drugiej walki w Polsce. To był naprawdę rok mojego życia bokserskiego, by do tej walki doprowadzić.

Wspominam to dlatego, bo ta walka odbywała się w Polsce, tak jak np. potyczki z Cunninghamem, wygrał Pan wcześniej przetarg z Donem Kingiem. Kilka innych walk o mistrzostwo świata również odbywało się w naszym kraju. Teraz mamy 2020 rok, wasze gale są w TVP. Tamte imprezy były jeszcze niekodowane, ale prędzej czy później ktoś doszedł do wniosków, że bez PPV będzie trudno zorganizować mistrzowskie gale. Czy nie uważa Pan, że jeśli będzie Pan chciał zrobić większą galę, to bez PPV będzie to niemożliwe, a już na pewno trudne, by cokolwiek zarobić? To pokazuje przykład gali Szpilka – Wach w Gliwicach. W końcu PPV w TVP nie wchodzi w grę.

Przy Szpilka - Wach ciężko było wyjść na zero. Ja znowu wrócę do podstawowej rzeczy. Kibice muszą zrozumieć, że w polskim boksie zarabia się na dziadowskich galach. Jest taki próg, że jak będzie produkt średni czy dobry, to on nie wygeneruje przychodów, tylko generuje koszty. Dlaczego np. gale Darka Snarskiego czy Tomka Babilońskiego są takie jakie są w sensie finansowym? Dlatego, że ci panowie muszą na tych galach zarobić. Tylko dlatego. Czy Pan myśli, że Darek Snarski nie potrafi zrobić karty z boxrecu tak jak ukochany przez część kibiców, już nie będę dokuczać, „kolega” Borek? Czy to jest taka sztuka otworzyć Boxrec zestawić polskich chłopaków w tej samej wadze i mówić: WOW, jakie zestawienie? Tylko A: może to coś kosztować, B: coś tam jeszcze innego.

Są ludzie, którzy robią gale dla własnego ego czy pasji, są też tacy, którzy z tego żyją. Tomek Babiloński na wprost chciał na każdej gali zarabiać, bo to jest jego sposób na życie, podobnie Darek Snarski. I ci panowie na tych galach zarabiają. Jestem przekonany, że pan Grabowski na niektórych galach był do tyłu, choć nie znam jego finansów, jestem przekonany, że pan Każyszka na większości swoich gal był do tyłu. I statystycznie, podkreślam statystycznie – ze 100 ostatnich gal, które robiliśmy, pewnie około z 60 razy byliśmy do tyłu. A na gali z Fragomenim w Łodzi pamiętam doskonale, ile pieniędzy dołożyłem. Pamiętam doskonale, ile swoich prywatnych pieniędzy dołożyłem na walkę z Cunninghamem na Torwarze w Warszawie. Notabene przy pustym Torwarze, bo było nieszczęście, była żałoba narodowa po katastrofie w kopalni Halemba. Inwestycja pasjonata, który wierzy w to, a po 20 latach przestał wierzyć, ale mój wieloletni wspólnik Piotr Werner też zawsze wierzył, że dziś trzeba dołożyć, a potem się odrobi. Akurat w przypadku kariery Krzysia Włodarczyka było tak, że niestety gala Fragomeni – Włodarczyk III w Chicago była taką katastrofą finansową, że jeden z naszych wspólników Dominic Pesoli – to ten, który promował Andrzeja Fonfarę, ogłosił bankructwo.

Czy Pan myśli, że zorganizuje jeszcze kiedyś w Polsce taką imprezę jak np. Adamek – Szpilka w Krakowie? Czyli w PPV, z dużymi przychodami.

