CZY BOKS TO SZTUKA? RUNDA ROZPOZNAWCZA

Łukasz Dynowski, Opracowanie własne

2018-12-02

Odbierając Złotego Globa w 2017 roku, Meryl Streep wygłosiła poruszające przemówienie, w trakcie którego mimochodem wbiła szpilkę w sport, konkretnie w futbol amerykański i mieszane sztuki walki, które, jak zaznaczyła, sztuką nie są. Boksu wprawdzie nie wymieniła, ale nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której z podobną lekkością i jednocześnie stanowczością odmawia się pięściarstwu podobnej godności.

Główny problem z tym fragmentem wypowiedzi Streep zasadza się oczywiście na tym, że stawiając sprawę w ten sposób, aktorka chcąc nie chcąc próbuje zaanektować obszar sztuki, a więc obszar o stale fluktuujących, o ile w ogóle istniejących granicach. Bo czym jest, czy miałaby być sztuka? Zapewne nie czymś, czego zagmatwaną wielopłaszczyznowość można by rozwiązać w kilku zdaniach i objąć jedną, schludną definicją, i opierając się o jej twarde ramy, powiedzieć z całą pewnością, że coś nią być nie może. Sztuka ma charakter asymptotyczny - jej definicji nie da się ułożyć, bo możliwość jej podważenia jest dla niej immanentna, jest może tym, co czyni sztukę sztuką. Ten moment transgresji, choć stale sztuce towarzyszy, nie może być, rzecz jasna, wykorzystany na poczet jej definicji, która - jako definicja - zmuszona byłaby dążyć do jasności i czytelności. Siłą rzeczy musimy więc, stawiając umieszczone w tytule pytanie, od początku poruszać się po siatce ślepych uliczek, boksować z cieniem. I jak wielki nie byłby zasięg naszych ramion, istoty sztuki nie sięgniemy, zwłaszcza kiedy walka toczy się na tak krótkim dystansie, jak ten tekst, na tak małym ringu, jak portal bokserski. Nie ma nadziei, aby w ciągu tej jednej rundy rozpoznawczej dyskurs sztuki zamęczyć, wyczerpać go i sprawić, by zaczął się odsłaniać. Sztuka zawsze jest pełna życia i gotowa zrobić unik, a kiedy nawet myślimy, że uda się w końcu zadać jakiś cios, okazuje się, że został on w najlepszym razie przyjęty na gardę.

To oczywiście dyskusji o sztuce bynajmniej nie uniemożliwia - przeciwnie, czyni ją tak fascynującą, tak rozległą, obejmującą tak wiele obszarów, że można się nawet próbować zastanowić, czy sztuką jest boks. Ale jak właściwie stawić czoła temu problemowi, jak stanąć z nim face to face, nie uciekając wzrokiem, nie szukając ratunku w banalnym, nawet jeśli prawdziwym, stwierdzeniu, że sztuką może być wszystko? Pytanie być może bez odpowiedzi, lecz rękawice zostały rzucone - trzeba jakoś wytrzymać to przeszywające spojrzenie.

Niechęć do tego, by traktować boks, czy w ogóle sport, jako sztukę, bierze się już z nadchodzenia na siebie dyscyplin, z próby naruszenia tej domniemanej granicy, która ma odgradzać sztukę od świata zewnętrznego i gwarantować jej autonomię ("Stronić od rzeczywistości to chronić ideę autonomii sztuki", mówił poeta John Ashbery[1]). W przypadku sportu niechęć jest szczególnie duża, bo do tej ingerencji dochodzi jeszcze klasyczna opozycja umysł-ciało. Każdy kibic wie, że za sukcesami stoi najczęściej głowa, ale to jednak ciało znajduje się w blasku reflektorów, w centrum sportowej rywalizacji, w związku z czym może - z perspektywy sztuki - zagrażać umysłowi, stojącemu z kolei często w centrum działalności artystycznej. Ten silnie zakorzeniony w doświadczeniu ludzkim podział nieuchronnie spycha sport na margines i skazuje na odgrywanie niewdzięcznej roli opium dla mas. Niekiedy dojmujące poczucie niższości udziela się samym sportowcom - futbolista Chip Oliver mówił na przykład, że futbol amerykański to "głupia gra", która "dehumanizuje ludzi".

