MAŁE PIĘŚCI: ZOMO NA LEGNICKIEJ

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2018-05-20

Przeprowadziłem się do Wrocławia z Ostrowa Wielkopolskiego w 1962 roku. Za żoną wyjechałem, teść załatwił mi pracę w zakładach Elwro. Miałem dwadzieścia trzy lata i wszystko się układało. Dzieci jeszcze na świecie nie było, a w pracy dobra atmosfera, więc wolny czas spędzałem często z kolegami. Wrocław duże miasto, nie nudziliśmy się. Najlepiej pamiętam, jak połowa naszego zakładu chodziła na mecze bokserskie do Hali Ludowej. To były widowiska. Nie miałem w życiu wielu zainteresowań, ale przez dwie dekady uwielbiałem pięściarstwo. Wyjście na mecz to było święto. Walki stały na bardzo wysokim poziomie, jak cały polski boks wtedy. W Gwardii pod wodzą Szczepana boksowała śmietanka. Olechowie, Grzesiak, Dąsal, Denderys... Olechów całe miasto znało i podziwiało, chociaż służyli w milicji. Powiem Panu, że moim zdaniem Artur Olech mógł być dzisiaj tak znany, jak Jerzy Kulej. Otarł się o dwa złota na igrzyskach, po prostu miał pecha do sędziów. Szatan jeden... Kurdupel był z niego, ale zajeżdżał przeciwników tempem i umiał to robić technicznie. A przede wszystkim strachu i litości nie znał, jakiś taki bezwzględny, zimny w tym swoim boksie. I pomyśleć, że to przez niego w latach 80. straciłem serce do tego sportu. Dokładnie w czasie manifestacji 31 sierpnia. Ja się swoją drogą w ogóle nie udzielałem w związkach, tylko moi koledzy z Elwro. Sytuacja w kraju zrobiła się tak napięta, że nawet jak ktoś trzymał się z dala od polityki, to nie miał wyjścia. Trzeba było wyjść na ulicę. No i wyszedłem. Rano szło nas Legnicką kilka tysięcy, w południe już kilkadziesiąt. Kiedy milicja zaczęła strzelać, rzuciłem się na ziemię. Leżałem parę minut z rękoma na głowie. Na znak poddania. Bałem się podnieść wzrok, sparaliżowało mnie. Kiedy w końcu popatrzyłem przed siebie, zobaczyłem Artura Olecha w mundurze ZOMO. Stał o ile pamiętam na wysokości ulicy Młodych Techników. Za nim oddział wysiadający z BTR-a. Olech wydał rozkaz otwarcia ognia i sam wyciągnął broń. Śmiesznie wyglądał na tle reszty zomowców, jak ołowiany żołnierzyk. Słońce akurat zaświeciło mi prosto w oczy, usłyszałem strzały i wybuchy, przez chwilę pomyślałem, przysięgam, że wybuchła bomba atomowa. Znowu schowałem głowę, a kiedy ją podniosłem, ludzie nieśli już ciało Kazia Michalczyka.