W tej chwili nie, bo nie widzę nazwisk, które by budziły takie emocje. Bo można robić otoczkę i sposób organizacji dostosować do jakości produktu, jaki się ma. Jakości w sensie zainteresowania. Są zawodnicy, który są mega cenieni, ale nie budzą zainteresowania takiego, że ludzie mają impuls zakupowy, a są zawodnicy, którzy może sportowo są mniej zaangażowani, mniej mogą liczyć, że będą czempionami lub wybitnymi bokserami, nawet marzyć o tym, ale z kolei ich postawa wydaje impuls zakupowy. Ale może się okazać, że Marcina Najmana występy mogą budzić większe emocje i nawet dawać większe impulsy zakupowe niż walki Kamila Szeremety. Tak jest dziś świat dziwnie skonstruowany, co mi się oczywiście w ogóle nie podoba, ale nie ja go kształtuję. Nie mam największej siły odziaływania, żeby to szybko zmienić.

Wracamy do Balskiego. Według Tymexu jest ich zawodnikiem do 2023 roku. Czy w ciągu najbliższych trzech lat Adam Balski zawalczy na galach Knockout Promotions?

Ależ oczywiście, sto procent tak. Ja myślę, że tu w ogóle nie ma nawet najmniejszych wątpliwości. Adam przeszedł dwie operacje, wyrostek robaczkowy i bodaj jeszcze bark lub łokieć, już nie pamiętam. Był bardzo zaniedbany zdrowotnie. Miał dwie kontuzje, jedną tak szczerze to nawet trochę przed nami ukrył i tak właściwie to w kategoriach ludzkich moglibyśmy mieć do niego nawet o to pretensje. I tak się złożyło, że trochę zrobiliśmy błąd, bo trzeba było go wystawić na pierwszej gali, na której miał boksować, troszkę jednak chcieliśmy z panem Grabowskim dojść do porozumienia. Spotkaliśmy się bodaj na gali w Sosnowcu, na którą pan Grabowski przyjechał i zresztą odbyliśmy bardzo fajną rozmowę i gdyby nie rozgrywanie innych gierek przez ludzi dookoła pewnie wszystko byłoby ok.

Żałuję, że do tej walki nie doszło, trzeba było ją zrobić, potem robić operację. Stało się tak jak się stało. Chyba mam wrażenie, że Adam jest już w tej chwili gotowy. Jeśli tak, to teraz kolejny pech i kilka miesięcy przerwy i czas zmarnowany. Chcę powiedzieć jedną rzecz. Okazało się w dłuższej perspektywie, że Adam Balski jest bardzo aktywny na treningach, że kocha treningi, że raczej musi być wyrzucany z sali niż zapraszany, i że wszystko co o nim wcześniej mówiono w mediach to było dyskredytowanie przez całkowicie nieżyczliwych mu ludzi. Adam jest bardzo małomówny, niewiele mówił – może to błąd, nie wiem, ciężko mi oceniać. Natomiast ja jego wersję znam. Która jest prawdziwa? Nie wiem. Wiem, że sławny obóz w Ameryce to była po prostu kpina. To pięknie brzmi dla kibica „Byłem na campie w Ameryce, trenowałem tam”. Pytanie co ten camp jest warty sportowo.

Z drugiej strony Balski przecież trenował także m.in. w Osadzie Śnieżka, gdzie miał wszystko, czego potrzeba. Warunki miał perfekcyjne. Wszystko opłacone. Wielu pięściarzy by pozazdrościło.

O Osadzie nie mówię, nie byłem, nie widziałem, podobno bardzo fajna atmosfera. On mówił mi, że chciał wrócić z USA, bo siedział z Gusem Currennem na sali, gdzie Gus prowadził zajęcia dla ludzi z porażeniem nerwowym, którym prowadził rehabilitację. Pięściarz zawodowy miał dywanik, siedział z boku razem ze starszymi osobami po ciężkich zabiegach. Robił rozgrzewki, rozciąganie, tam nawet sparingów normalnych nie miał. Nie byłem, nie widziałem. Nie wiem też, dlaczego Adam miałby kłamać. Niech Pan go pociągnie za język, on jest małomówny.

Jeśli mówimy o kontrakcie Balskiego, że na sto procent zawalczy u Pana na gali. Czy jego kontrakt różni się znacząco od tego jaki miał z waszą grupą przed laty np. Damian Jonak? On chciał odejść. Odchodził do Andrzeja Grajewskiego, wracał. Jonak miał z Wami dużo perturbacji kontraktowych. Czym to się różniło od Balskiego? To Balski może, a Jonak nie mógł?