Pięściarstwo, jak lubią powtarzać sami bokserzy, grą nie jest ("You can't play boxing"), ale zarzuty o dehumanizację towarzyszą mu przez całą jego nowożytną historię. Bo aby pojawił się boks, a więc silnie zinstytucjonalizowana forma walki, kontrolowana przez komisje sportowe, promotorów, związki bokserskie, przepisy itd., musiała zaistnieć przemoc - niekontrolowana bójka, walka wręcz, w której wszystkie chwyty są dozwolone. W tych antecedencjach zawiera się jarzmo, którym boks jest obarczony, które jest zmuszony dźwigać.

I to właśnie ta - być może pozorna - przemoc, w sposób bardziej stanowczy niż którykolwiek z zasygnalizowanych już czynników, odgradza sferę boksu od sfery sztuki. W walce bokserskiej nietrudno wszak dostrzec tę "pierwotną wrogość ludzi wobec siebie nawzajem", która, jak pisał Freud, sprawia, że "społeczeństwu kultury stale grozi rozpad"[2].

Wraz z boksem pojawił się jednak potencjał skanalizowania - czy też skolonizowania - przemocy, pojawiła się przestrzeń - ring - na której można ją względnie bezpiecznie rozparcelować. Przemoc i agresja zostają w ringu wzięte w karby i - na tyle, na ile to możliwe - ucywilizowane. To już nie przemoc bezpośrednia i ślepa, całkowicie wyzuta z pierwiastka myślowego, lecz przemoc na swój osobliwy sposób polemizująca, skrywająca, tak długo, jak długo trwa walka (a czasami nawet dłużej - patrz cios widmo w rewanżu Ali-Liston), jakąś tajemnicę - i być może właśnie za sprawą tego klinczu jawnego z ukrytym boks od dawna przyciąga wielu artystów, od literatów (Lord Byron, John Keats, Vachel Lindsay itd.) po malarzy (np. George Bellows czy Jean-Michel Basquiat).

Do ukrycia przemocy, do mogącej świadczyć o pewnym poczuciu estetyki puryfikacji boks dąży właściwie od początku. Można wskazać kilka mniej lub bardziej wyraźnych cezur, które wyznaczają trasę tej wędrówki od barbarzyństwa ku cywilizacji: wprowadzenie Queensberry Rules (czyli wprowadzenie m.in. rękawic i 3-minutowych rund); wprowadzenie podziału na kategorie wagowe; wprowadzenie zasady neutralnego narożnika; redukcja liczby rund do obecnych 12 w walkach mistrzowskich. Biorąc pod uwagę te i wiele innych zmian, do których dochodziło na przestrzeni dekad i stuleci, można by powiedzieć, że kibic boksu patrzy dziś niejako na palimpsest przemocy, czy może, precyzyjniej - barbarzyństwa. Bo walki często są de facto brutalniejsze niż u zarania dziejów, bardziej dynamiczne, bardziej niebezpieczne dla zdrowia, ale jednocześnie ich obraz cechuje większa płynność i harmonia; nie jest on już tak barbarzyński, nie kłuje już w oczy tak, jak np. pojedynek Jacka Dempseya z Jessem Willardem, który bardziej przypominał pozbawioną skrupułów napaść aniżeli szermierkę na pięści i o którym Nat Fleischer, założyciel magazynu "The Ring", napisał, że Willard został w nim "smashed out of all resemblance to anything human" (w wolnym tłumaczeniu: wybity ze wszelkiego podobieństwa do czegokolwiek ludzkiego)[3].

Boks zaczął z czasem coraz lepiej okiełznywać przemoc, zostawiając co prawda jej ślady w swojej tożsamości, która nie może się bez niej obyć. Ta wrogość, która grozi cywilizacji jej rozpadem, zostaje między linami przekuta w osiągnięcie cywilizacji i jako takie otwiera drogę do dyskusji o boksie jako sztuce - drogę, owszem, pełną zakazów i ślepych uliczek. Daje szansę, a właściwie cień szansy, by był sztuką.

