Wciąż kocham tego chłopaka z Rzeszowa, kocham tak mocno, jak może kochać miłośnik bokserskiego szaleństwa. Baldachówka, ''Bakro'', Lutoryż, ciocia Agnieszka, śmierć przed ''Przystankiem Alaska'' - kto nie żył w rzeszowskim getcie, nigdy wszystkiego nie zrozumie. Historię ''Cygana'' chciał kiedyś opisać w tomie wierszy sam ''Walczący Świr'', wysłał nawet Dawidowi do więzienia książkę z dedykacją. Teraz jednak najważniejsza jest inna podróż. Niech Dżyngis-chan wraca, wraca cały i zdrowy. Jego kibice modlą się o to codziennie, powtarzając jak mantrę grochowiakową ''Rzeszowszczyznę'', wielki symbol mistycznego bandytyzmu.
Tu z kiepskiej drogi, z lichej strony
Chrystus zielony nagle skoczy,
Spojrzy spode łba prosto w oczy,
Nie ogolony.
To on pod daszkiem - zgięty, czujny,
Z kolczykiem w uchu, lufą błyska
I strąca z konia prosto w pył,
W dymiący popiół kartofliska.
A potem tylko szczątki rzuci
Na krzak narosły szpikulcami.
Ziemia się nadmie pagórkami,
Nawet kartofel się zasmuci.