Nie, nie wracał. To znaczy wracał, bo coś podpisał z Piotrem Wernerem jak dobrze pamiętam. Przyznam szczerze, że ja już tej sytuacji do końca nie pamiętam. Tam była paskudna rzecz, wielokrotnie już o tym rozmawialiśmy siedząc przy jednym stole z Andrzejem Grajewskim. Z perspektywy czasu, wiemy to doskonale, tę paskudną rzecz wywołał nie kto inny jak szef sportu naszego poprzedniego partnera telewizyjnego, który – ja tego wtedy nie zauważałem – miał jakąś manię, żeby nasza grupa nie była za mocna. Nie chodziło mu o sport, tylko nie wiem o co. I to był pomysł na skłócanie nas.

Skłócił nas tak dokumentnie, że teraz się wszyscy nienawidzą, ale niestety zapomniał o jednej rzeczy, że powinien dbać przy okazji o interesy swojego kanału sportowego i jakości produktu, a jak teraz próbuję znaleźć ten kanał to tam nawet nic nie ma. Ostatnio patrzyłem w tabelkę. Przedwczoraj jakiś program poranny informacyjny na tym kanale tematycznym oglądało 721 osób. 721 sztuk ludzi! Wczoraj program oglądało niecałe pięć tysięcy ludzi. To ja jestem przekonany, że jak dzisiaj Ringpolska coś by puściło to byłoby to oglądane przez pięć tysięcy ludzi, a nie mamy stu etatów i wielkich biurowców. I to właśnie pokazuje, do czego doprowadziła też oczywiście sytuacja na świecie, ale przede wszystkim sposób zarządzania. I ta gala i to wszystko było sprowokowane przez jednego i tego samego dżentelmena. Było minęło. Często mnie panowie podpuszczacie, żeby książkę napisać. Książki raczej nie napiszę, natomiast myślę, że o wielu rzeczach zacznę głośniej mówić.

Trzeba byłoby chyba serię książek wydać, żeby te 20 lat polskiego boksu zawrzeć.

Coś by się na pewno znalazło, aczkolwiek okazałoby się, że sport jest kawałkiem, wycinkiem tej książki, a tak naprawdę najważniejszy powinien być sport. I bardzo jest przykre, że tyle rzeczy się wokół tego sportu dzieje. To może Pan podkreślić swoim czytelnikom, że boks jest wyjątkową dyscypliną w Polsce. To jest jedyna dyscyplina, która pozwala przychodzić każdemu i udawać jakiegoś tam działacza. W piłce nożnej trzeba mieć licencję FIFA, po drugie są tam jakieś ograniczenia kontraktowe dla zawodników. A do boksu może przyjść każdy – i gwałciciel, i wariat i pedofil, i mafiozo, i nie wiem kto jeszcze, wariat. Każdy zawodowy oszust i każdy może sobie wykupić licencję promotora za przysłowiowe 100 złotych i być panem promotorem, menadżerem, kimś tam. Może obiecywać złote góry, niszczyć rynek.

Bo przecież można młodym zawodnikom obiecywać złote góry, potem przyjdzie Wasilewski czy Każyszka, będzie mówił: „Panie, świetny jesteś chłopak, boksuj pan u mnie, ja ci gwarantuję solidny rozwój kariery, ale nie zapłacę ci sto tysięcy za walkę”. A on się będzie śmiał, bo ten Kowalski właśnie gwarantuje sto tysięcy. Okej, tylko ten Kowalski nigdy nie dotrzyma tej obietnicy. No a co – Kowalski zrobi jedną galę i sobie pójdzie.

