MAŁE PIĘŚCI: KLEJNOTY ALBIONU

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2017-02-19

Rob Neilson był starym angielskim sukinsynem. Tą samą ręką, którą klepał cię po plecach, wbijał potem nóż. Starzy Anglicy są do tego genetycznie stworzeni. Wydaje im się, że cały świat jest kolonią królowej. Przybyszów z innych krajów trzeba nieustannie obserwować i składać o nich raporty. Pracowałem z Robem przez trzy lata, znałem wszystkie pułapki, jakie zastawiał podczas rozmów. Przypominał basseta, psa gończego o ciężkim podgardlu i obwisłym brzuchu. Kiedy złapał trop jakiegoś zaniedbania, nigdy nie odpuszczał. Zakładał przeróżne maski, by odkryć tożsamość bumelanta. Próbował bratać się z podejrzanymi, ale znali już jego zdradliwą naturę. Chyba zdawał sobie sprawę z narastającego ostracyzmu, dlatego zdarzały mu się coraz częstsze momenty szczerości. Opowiadał wtedy o dawnych, bokserskich czasach. Każdy prawdziwy sukinsyn ma w sobie jakąś potęgę. Rob miał setki anegdot, klejnotów Albionu. Cholernie żałuję, że zapamiętałem tylko kilka.

Pamiętam, jak dostałem w mordę na pierwszym treningu. Od razu było mi dobrze. Lubiłem dostawać po mordzie. Krew mi spływała po mordzie. Żyłem w Czarnym Kraju. Między Birmingham i Wolverhampton. Wszystko czarne od sadzy. Wszędzie kopalnie i fabryki. Ludzie pracowali kiedyś jak zwierzęta. Swoją pierwszą pracę miałem zaraz po piętnastych urodzinach. Szło ją pogodzić z boksem, żadnych wymówek. Takim chudym gnojem byłem, ale przychodziłem na trening czarny od sadzy i waliłem w worek jak w bęben. Miałem swój rytm, szarpałem i zwalniałem. Trenerzy mówili, że dobrze się zapowiadam. Sparowałem z Bobbym Blowerem, kozaczkiem pierwszej klasy. Śmierdział czosnkiem, żarł dużo zupy chlebowej i dodawał do niej dużo czosnku. Czosnek jest bardzo zdrowy. Górnicy go żują z tytoniem jak idą na szychtę. Spotykałem ich codziennie rano. Pracowałem w fabryce Dunlopa dziewięć miesięcy, na długo zanim ją przerobili na ten kurewski biurowiec. Tych bogatych gnojów tutaj kiedyś nie było. Tu, gdzie teraz siedzimy, była taśma produkcyjna. Urwała mi kciuk na nocnej zmianie. Mojej pierwszej w życiu. Dostałem 50 funtów odszkodowania i zapiłem mordę. Nigdy więcej nie boksowałem. Zacząłem pić jak mężczyzna. Ojciec pokazał mi starą sztuczkę górników. Jak szliśmy do pubu, kładł nam za uszy pijawki. Mogliśmy hulać do woli, robale czyściły krew na bieżąco. Taka sztuczka z Czarnego Kraju. Wszystko wtedy smakowało inaczej. Fish and chips zawijano w gazetę, tusz mieszał się z octem i tłuszczem. Spływało to wszystko po mordzie i lizało się palce. Takie dobre to było. Pamiętam, jak pojechaliśmy do Londynu i ojciec kupił mi podwójną porcję na pogrzebie Freddiego Millsa. To był dopiero kozak. Nigdy się nie cofał, mielił typów jak maszynka do mięsa. Lewym sierpowym potrafił urwać łeb. Policja twierdziła, że popełnił samobójstwo, ale podobno zabiły go pedały z East Endu, bracia Kray. Gangsterzy i celebryci. Freddie prowadził klub w Soho i nie chciał im płacić. Na jego trumnie były orchidee i rękawice. 

Autor okładki: Józef Tomczyk zwany Kurosawą, obrazy samplowane: ''Basset Hound'' Mariana Kmity i ''Portret Freddiego Millsa'' Dereka Hilla