MOJE TRZY GROSZE: NIE ŚMIEJ SIĘ DZIADKU Z CZYJEGOŚ WYPADKU

Łukasz Furman, Przemyślenia własne

2017-01-25

Nie jest dobrze. Czasem zbieram się na krótki komentarz, ale ostatnio niestety tylko w przykrych sytuacjach. A tych coraz więcej. Z cyklu "Moje trzy grosze" - dziś nie mogło być o niczym innym jak o wpadce Andrzeja Wawrzyka (33-1, 19 KO).

Zacznę kontrowersyjnie, ale szczerze. Bardziej niż sportowiec złapany na dopingu obłudny według mnie jest "kibic", który najpierw wyśmiewa na forach sportowca za jego niską klasę po porażkach, wymaga zawsze samych szczytów, a potem z obłudą komentuje wpadkę dopingową. Żeby mnie nikt źle nie zrozumiał - nigdy nie byłem i nie będę w stanie zaakceptować dopingu, tylko że spirala nakręcana przez media oraz kibiców sprawiła, iż sport już dawno ma mało wspólnego z wielkimi ideami. Jeszcze dobrze nie zaczęły się igrzyska, a już liczy się medale. Wszyscy mają tor dla łyżwiarzy w dupie, potem wyskoczy ktoś taki jak Bródka, zrobi medal (nawet złoty), miesiąc będzie się gadać do znudzenia o nowym torze, jaki to skandal i w ogóle, po czym.... znów wszyscy zapomną o łyżwiarzach. Przypomną sobie dopiero za cztery lata, gdy będą liczyć kolejne medale.

Andrzej Wawrzyk niczym nie zasłużył sobie na walkę o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Prawda jest jednak taka, że ani Johann Duhaupas, ani Eric Molina, do czasu spotkania z "Brązowym Bombardierem" wcale nie mieli na rozkładzie nikogo lepszego niż Rekowski czy Sosnowski. Arreola może i miał, ale kiedy jeszcze był sobą, a nie cieniem samego siebie. Wychodzi mi na to, że tak naprawdę najbardziej wymagającym pretendentem mistrza WBC był... Artur Szpilka. Owszem, Molina potem znokautował Adamka, a Duhaupas zatrzymał Heleniusa, lecz wszystko to było już po starciu z Wilderem. Przed Andrzejem otworzyła się więc życiowa szansa. Wygląda na to, że nie wytrzymał ciśnienia. Oczywiście był skazywany na pożarcie, ale nie takie niespodzianki widzieliśmy w przeszłości. Zabrakło tej wiary w siebie. Co różni Wawrzyka od Szpilki? To, że pomimo ciężkiego nokautu, Szpilka nadal wierzy, że w rewanżu pokonałby mistrza. Andrzej chyba w to po prostu nie wierzył... Co cechuje prawdziwego wojownika? Może to nudne co opowiada Adamek, jednak on do dziś jest święcie przekonany, że gdyby przyjechał do Polski tydzień wcześniej, pokonałby Kliczkę. Nam może to się wydawać śmieszne, ale właśnie taka pewność siebie bije od prawdziwych mistrzów.

Są ludzie, którym po prostu ufam. I tak jak nigdy nie wierzyłem w winę Wilczewskiego, tak teraz żal mi - tak po ludzku, Fiodora Łapina. On zawsze ostro wypowiadał się na temat dopingu, ale dopiero co "odświeżył temat" przy okazji wpadki Cieślaka i Jeżewskiego. Teraz wyszło głupio. Szkoda, bo choć nie znam go aż tak blisko jak Wilczewskiego, to ufam mu tak samo mocno.

Co do Andrzeja - nie chcę oceniać "na gorąco". Emocje nigdy nie pomagają i nie należy się nimi kierować. Każdy ma prawo do linii obrony. Nie będę więc wieszał na nim psów. Niech ochłonie, pogodzi się z tą informacją, a za kilka dni wyda oświadczenie. Na Wachu nie tylko kibice, ale nawet niektórzy dziennikarze nie zostawili suchej nitki po rzekomej wpadce z Powietkinem. Potem wyszło jak wyszło, ale napisanych zwrotów w gazetach i portalach nie da się cofnąć. Poczekam więc na spokojnie na to, co powie Andrzej. Nie podpalam się, bo tylko wtedy jestem w stanie zachować obiektywizm. Już teraz czytam komentarze w stylu "Zawiesić dożywotnio, przynosi wstyd Polsce". Wydawanie wyroków to nasza specjalność, a każdy ma przecież prawo do bronienia się.

Wydaje mi się, że Wawrzyk po prostu nie wierzył tak do końca w sukces. To go zgubiło. Być może znów przeskok jakościowy był zbyt duży - po Sosnowskim i Rekowskim powinny przyjść walki z kimś takim jak Miller, Hammer, Teper, Charr, Sexton, czy nawet Adam Kownacki. Dziś - nie tylko zresztą w Polsce, nabija się rekord, czekając na wielki skok na kasę. Problem na dłuższą dyskusję.

Ta sytuacja to przede wszystkim nauczka dla całego środowiska. Już przy okazji afery z Cieślakiem i Jeżewskim niektórzy dziennikarze wykazywali znacznie mniejszą aktywność, nić choćby przy oczyszczonym przecież z zarzutów Wachu. Niedawno sami promotorzy bardzo ostro wypowiadali się na temat dopingu. Czy dziś będą równie stanowczo mówić jednym głosem? Wątpię. Czasem więc lepiej ugryźć się w język przy wpadce konkurencji, bo za moment to konkurencja może mieć pole do popisu...