Ja przeżyłem obiecanki tych oszustów, spadochroniarzy, łącznie z najbardziej kontrowersyjnym biznesmenem, oszustem, który jedną galę zrobił na Śląsku. Ja przecież przeżyłem plejadę takich dżentelmenów. Każdy przychodził, każdy myślał, że w boksie leżą pieniądze, każdy myślał, że da się zarobić, każdy bardzo prosto to środowisko rozpieprzał do końca, po czym po 1-2 gali się okazywało, że ma dokładkę i idzie z boksu gdzieś indziej. Tylko boks pozwala każdemu ot tak po prostu przyjść i ten boks robić. Nie ma drugiej takiej dyscypliny o tak dużym zasięgu telewizyjnym i takim zainteresowaniu kibiców jak boks, w którym można ot tak sobie robić. W koszykówce prowadzi się drużynę latami, 50 etatów, 1 klasa, 2 klasa, juniorzy, seniorzy. W piłce nożnej abstrakcja.

W boksie? Pstryk! Jedzie się do pana X, kupuje się licencję za te 100 zł i jest nagle wielki pan promotor. Przeżyłem bandytów z Pruszkowa, bandytów z Poznania, bandytów ze Szczecina, przeżyłem ich wszystkich. Widziałem – i to przy dużej grupie ludzi – przystawiane pistolety do głowy, kłótnie o pieniądze miedzy wspólnikami w VIP roomie, godzinę po nieudanej gali. Jeden cale życie działacz bokserski związany z mundurem, drugi bandziorek… Każdy myślał, że są miliony w boksie, tylko jakoś poznikali szybko. Dlaczego? Bo się okazało, że jest dokładka. I dlatego trzeba zrozumieć, że to nie, że my cały czas mówimy, że my dokładamy, tzn. ja mówię! Tomek Babiloński tego nie mówi, że dokłada, bo on zawsze mówi, że zarabia. I mówi pewnie prawdę.

Są różne cele bycia w boksie. Ja jestem naprawdę zadowolony kiedy mamy fajny sport, fajne się rzeczy dzieją i nie ma dołożenia – to wtedy jestem happy. Wie Pan - jeden ma konia na wyścigach, drugi łowi marliny na Hawajach, a ja się akurat zakochałem przez swojego ojca w boksie. Mam prawo i póki będę chciał to będę to robił w sposób, jaki będę chciał. I tyle.

Dziesięć lat temu było tak: Andrzej Wasilewski w Polsacie, Andrzej Gmitruk w Canal+, Tomasz Babiloński w TVP. Co było lepsze dla Pana i boksu – to, co było dziesięć lat temu, czyli podział na trzy telewizje, czy to, co było jeszcze 2-3 lata temu, czyli wszyscy byliście w Polsacie?

Niech Pan zwróci uwagę – można wziąć kiedyś kartkę i zrobić oś czasu. Wszystkie działania pana X – co zrobić, żeby grupa Knockout Promotions nie rosła. Dlaczego? Bo była absolutnie lojalna, absolutnie wierna, i była idealnym partnerem, ponieważ nie tylko wiedziała jak to robić, była skuteczna, ale oprócz tego jeszcze była gotowa co jakiś czas inwestować. Lepszego partnera nie ma. To widzi Pan co się wydarzyło? Widać, że Pan X ściągnął wszystkich innych promotorów, zaczął udawać HBO. Okej, ale HBO płaci miliony. I to była różnica. HBO rzeczywiście nie miało kontraktów z jednym promotorem, ale w Europie wszystkie poważne stacje telewizyjne miały kontrakty wyłączne z jednym promotorem. I na odwrót. Barry Hearn – Sky, tylko że Sky to rocznie ogromne pieniądze, więc oni to chyba podzielili potem na dwóch promotorów. Ale wiadomo: ARD – Sauerland, ZDF – Universum. Wszędzie tak było. Cały świat tak funkcjonował. Pan X chciał koniecznie rozdrabniać, rozdrabniać, rozdrabniać polski boks. No i dokonał rozdrobnień, tylko gdy są drobni promotorzy z drobniejszymi pieniędzmi, nic nie inwestujący, to ten boks cały czas zjeżdża. A on wszędzie rozpowiada, że boks nie ma przyszłości. `To prawda, jak ja robiłem gale w jego stacji to nawet w kanale tematycznym były oglądalności po 350 tys. średnio poza kanałem głównym, teraz boksu w tamtej grupie telewizyjnej na kanale głównym już w ogóle nie ma, a gale na kanale tematycznym są po 20-30 tys. widzów. Totalna porażka, po prostu kompromitacja. Widać kompletne nieudacznictwo.

