POZA RINGIEM: 'DEONTAY WILDER I SERCE WIELKIE JAK SIŁA PIĘŚCI'

Redakcja, PBC

2019-10-08

Deontay Wilder (41-0-1, 40 KO) to prawdziwy postrach wagi ciężkiej, dysponujący wielką mocą w prawej ręce. Amerykanin kreuje się w lepszym lub gorszym stylu na ringowego mordercę, ale część tego wizerunku to zapewne kreacja na potrzeby promocji. Internetowa strona PBC przybliża nam tymczasem prywatne oblicze mistrza wagi ciężkiej w cyklu "Outside the ring". Tym razem to właśnie mistrz z Alabamy opowiada o swojej charytatywnej działalności.

Deontay Wilder nie ukrywa, że wychowywał się w skromnych warunkach, a największy wpływ na niego, jak sam przyznaje, miała od zawsze babcia.

- Byłem "babcisynkiem". Nie byłem "maminsynkiem" czy "synkiem tatusia". Była bardzo silną, religijną kobietą. Nigdy nie widziałem, żeby kogoś nienawidziła. Zawsze widziałem, jak kocha ludzi, daje ludziom to, co ma. Miała dużo miłości w swoim sercu - wspomina Deontay.

Hojność babci miała później wpłynąć na wiele charytatywnych inicjatyw "Bronze Bombera".

- Nieznajomi przychodzili do mojej babci, a ona robiła im jedzenie. Dzieliła się choćby ostatnim kawałkiem chleba lub bekonu. Pamiętam, jak kiedyś zrobiłem sobie kanapkę z bekonem. Do domu wszedł jednak bezdomny. Babcia zmusiła mnie, bym oddał mu tę kanapkę. Byłem wściekły, myślałem sobie "kim on jest?". Ale teraz rozumiem tę sytuację. Robiła tak, jak mówiła - opowiada Amerykanin.

Teraz jedna z największych gwiazd PBC wykorzystuje swoją pozycję, by w pewnym sensie kontynuować dzieło swojej babci. W kwietniu, z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych, Wilder zorganizował w swoich rodzinnych stronach akcję pomocy potrzebującym. Pięściarz planuje powtarzać to wydarzenie co roku.

- Obszary wiejskie zawsze są pomijane. Mamy tutaj ponad 50 rodzin. To było naprawdę miłe uczucie, kiedy widziałem, jak wszyscy byli tutaj zadowoleni, uśmiechnięci. To był dzień święta - mamy dobre jedzenie, śmiejemy się i nie myślimy o problemach. Jutro jest inny dzień, ale dziś świętujemy. To był czas na spotkanie i zabawę. Masz co jeść, jesteś z bliskimi i dobrze się bawisz. To jak Wielkanoc. Świetnie się bawiliśmy. Wszyscy jedli, a przygotowaliśmy też dla każdego kosze z indykami i tego typu rzeczami, które mogli zabrać do domu - mówi Wilder.

Mimo sukcesu w sporcie Deontay nie zapomina, w jakim środowisku dorastał i skąd pochodzi.

- Odniosłem sukces i poprawiłem swój byt, ale nie zapominam, jak wygląda rzeczywistość i co się dzieje na świecie. Byłem biedny i byłem bogaty. Pochodzę z robotniczej, walczącej rodziny, więc wiem, jak to jest. To nic fajnego. Ludzie, którzy tego nie przeszli, nie powinni się do tego odnosić. Mogą spróbować sobie to wyobrazić, ale nigdy tego nie zrozumieją, jeśli nie byli w okopach - kontynuuje bokser z Alabamy, który przed rozpoczęciem roku szkolnego odwiedził jedną z placówek w Tuscaloosie, skąd pochodzi.

- Mieliśmy tam dzieci z Tuscaloosy i z Birmingham. Rozdaliśmy plecaki wypełnione artykułami szkolnymi, rozdaliśmy obuwie. Sam byłem dzieciakiem bez butów. Mógłbym długo opowiadać o rzeczach jakich nie miałem, a które powinienem mieć. Wiesz, nawet tak podstawowe rzeczy jak buty są ważne, dzieciaki potrafią się o to droczyć. Dzieci lubią mieć coś nowego. Dzieci są jednym z powodów, dla których wracam do Alabamy. To jest moja kwatera główna. Dzieci powinny cieszyć się dzieciństwem, właśnie to chcę im zapewnić - dodał 33-latek.

Wilder znajduje też czas dla najmłodszych, kiedy podróżuje po Stanach i promuje swoje walki. Było tak między innymi przed starciem z Dominikiem Breazeale'em.

- To było szalone, jak to się stało. Promowałem walkę w Nowym Jorku i mieliśmy napięty harmonogram. Dostaliśmy telefon z pewnej szkoły. Zapytali, czy moglibyśmy przyjechać i spoktać się z dziećmi, wygłosić motywacyjną przemowę. Energia na miejscu była niesamowita, dzieci świetnie mnie powitały. Myślę, że dobrze sobie radzę, dając im specjalne przesłanie, które mogą przeanalizować i zapamiętać po powrocie do domu.

Deontay Wilder zamierza niebawem założyć fundację, która będzie pomagać między innymi samotnym matkom.

- Muszę założyć fundację. Pomoże to samotnym mamom w opłacaniu czynszu, w ogóle rodzinom w utrzymaniu ich domów. Przyglądamy się już, jak możemy to zrobić. To proces. Kiedy to się skończy, wcielimy go w życie.

Ponadto "Bronze Bomber" jest ambasadorem CHIVA Africa, organizacji non-profit, która działa na rzecz poprawy opieki zdrowotnej dla dzieci i młodzieży w Afryce żyjących z HIV. Jakiś czas temu Amerykanin wypuścił również specjalną edycję koszulek "Fightin’ Til This Day!". Część zysków z jej sprzedaży trafia do NAACP, znanej amerykańskiej organizacji, która dąży do zapewnienia politycznej, edukacyjnej, społecznej i ekonomicznej równości praw w celu wyeliminowania dyskryminacji rasowej.

- Chciałem stworzyć odzież, w której ludzie mogą poczuć się częścią ekipy "BombZquad". Poprosiliśmy NAACP, aby zwrócili na nas uwagę. Uwielbiam pomagać kulturze, pomagać moim ludziom. Uwielbiam postępować właściwie. Sadzisz ziarno, a ono rośnie.