(Zdaję sobie oczywiście sprawę z ryzyka płynącego z wiązania sztuki z procesem cywilizacyjnym, z wątpliwego drapowania sztuki w szaty cywilizacji i narzucania takiego kulturowego dress code'u, automatycznie wykluczającego poza obszar sztuki tzw. ludy pierwotne bądź nieczłowiecze gatunki zwierząt; nie ośmieliłbym się np. powiedzieć, że gniazda altanników nie stanowią dzieł sztuki, a trudno ocenić, czy są one pokłosiem podobnie rozumianego procesu. A jednak w tym konkretnym przypadku, przypadku boksu-jako-sztuki, ów proces cywilizacyjny, nawet jeśli podejrzany, wydaje się odgrywać szczególnie istotną rolę.)

Im bardziej pięściarstwo zrywa ze swoją tożsamością, im bardziej odchodzi od agresji, tym bardziej zbliża się do sztuki; im bardziej abstrakcyjna jest walka, tj. im więcej jest w niej strategii i obrony, im mniej przypomina "prawdziwą" (uliczną?) walkę, tym bliższa jest sztuce. Abstrakcja wszakże jest często tym, co sztuką powoduje. Pojęcie abstrakcji w pewien sposób łączy boks i sztukę, a może lepiej - pojęcie irracjonalności. Tyle że w sztuce ta irracjonalność bywa punktem dojścia - "racjonalna" codzienność zyskuje w niej "irracjonalne" odcienie, a w boksie jest punktem wyjścia - walka i przemoc, działania irracjonalne, zostają poddane próbie racjonalizacji. Dlatego nie dziwi, że być może najlepszym wizerunkowo okresem dla irracjonalności pojedynku na pięści był okres irracjonalności wojny. Boks, ciągle będący przedmiotem ostrej krytyki, a jeszcze niewiele wcześniej będący aktywnością nielegalną, zaczął mieć podczas pierwszej wojny światowej dobrą prasę, która potem została podtrzymana przy okazji drugiej. W trakcie pierwszej słynny pięściarz wagi średniej Mike Gibbons pokazywał żołnierzom, jak walczyć wręcz (film można dzisiaj zobaczyć na YouTube), podczas drugiej jednym z symboli amerykańskiej siły i odwagi - i propagandy - stał się Joe Louis.

Wcześniej, w XIX wieku, władza stanowczo buntowała się przeciwko pięściarstwu. Z powodów już wspomnianych - z powodu grozy, jaką od zawsze budziła drzemiąca w człowieku przemoc, z powodu grozy przed konstatacją, że człowiek pozostaje zwierzęciem, i to prawdopodobnie najbardziej drapieżnym - ale także bardziej subtelnych, jak na przykład ze względu na to, że ciało boksera, jako że sport ten był zabroniony przez prawo, nie podlegało szybko rozwijającej się maszynerii rynku pracy. Z punktu widzenia władzy było to ciało - dosłownie - marnotrawione, jakby sprzeniewierzone; bokser rozporządzał nim sam, podczas gdy w domyśle powinno należeć do władzy, do rynku pracy, tak aby móc dawać korzyść wspólnocie. Dopiero wojna przyniosła pierwsze w miarę powszechnie akceptowalne uzasadnienie społeczne dla pięściarstwa, pomogła je wpisać w siatkę technik dyscyplinarnych i siatkę zajęć budujących charakter, który władza może wykorzystać do swoich celów. Wielka, rozszalała przemoc, przemoc bez opamiętania, wchłonęła mniejszą.

Jeszcze przed wojną boks, czy raczej ogólnie walka, odnalazł się także w sztuce. "Nie ma już piękna poza walką", głosił Filippo Tommaso Marinetti w opublikowanym w 1909 roku "Manifeście futuryzmu". W innym punkcie stwierdzał: "My chcemy sławić agresywny ruch, gorączkową bezsenność, krok biegacza, salto mortale, policzek i pięść". Z Włoch nowy, niezwykle dynamiczny kierunek sztuki rozniósł się po całej Europie i dotarł również do Polski, gdzie w jednodniówce "Gga" stwierdzono w podobnym tonie: "Wojny winny się toczyć na pięście (...)"[4]. Futuryzm dawał obraz zachodzących w społeczeństwie zmian, które stwarzały coraz więcej przestrzeni dla "irracjonalności", a więc i dla boksu. W destrukcji futuryści widzieli estetyzm, toteż jest to może najbliższa pięściarstwu sztuka ze wszystkich. Sam Marinetti w jednej ze scen w krótkim filmie "Vita futurista" z 1916 roku ma na dłoniach rękawice i boksuje. Co ciekawe, film ten się nie zachował - dosłownie spełnił się więc w tej sytuacji postulat futurystów o niszczeniu sztuki. Film sam się zgubił, zatracił w "tańcu blasku geometrycznego", jak tytułowany jest jeden z niewielu kadrów, które po nim pozostały.