Myśmy parę lat walczyli o to, żeby pan X nas nie rozdrobnił do końca. Stąd się właśnie wzięła spółka z Tomkiem Babilońskim. To był główny i pewnie jedyny powód. Zresztą mało kto pamięta, że Andrzeja Gmitruka też w pewnym momencie musiałem zatrudnić i przez pewien czas był u nas normalnie na etacie, takiej pensji, sportowej pensji. Tylko po to, by nas jednoczyć. I ile mnie musiało kosztować, że to co ja chciałem łączyć, to pan X tylko chciał rozwalać. Czyli czasem walczyliśmy kasą, zamiast wkładać tę kasę w sport, to walczyliśmy, by przetrwać w relacji z własnym partnerem telewizyjnym.

W 2017 roku Mateusz Borek zorganizował swoją pierwszą galę i organizuje imprezy do dzisiaj. Moim zdaniem nawet dla Pana imprezy MB Promotion są zdecydowanie na plus. Bo gdy widzę teraz Wasze materiały promocyjne – macie swoją osobę, która zajmuje się mocno marketingiem i produkcją wideo, zajmuje się montażem, kulisami. Wzbogacacie promocję, pomaga też TVP. Dużo się zmieniło po 2017 roku. Wejście Borka, który otoczkę medialną wprowadził i rozkręcił (z pomocą m.in. projektu To jest boks) do boksu jest dla was samych moim zdaniem bardzo dobre.

Kompletnie zero. Filmy robiliśmy dawno, dawno temu, tylko kolega, który to robił, wyjechał do USA. Szukałem przez dwa lata takiego człowieka. Nie pamiętam jak poznałem Krzysia Leśniewskiego, to jest diament. To jest facet, który pracuje i w naszej grupie promotorskiej, i w mojej grupie MAK. Jest wyjątkowym człowiekiem, bo jest artystą, który kocha swoją pracę. Pracuje sam, jak trzeba to nawet od rana do wieczora. Rzadkie połączenie osoby, która jest kreatywna, twórcza, a przy tym bardzo pracowita i samodzielna. To jest wyjątkowo rzadkie. To tak jak się spotyka informatyka, który wszystko co mówi to można zrozumieć. Nie ma to nic wspólnego z panem Borkiem. Oczywiście, na rynku, w świecie normalnego biznesu lepiej jak jest konkurencja. Tak jak jest Coca Cola i Pepsi Cola. Tylko tutaj nigdy wejście w boks Mateusza Borka nie było czymś w rodzaju Pepsi Coli. To był sztuczny twór, Mateusz Borek został wypuszczony przez Mariana Kmitę, który nie wiedział co zrobić kolejnego, żeby nam dokuczyć.

Bardzo to przykre i rozczarowujące to było, bo Mateusz Borek był naszym kolegą, poznawał całą wiedzę o tym jak wyglądają kontrakty bokserskie, całe zaplecze, wszystkie słabości, widział je, tam były setki rzeczy. Zawsze z ogromnym wdziękiem, bo to była zawsze przyjemność, Mateusz był przesympatyczną osobą w rozmowie, z ogromną sympatią, bardzo dobrym i ciekawym dziennikarzem, natomiast w życiu bym nie pomyślał, że Mateusz dalej pracując w telewizji, dalej robiąc programy o boksie na tym samym kanale, będzie manipulował, w stosunku do konkurencyjnej grupy, która w tej samej stacji pracuje. Przecież to było od początku do końca ułomne. Z drugiej strony trzeba powiedzieć jedną rzecz. Ciężko było, by Mateusz jako dziennikarz stworzył coś własnego, od podstaw, stworzył jakieś zaplecze kapitałowe, stworzył przedsiębiorstwo. Mateusz był od początku bardzo zdolnym dziennikarzem telewizyjnym i na tym powinien się skoncentrować. Więc to od początku do końca był sztuczny twór.

