KUKUŁCZE JAJO W ORLIM GNIEŹDZIE

Tomasz Ratajczak, Informacja własna

2018-05-26

Trudno znaleźć odpowiednie słowa, którymi można skomentować galę boksu na Stadionie Narodowym, także narodową w nazwie, ale chyba tylko dlatego, że (prze)płaconą z naszych podatków. Widziałem już wiele kuriozów w świecie zawodowego boksu, ale te doświadczenia nie przygotowały mnie na przeżycia minionego wieczoru. A muszę podkreślić, że zasiadłem przed telewizorem z minimalnymi oczekiwaniami, gdyż w odróżnieniu od niektórych ekspertów i kibiców, od początku nie miałem złudzeń, że to będzie wielkie sportowe wydarzenie i w kategorii sukcesu rozpatrywałem fakt, że ta impreza w ogóle dojdzie do skutku. Ale to właściwie nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę pieniądze wpompowane w organizację przedsięwzięcia przez TVP, a więc pośrednio przez każdego płacącego podatki Czytelnika BOKSER.ORG.

Gala na Narodowym okazała się modelową wręcz ilustracją słynnej sentencji z biblijnej Księgi Przysłów, mówiącej o tym, że pycha kroczy przed upadkiem. Gdyby Marcin Najman zorganizował tę galę np. na warszawskim Torwarze, bez pretensjonalnego podpinania się pod obecną modę na patriotyzm i narodowego zadęcia (to miało być uczczenie 100-lecia Niepodległości…), sukcesu może by nie odniósł, ale nie byłoby też tak spektakularnej porażki wizerunkowej. I pal licho samego promotora, jego wizerunek to jego problem (o „walce” tego promotora litościwie nie będę pisał…). Ale na kompromitacji tej imprezy traci cała dyscyplina, którą wszyscy tak bardzo kochamy. Boks z pewnością nie potrzebuje takiej „promocji” na antenie publicznej telewizji… Próbuję pocieszać się trochę wspomnieniem pierwszego żużlowego Grand Prix na tej samej arenie w 2015 roku, które zakończyło się jeszcze większą kompromitacją, ale kolejne edycje okazały się wielkimi sukcesami. Oby tak było w przyszłości z galami boksu na Narodowym, choć nie sądzę, że prędko znajdzie się promotor, na tyle pewny siebie, aby podjąć takie ryzyko.

Niestety jedna jaskółka, czyli znakomite domknięcie ringowej trylogii przez Norberta Dąbrowskiego i Roberta Talarka (Kłaniam się w pas Panowie!!! Wielki szacunek, zróbcie to jeszcze raz!) wiosny nie czyni. Poza tą walką, która byłaby ozdobą każdej wielkiej gali na świecie, na resztę wydarzeń tego wieczoru, może wyłączając jeszcze walkę pań, spuścić należy zasłonę milczenia. Dla mnie jako kibica nie wiem co było gorsze – skandaliczna i szybka kapitulacja Freda Kassiego czy upór Dominicka Guinna, który postanowił asekurancko przedreptać pełny dystans, nie podejmując żadnego ryzyka. Dwie walki wieczoru trudno uznać choćby za publiczny sparing, gdyż na ich podstawie nie wiemy nic o aktualnej dyspozycji Izu Ugonoha i Artura Szpilki, za co zresztą nie można winić obu Polaków (Szpilka przynajmniej sprawdził się kondycyjnie i mentalnie, ale postępu od porażki z Kownackim nie widać). I znów wracamy do sprawy kluczowej dla oceny tej gali, czyli przerostu formy nad treścią. Rywale obu naszych ciężkich nie byli wcale złym wyborem, jednak nie na imprezę z takim zadęciem. Walka Szpilki broniłaby się bez problemu jako pojedynek wieczoru w Piasecznie lub Nadarzynie (z całym szacunkiem dla mieszkańców tych miejscowości), ale nie na najważniejszej sportowej arenie w Polsce, w naszym Orlim Gnieździe, dla którego „narodowa” gala boksu okazała się kukułczym jajem.

A to wszystko podane nam zostało w nieznośnie pretensjonalnym opakowaniu, z ludowym chórem śpiewającym hymn państwowy przy pustych trybunach na otwarcie gali, które później litościwie pogrążyły się w mroku skutecznie maskującym dramatycznie niską frekwencję (8-9 tysięcy widzów?). Nie wiem co czuł Michael Buffer ogłaszający werdykty po niektórych walkach w towarzystwie dukającej jak słaba uczennica wywołana do tablicy Anny Popek, czy senator Anna Maria Anders wysłuchująca wspomnień zwycięstwa polskich żołnierzy, dowodzonych przez jej ojca pod Monte Cassino, oklaskiwana w tym momencie przez kilka osób zgromadzonych na stadionie. Organizacyjne niedoróbki aż trzeszczały, ale przecież wiele z nich można było z góry przewidzieć i uniknąć wpadki. Zabrakło wyobraźni czy pokory? I to wszystko ośmielano się jeszcze zestawiać z galą Kliczko-Adamek we Wrocławiu, co było równie trafne jak porównanie furmanki z ferrari – oba pojazdy mają nazwy zaczynające się na tę samą literę…

Na koniec mam apel do władz TVP z prezesem Kurskim na czele, aby z naszych podatków nie były współfinansowane imprezy, na których profanuje się godło Polski i jeszcze akt tej profanacji emitowany jest na otwartej antenie. O co chodzi z tym godłem? Chyba nie muszę wyjaśniać…