Deontay Wilder (37-0, 36 KO) przekonuje, że jego przygotowania do walki z Geraldem Washingtonem (18-0-1, 12 KO) nie ucierpiały przez proces sądowy w Nowym Jorku.
W ubiegłym tygodniu mistrz WBC w wadze ciężkiej zeznawał w procesie przeciwko swojemu niedoszłemu rywalowi Aleksandrowi Powietkinowi (31-1, 23 KO) oraz jego promotorowi Andriejowi Riabińskiemu. Amerykanin domaga się ok. 5 milionów dolarów odszkodowania, które miał zarobić za walkę z Rosjaninem. Pojedynek ten, planowany na maj ubiegłego roku, trzeba było odwołać, kiedy w organizmie Powietkina wykryto meldonium.
- Nadal trenowałem w trakcie procesu. Po każdej rozprawie szliśmy trenować. Pozostałem skupiony. Kiedy więc nadejdzie 25 lutego, będę gotowy - zapewnia "Brązowy Bombardier".
- Jest to pewna dystrakcja, ale dobrze sobie z tym radzę. Cała ta sprawa to wariactwo. Sami przecież wiedzą, że są winni. Jak to powiedział w sądzie mój prawnik, tutaj nie potrzeba dowodów, wystarczy zdrowy rozsądek - dodaje.
Wilder nie ukrywa, że mimo wszystko chciałby się jeszcze spotkać z Powietkinem w ringu.
- Jakaś część mnie chce tej walki. Choćby z uwagi na to, co się stało, na czas, który straciłem ja, ale też inni - oznajmił.
Być może jeszcze dziś ława przysięgłych zdecyduje, czy Rosjanin był winny stosowania dopingu.