On polegał tylko na tym, że: A – nic nie ryzykował w sensie sportowym, bo zawodników nie tworzył, czyli mógł tworzyć różne zestawienia. Wykorzystał np. miejsce grupy KP – jedni ją lubią, inni nienawidzą. Więc gdy ktokolwiek się pojawił, to wszyscy poszli najpierw tam. Zanim się zorientowali, że nie wszystko jest takie złote, jak tam jest pokazywane, to minął rok-dwa, no i jesteśmy gdzie jesteśmy. Tomek Adamek z 6 razy wszedł na ring, 6 razy się pożegnał, 3 razy się przewrócił. Przepraszam, może trochę za lekceważąco mówię. Gdzieś w pewnym momencie Dorota Adamek powiedziała: STOP, dosyć tego i się skończyło.

Ale czy Panu nie podobała się np. walka z Abellem? On walczył przecież też w Polsce, a sama gala w Częstochowie stała na wysokim poziomie, była bardzo dobra karta walk, kibice ją bardzo docenili. To była naprawdę świetna gala, zdecydowanie lepsza od wielu waszych.

Panie redaktorze, czy mi się podobało… Okej, walka Tomka Adamka bardzo fajna, bardzo mi się podobała, z prostej przyczyny – ja lubię zwycięstwo sztuki, intelektu nad siłą. Walka mi się bardzo podobała i pokazała wszystkie atuty, które Tomek ma. Pewny siebie, ma swoją strategię, pełna konsekwencja. Natomiast czy w polskim sporcie coś by się zmieniło, gdyby tej walki nie było? Nic… Ja nie mówię, że źle, że się odbyła, ale nie wniosła nic nowego, nie była przyszłościowa, nie budowała nowego prospekta, nie dawała nic na przyszłość. Czy była fajna? Tak, zgadzam się, ta akurat bardzo fajna.

A czy pamięta Pan walkę Szpilka – Adamek i przygotowania Adamka? Salka w szkole w Gilowicach, dieta to schabowe przygotowywane przez mamę Adamka.

No, tak jak zawsze.

No jednak nie, bo ostatnie trzy lata [2015-2018 – przyp. red] to były profesjonalne przygotowania organizowane przez Mateusza Borka i jego sponsorów, Osada Śnieżka, Blue Mountain, wyłożone pieniądze, sparingpartnerzy. To było też złe?

Panie redaktorze, proszę… Co się zmieniło? Ja przyznam szczerze, te trzy lata, wy dziennikarze byliście serdecznie zapraszani do tych pięknych miejsc. Co niby dawały te wspaniałe campy? Ja nie widziałem w boksie Tomka Adamka nic innego, nie widziałem nic innego też u Patryka Szymańskiego, który przebywał u trenera od przygotowania fizycznego w Katowicach. I tak nie miał kondycji, i tak nie miał formy.

Myślę, że dla takiej sekty jaką uprawia np. pan Rafał Rogacki, pozdrawiam go, to jedyny argument, żeby wybielić porażkę cudnego Adamka z brzydkim Szpilką. Zresztą z tego co wiem, to ten cały sztab się już chyba rozpadł. Bo widzi Pan. Boks w ringu jest bardzo brutalny. Można robić marketing, można robić PR, ale jest taki moment, że się robi sprawdzam. Ja panu powiem, kto jest w polskim boksie najlepszym trenerem od przygotowania fizycznego. Nazywa się Paweł Gasser. Nawet nie wiem czy Pan do końca wie, jak on wygląda.

Wiem jak wygląda i kim jest.

Zawsze jest z nami w narożniku. Tylko on nie nagrywa swoich filmików na youtube, jest trenerem od przygotowania fizycznego polskiej kadry w badmintona. Przygotowuje kilku najlepszych polskich tenisistów, m.in. pracował z Radwańską. I naszych bokserów przygotowuje oficjalnie. A z drugiej strony ma Pan gości, którzy robią wielkie tytuły naukowe, robią bajery, chcą zwiększać siłę ciosu Mariuszowi Wachowi w wieku 40 lat. Sam do mnie dzwonił Mariusz wtedy i się śmiał z tego. Jego trener ze Śnieżki chciał używać do tego maszyny, którą odkrył, tak mu się wydawało… A tak naprawdę w polskim boksie, w Cetniewie było ona używana jak się rodziłem… Niech pan zapyta siostrę Radwańską, z kim trenowała przygotowanie fizyczne jak była w Polsce. Nazywa się Paweł Gasser. Nie pamiętam którą, ale jedną przez cały czas prowadził.

