ROCZNICA NIESPODZIANKI - JAKE LAMOTTA vs SUGAR RAY ROBINSON II

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2017-02-11

74 lata temu, dokładnie 5 lutego 1943 roku na stadionie olimpijskim w Detroit, "Wściekły Byk" Jake La Motta (83-19-4, 30 KO) dokonał niesamowitego wyczynu, stając się pierwszym człowiekiem, który pokonał wspaniałego "Sugara" Raya Robinsona (173-19-6, 108 KO).

Faworytem tego świetnie się zapowiadającego starcia był mający wówczas 22 lata czarnoskóry czarodziej pięści, na którego stawiano 3:1. Bukmacherzy i kibice pamiętali przecież doskonale o tym, że zaledwie cztery miesiące wcześniej w październiku 1942 roku to właśnie Robinson wykorzystując swoje ogromne umiejętności gładko wypunktował agresywnego LaMottę, chociaż w pierwszej rundzie nieoczekiwanie wylądował na deskach po piekielnej bombie zawadiaki z Bronxu.

Na promowaną przez Nicka Londesa bitwę w Olimpia Stadium przyszło dokładnie 18 930 widzów, którzy ustanowili tym samym nowy rekord frekwencji, należący dotychczas do Joe Luisa i Abe Simona (21 marzec 1941). Urodzony w Ailey, ale mieszkający w nowojorskim Harlemie Robinson stając naprzeciw walecznego LaMotty miał na koncie 40 zawodowych zwycięstw i zero porażek. Warto dodać, że dziennikarze Ring Magazine wyliczyli iż razem z walkami amatorskimi ten jedyny w swoim rodzaju czempion nie zaznał wówczas goryczy porażki aż w 169 występach!

Bokserskie CV 21-letniego "Wściekłego Byka" nie było aż tak okazałe. Jake 30 razy schodził z ringu w glorii zwycięzcy, 5 razy przegrywał i 2 razy remisował. Jednak bez względu na wyniki jego liczni kibice uwielbiali go oglądać, gdyż ten agresywny bombardier zgodnie ze swoim ringowym przydomkiem nigdy nie kalkulował, tylko wściekle atakował i walił bez wytchnienia w bitewnym szale.

5 lutego 1943 roku LaMotta, przyszły wielki czempion wagi średniej, był od mierzącego 180 cm Robinsona cięższy o ponad siedem kilogramów i niższy o siedem centymetrów. Od czasu ostatniego, niezbyt udanego dla "Wściekłego Byka" spotkania z "Sugarem", Jake nie tracił czasu i zanotował pięć zwycięstw, w tym dwa cenne nad wymagającymi California Jackiem Wilsonem (63-19-6, 38 KO) oraz Jimmy Edgarem (36-5-1, 20 KO). Te występy pozwalały jego zwolennikom z optymizmem i niecierpliwością czekać na wielki rewanż.

Co ciekawe Robinson, który przeszedł do historii jako legendarny król dywizji półśredniej i średniej, imponował między linami nie tylko fenomenalną techniką, ale także budzącym grozę druzgocącym ciosem z obydwu rąk. Według niektórych źródeł "Sugar" zarówno jako amator, jak i profesjonał, aż 56 pojedynków zakończył już w pierwszej rundzie!

Zgodnie z przewidywaniami wielki rewanż dwóch godnych siebie rywali rozpoczął się od huraganowych ataków LaMotty. Tym razem Robinson, chociaż robił co mógł, nie był w stanie powstrzymać toczącego jedną z najlepszych walk w swojej karierze rywala. Przewaga Jake'a nie podlegała dyskusji, a dodatkowo pod sam koniec ósmej rundy po błyskawicznej akcji prawy na dół i lewy na górę posłał LaMotta swojego ambitnego przeciwnika na deski i tylko gong uchronił go przed porażką przed czasem.

Ostatnie dwie odsłony tej dziesięciorundowej zażartej batalii należały do Raya, który jednak w ferworze walki na kilka sekund przed końcem ponownie przyjął straszliwą bombę od LaMotty i sobie tylko znanym sposobem dotrwał do ostatniego gongu.

Werdykt był jednomyślny - 52:47, 57:49 i 55:45, oczywiście na korzyść szczęśliwego LaMotty. Dziennikarze obwiniali Robinsona za przegraną wytykając mu to, iż zamiast precyzyjnie punktować i trzymać zabijakę z Bronxu na dystans, niepotrzebnie wdawał się z nim straszliwe i wyniszczające wymiany, w których cięższy LaMotta czuł się jak ryba w wodzie.

Uwagi te "Sugar" wziął sobie szczerze do serca. Już trzy tygodnie później, co dzisiaj byłoby nie do pomyślenia, dokładnie w tym samym miejscu odpłacił swojemu pierwszemu pogromcy pięknym za nadobne, pokonując LaMottę jednogłośnie na punkty po dziesięciu rundach. W sumie obaj panowie rywalizowali ze sobą w "klatce" aż sześć razy i tylko jedną walkę, tę wyżej opisaną, LaMotta zapisał na swoje konto.

Aby docenić osiągnięcie "Wściekłego Byka" należy wspomnieć, że wspaniały Ray Robinson po raz drugi przegrał dopiero osiem lat później, kiedy w lipcu 1951 roku w Londynie uległ na punkty Brytyjczykowi Randy'emu Turpinowi (66-8-1, 45 KO).