Bokserska przemoc, skrywana pod grubą warstwą przepisów i cywilizujących zabiegów, niegdyś dużo bardziej jawna, dziś manifestuje się dopiero w momentach newralgicznych - nokautu, a może, jeśli nokaut jest symulacją śmierci[5], prawdziwej śmierci czy poniesienia poważnego uszczerbku na zdrowiu. Wówczas zasłona z reguł i poetyzujących krwawe zmagania rytuałów zostaje zerwana, boks ujawnia swoją tajemnicą, ale, podkreślmy, tajemnicę poliszynela - całkowicie odkrywa to, do czego częściowego ukrycia zmierzał na przestrzeni dziejów, obudowując walkę narracją o bystrości, przebiegłości, elegancji, ringowym IQ itd., zaprzęgając do jej ochrony całe racjonalizujące rekwizytorium. Boks zaczyna się w takich momentach krępować, czuć niezręcznie sam ze sobą - jak np. po walce Dilliana Whyte'a z Lucasem Browne'em, po której brytyjska telewizja Sky Sports nie wyemitowała powtórki brutalnego nokautu na Australijczyku. Przemoc, do tej pory widmowa, stała się w tej sytuacji zbyt realna. Telewizja, która przyłożyła do boksu rękę, nagle próbowała ją może nie tyle umyć, co dyskretnie usunąć z pola widzenia.

Charakterystyczne, że właśnie wtedy, kiedy ucieczka boksu od rzeczywistości, tj. brutalnej rzeczywistości walki wręcz, zostaje udaremniona, pojawia się najwięcej głosów za jego zakazem. Pobrzmiewają wówczas echa rozpoznania Joyce Carol Oates, która we wstępie do zbioru swoich esejów na temat pięściarstwa stwierdziła, że pisać o boksie to "być zmuszonym do kontemplacji nie tylko samego boksu, ale i obrzeży cywilizacji - tego, co znaczy, lub powinno znaczyć, bycie »człowiekiem«"[5]. I nawet jeśli pięściarstwo zdążyło się już zasymilować i na stałe wejść do kultury, ten znak zapytania, pytający o znaczenie bycia człowiekiem, stale unosi się nad linami. Może to już tylko powidok, ale w najbardziej dramatycznych chwilach, kiedy boks przestaje panować nad swoją brutalnością, krążące nad ringiem widmo przemocy w końcu nań zstępuje. Wtedy ma miejsce sytuacja krytyczna - pozór na tę krótką chwilę daję za wygraną; chwilę trwającą dopóty, dopóki znokautowany bokser nie dojdzie do siebie i nie wpadnie w objęcia rywala, tj. dopóki nie nastąpi zamknięcie. Walkę otwiera stuknięcie rękawicami, które stanowi przyrzeczenie czystej rywalizacji wszem wobec. Gesty po walce muszą z tym korespondować, trzeba, już po raz ostatni, utwierdzić obserwatorów w przekonaniu, że jak brutalnej walki właśnie nie zobaczyli, wszystko odbyło się za przyzwoleniem, że ofiara była dobrowolna. A ofiara, zawodnik znokautowany, zostaje nagrodzona gromkimi brawami i przez tę krótką chwilę liczy się bardziej niż zwycięzca - jako ten, który wrócił z zaświatów, który przezwyciężył śmierć.