Wracając do ostatnich lat. Ja mam jednak wrażenie, tak jak wielu kibiców, że ostatnie 2-3 lata funkcjonowania pańskiej grupy po wejściu nowej konkurencji to duża poprawa pod względem produkcji wideo, promowania gal. Facebook, Instagram, Youtube. Wreszcie zaczęliście interesować się mediami społecznościowymi. Wcześniej było źle.

To jest tylko zasługa Krzyśka Leśniewskiego, nie moja. Ja bym nawet nie powiedział, że my teraz jesteśmy w mediach mocni, tylko te filmiki Krzysiek bardzo dobrze robi i może chodzi o te filmiki. Moim zdaniem jest to wielki artysta. Myśmy mieli różnego rodzaju filmy, pracowaliśmy przez trzy lata z Tomkiem Babilońskim, on miał swoich kolegów internautów, którzy też robili filmy, natomiast to były takie „spociki”. A Krzysiek jest artystą, on naprawdę kreuje te plakaty, raz wyjdą lepiej, raz gorzej. Na pewno to jest coś ciekawego. Ja nie jestem może wrażliwy artystycznie, ale to jest naprawdę zasługa Krzyśka, który niejednokrotnie wykonuje tyle pracy, ile robi kilku pracowników w innych firmach, agencjach. Bo jest bardzo samodzielny. Natomiast nie ma przestrzeni finansowej na to, by zatrudniać kolejne osoby, ale Krzysiek jest samodzielny – sam zrobi grafikę, dźwiga kamerę, sam zrobi film. Czasami ma rzeczywiście oczy podkrążone, ale robi to z pasją i talentem. Nie mam prawa jemu nic zabierać, to jest tylko i wyłącznie jego zasługa.

Trudno jest oczywiście porównywać wasze imprezy do gal MB Promotions, bo trzeba pamiętać, że to są zupełnie inne modele biznesowe i prowadzenia zawodników. I tu zgoda. Ale z drugiej strony – Mateusz Borek organizuje dwie gale w roku i ogląda się je bardzo dobrze, kibice lubią te imprezy, są ciekawe zestawienia. Boks na tym zyskuje. Pod względem promocyjnym wreszcie coś ruszyło. Jest konkurencja, pojawiła się nowa osoba, jest wolny rynek. Mateusz Borek, czy się lubicie, czy nie, organizuje te dwie gale rocznie i one zawsze są w czołówce polskich gal na przestrzeni kilkunastu miesięcy.

Ale ja też nie mam nic przeciwko temu! Ja jestem pierwszą osobą do budowania aliansu, współpracy, całe życie to robiłem. Mam wyjątkowe zdolności koalicyjne. No może z Mateuszem Borkiem, przynajmniej z mojej strony szacunku osobistego już nie będzie, nie mówię do pracy, mówię do innych obszarów. Natomiast ja nie mam nic przeciwko, żeby Mateusz robił kolejne gale, przecież żadnych akcji nie robię i nigdy nie robiłem, podkreślam.

Bo ja też kiedyś słyszałem takie informacje, że my jakieś tam świnie podkładamy, przez 20 lat w ogóle nigdy nikomu nie zrobiłem świni pod tytułem, że zabierałem miasto lub je podkupywałem. Akurat to są rzeczy, które kilka razy nas spotkały, a ja zawsze miałem opór, by być jakimś agresorem, coś się zdarzało po głowie chodzić, ale nigdy czynów nie było. Ja nie mam nic przeciwko, niech będzie Mateusz, niech będzie pan Każyszka, przecież tak powinno być. Natomiast pewna ułomność, którą widzę w działalności Mateusza, to taka, że Mateusz do tej pory korzystał z zawodników, którzy odpadali z innych grup – była pokusa podpuszczania tych zawodników w różnych sytuacjach. Może to się już skończyło, aktywności Mateusza nie widzę teraz żadnej. Kiedy ostatnio odbyła się jakaś gala Mateusza?

W Polsce jest jedna grupa pana Wasilewskiego, która jest aktywna, druga to grupa Każyszki, trzecia Grabowskiego. I jeszcze chyba Darka Snarskiego. Nie widzę aktywności, w ogóle zapomniałem, że Mateusz ma robić jakieś gale. Nawet nie wiem kiedy, nie słyszałem. Szkoda mówić o jakiejś regularności, skoro ostatnia gala była chyba we wrześniu.

Była pod koniec listopada, w Katowicach. Ostatnia planowana na kwiecień w Warszawie została odwołana ze względu na pandemię koronawirusa, wielokrotnie przecież Pan o niej mówił. I już na koniec. Pojawił się w tej rozmowie temat Tomasza Adamka. Mówił Pan wielokrotnie o tym, że holuje się ponad 40-letniego Adamka, krytykował Pan te gale, w których był w walkach wieczoru. Krzysiek Włodarczyk ma 39 lat, jest dwukrotnym mistrzem świata. Czym się różni 39-letni Włodarczyk od 41-letniego wówczas (rok 2018 – przyp. red) Adamka?

Zdecydowanie! Pamiętajmy o dwóch podstawowych rzeczach. Po pierwsze: ilością przeżytych wojen w ringu, prawdziwych wojen, ciosów na głowę. Po drugie: ustawieniem się finansowym na życie. To jest diametralna różnica w obu przypadkach. Tomek Adamek dzięki swojej karierze, dzięki dużej ilości osób, m.in. Radka Kondera, ale też Ziggy’ego Rozalskiego, który pomagał Tomkowi inwestować te pieniądze, jest zamożnym człowiekiem. Nie musi boksować, ma 3-4 domy, które wynajmuje w New Jersey. Ma świetnie zarabiającą żonę Dorotę i naprawdę odchowane dwie córki. Jest ustawiony na całe życie dzięki dyscyplinie sportowej, którą uprawiał. Wspaniale. To jest piękny przypadek tego, jak sportowiec może się ustawić finansowo i wzór dla innych pięściarzy.

Krzysiek Włodarczyk odwrotnie. Nie jest ustawiony finansowo, nie ma wielu nieruchomości i jeszcze w dalszym ciągu niestety musi sobie to życie biznesowe układać. Oczywiście te walki w Polsce to nie są wielkie pieniądze, ale to jakaś tam regularność, pieniądze, sponsorzy, podtrzymanie, jakieś sumy zarabia. Wiemy też, że ma kolejną rodzinę, więc koszty ma duże. I wracam do drugiego elementu: wojen. Tomek Adamek miał zawsze ogromne serce do walki, nie wolno nigdy o tym zapominać, ale to serce do walki plus to, że zaczął boksować w kategorii ciężkiej spowodowało, że kilka walk przegrał niestety boleśnie. To jest to, dlaczego będę niedługo namawiał Artura Szpilkę, mimo, że ma dopiero 30 lat, żeby kończył karierę. Dlatego Tomek Adamek nie powinien już boksować, mając lat dużo więcej. Gdyby Krzysiek Włodarczyk miał 5 porządnych nieruchomości w Warszawie to też bym mu powiedział: „Krzysiu – albo zabawa, cel charytatywny, albo odwieś już rękawice na kołku”. Taka prawda. To jest sport i trzeba mieć naprawdę świadomość tego, kiedy zejść z ringu, szczególnie, że skutki uprawiania boksu często wychodzą dopiero po kilku latach. Spotyka się zawodników 5-6 lat później po zakończeniu kariery, widzi się ich mimikę twarzy, pracę mięśni twarzy. Słyszy się ich sposób wysławiania. Czasem słyszy się o problemach. To jest naprawdę sport, w którym uderza się drugą osobę w głowę, a głowa to przecież mózg.

Rozmawiał Cezary Kolasa
https://twitter.com/c_kolasa