Śmierć zawsze jest oddalona tylko o jeden cios, bokser zawsze wnosi ją ze sobą do ringu. Niekiedy, jak powiedział Sylvester Stallone po pojedynku Muhammada Alego z Larrym Holmesem, walka przypomina sekcję zwłok osoby, która ciągle żyje. Sekcję przeprowadzaną jeszcze nie skalpelem, a rękawicami. To sprawia, że ciało ciągle ma jakąś szansę, może jeszcze zrobić unik, zdobyć się na heroiczny wysiłek i przeciwstawić śmierci, wytrzymać na sobie jej ciężar, odnaleźć dla siebie sens.

A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że boks ustawia się przed pieczołowicie wypracowywaną w procesie historycznym klasyfikacją sensów, a więc w bez-sensie (gdzie być może spotyka się ze sztuką); że stale wystawia się na "mocny cios bezsensu"[7]. Im śmierć jest bliżej, tym bardziej może się narzucać refleksja o bezsensie, bezcelowości życia. A żaden sport nie zbliża do śmierci tak jak boks, żaden tak z nią nie igra, toteż żaden nie może budzić takiego sprzeciwu. Sprzeciwu, którego gest negowania pięściarstwa, odmawiania mu prawa bytu, jest tożsamy z gestem łapczywego chwytaniem się życia i próbą jego ocalenia.

Świadomy tego wszystkiego, boks poszukuje choćby okruchów sensu. Dlatego wydziela się dla niego z przestrzeni niewielki obszar, na którym sens może niekoniecznie jest produkowany, ale jego ewentualny brak już tak bardzo nie ciąży. Zyskują na tym wszyscy - i boks, który otrzymuje swoje miejsce, i świat "racjonalny", który odgradza od siebie boks linami i utwierdza w ten sposób w przekonaniu, że prawdziwy sens zaczyna się dopiero poza nimi. Muszą one istnieć i być bardzo wyraźnie widoczne, nawet kosztem minimalnego przesłonięcia akcji. Nie można sobie pozwolić na ich przecięcie i usunięcie, na jakąkolwiek z nich rezygnację, porzucenie tego widoku, który ma zaświadczać o ucywilizowaniu, o przemocy poddanej ścisłej kontroli, skrupulatnie dawkowanej - przez przepisy i czuwającego nad ich egzekucją sędziego - i ostrożnie wykrojonej z rzeczywistości. Liny uwierzytelniają dyscyplinę, współtworzą bokserski świat, w którym odgrywają jedną z głównych ról - obok rękawic, bez których boks może co prawda istnieć, jak pokazał XIX wiek, ale bez których jest skazany na podziemie; bez których trudno mu uzyskać zgodę ze strony prawa. Emblematyczny jest tutaj przykład Bare Knuckle Fighting Championships, organizacji, która w XXI wieku usiłuje wskrzesić pojedynki na gołe pięści. Przed pierwszą galą, mimo że walki, wyłączając brak rękawic, nie różnią się za bardzo od tradycyjnych pojedynków bokserskich, 28 amerykańskich stanów odmówiło jej zorganizowania zawodów na swoim terytorium.

I rękawice, i liny na dobrą sprawę zwiększają brutalność boksu (Benny Paret być może by nie zginął, gdyby go one nie uwięziły; być może też nie zginąłby jednak, gdyby nie skandaliczne zachowanie sędziego i gdyby nie obłąkańczy trans Emile Griffitha), ale to nie ma tutaj znaczenia. Liczy się to, że spełniają funkcję artefaktu, dają pociechę, że nie dochodzi do barbarzyństwa. Artefakt związany jest z inwencją, z wytworem myśli. Ta myśl, której realizację stanowią liny i rękawice, a także cała reszta bokserskiego uniwersum, oddziela boks od barbarzyństwa. Inwencja przestrzeni - ringu - umożliwia osadzenie w niej boksu. Kiedy zaś już osadzony, może przystąpić do wspomnianej parcelacji przemocy. Wbrew pozorom liny nie są więc tylko sztafażem, nie spełniają funkcji jedynie praktycznej, lecz są jednym z najważniejszych elementów bokserskiego imaginarium. Liny niemalże dosłownie biorą walkę w cudzysłów. Lęk budzi nie tyle okalana przez nie agresja, lecz to, że mogłaby się ona udzielić obserwatorom i wraz z symbolicznym przecięciem lin wylać poza ring, a więc obszar już bez reguł, na którym walka zaczyna wprawdzie podlegać sankcji karnej, ale przestaje być kontrolowana przez przepisy, sędziego itd., na którym nie jest już ujarzmiona przez samą przestrzeń. Jako taka zagraża porządkowi i władzy - m.in. stąd brały się interwencje prawne w XIX wieku, kiedy walki były przerywane przez policję; kiedy w boksie nie widziano jeszcze sportu, tylko zaczątek większego bezprawia.

Nie ma wątpliwości, że boks jest możliwy tylko dzięki współistnieniu rygoru, że funkcjonuje wyłącznie na jego łasce. Może właśnie to - to, że jest tak dobrze zdefiniowany, przy zasugerowanej niedefiniowalności sztuki, jest kolejnym powodem, dla którego trudno go rozpatrywać w przewidzianych dla niej kategoriach, mimo że, w gruncie rzeczy, stosunek boksu do przemocy odpowiada pozycjom zajmowanym przez sztukę - pozycjom autonomii wobec przemocowego świata. Boks, w który nie można grać i który jest realny, namacalny, dający się poczuć na własnej skórze jak mało który sport, mimo wszystko nie chce być reprodukcją realności. Raczej interweniuje w niej i ją opracowuje, prze-pracowuje - jak sztuka. Nie mylił się więc Conor McGregor, kiedy powtarzał przed pojedynkiem z Floydem Mayweatherem, że boks to nie jest prawdziwa walka. Irlandczyk nie powiedział zresztą niczego nowego. Znacznie wcześniej, na długo przed jego narodzinami i przed powstaniem MMA jako dyscypliny sportu, dokładnie to samo mówił mistrz wagi ciężkiej Jack Dempsey, który narzekał, że reguły bokserskie go ograniczają. Niewykluczone jednak, że żaden z nich nie był świadomy, iż tak rysując sytuację, przybliża boks do sztuki.

I być może tylko przybliża. Łatwo byłoby powiedzieć, że boks jest sztuką - jeszcze łatwiej, że nią nie jest - ale werdykt wydaje się tutaj niemożliwy. Zwłaszcza po rundzie rozpoznawczej, po której oczywiście trudno ferować wyroki na temat całej walki. Na dobrą sprawę jednak, jako że styles make fights - a zestawienie stylów jest, trzeba przyznać, nietypowe - jest wysoce prawdopodobne, że rozpoznawcza byłaby też każda kolejna runda; każda mogłaby pójść w którąkolwiek ze stron; każda stanowiłaby pasaż uogólnień, niedomówień i elips; w każdej padłby nie jeden, jak w walce Ali-Liston, lecz cała seria ciosów widmo; feeria, po której pozostałby może tylko "taniec blasku geometrycznego".

----------------------------------

[1] Amerykanin w Warszawie. Z Johnem Ashberym rozmawia Piotr Sommer, "Literatura na Świecie" 1986, nr 7 (180), s. 272
[2] Sigmund Freud, Kultura jako źródło cierpień, Warszawa: Wydawnictwo Aletheia 2013, s. 79
[3] Nat Fleischer, Jack Dempsey's KO of Jess Willard Rates As 'Most Brutal', "The Honolulu Advertiser", 17.02.1957
[4] Jan Trzynadlowski, Futuryzm polski, w: Futuryzm i jego warianty w literaturze europejskiej, J. Heinstein (red.), Wrocław: Wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego 1977, s. 107
[5] Joyce Carol Oates, On Mike Tyson, w: "On Boxing", London: Bloomsbury Publishing 1997, s. 167
[6] Ibidem, s. vii
[7] Michał Paweł Markowski, Ekspozycja, w: "Nieobliczalne. Eseje", Kraków: Wydawnictwo Austeria 2007, s. 27. Autor używa określenia "mocny cios bezsensu", zdającego się trafnie ujmować problematyczność boksu, w kontekście swojej wizyty w prosektorium: "Oglądając bezbronnego trupa pozbawionego symbolicznej szansy wystawiam się nieodwołalnie na mocny cios bezsensu, sam staję się bezbronny, pozbawiony jakichkolwiek oswajających sztuczek".

Na zdjęciu wykorzystano obraz "Der Schaubudenboxer" autorstwa Conrada Felixmüllera.