ROCZNICA WALKI PACQUIAO vs MARGARITO

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2016-11-13

Sześć lat temu, dokładnie 13 listopada 2010 roku na ringu w Arlington w Teksasie, Manny Pacquiao (59-6-2, 38 KO) udzielił brutalnej lekcji boksu twardemu Antonio Margarito (40-8, 27 KO). Dzięki efektownemu dwunastorundowemu laniu, jakie popularny Filipińczyk zafundował tamtej nocy na stadionie "Kowbojów" swojemu przeciwnikowi, w nagrodę zgarnął wakujący pas WBC dywizji junior średniej, a także został jedynym w historii czempionem ośmiu kategorii.

Pierwotnie tego dnia rywalem "Pacmana" miał być niesamowity Floyd Mayweather Jr (49-0, 26 KO), jednak żarliwe negocjacje prowadzone przez Boba Aruma ostatecznie zakończyły się fiaskiem. Dzięki temu swoją szansę otrzymał cieszący się zasłużonym mianem ringowego zabijaki Margarito. Wielu ekspertów wierzyło, że sporo większy, urodzony w amerykańskim mieście Torrance Meksykanin dzięki swojemu bezkompromisowemu stylowi złamie filipińską gwiazdę i bezlitośnie znokautuje. Okazało się jednak, że było dokładnie na odwrót.

Pojedynek został zakontraktowany w umownym limicie 150 funtów, a w stawce znalazł się pozostawiony przez Sergio Martineza (51-3-2, 28 KO) zielony pas WBC. Pacquiao przystąpił do tej bitwy jako dotychczasowy król WBO kategorii półśredniej i była to dla niego już druga wizyta na ogromnym Cowboys Stadium. Osiem miesięcy wcześniej uwielbiany przez kibiców Manny odniósł na tym obiekcie przekonujące punktowe zwycięstwo nad Joshuą Clotteyem (39-5, 22 KO). Natomiast w listopadzie 2009 roku podopieczny Freddiego Roacha efektownie zastopował świetnego Miguela Cotto (40-5, 33 KO). Warto dodać, że portorykański wojownik to śmiertelny wróg Margarito, a ich dwie niesamowite i dramatyczne wojny to temat na oddzielny artykuł.

Antonio nieuchronnie zbliżał się już do końca swojej kariery, lecz charakter i ambicja wciąż pozwalały mu się utrzymywać w ścisłej światowej czołówce. Niestety w starciu ze sporo lżejszym Pacquiao został wręcz zdeklasowany. W dniu walki różnica między dwoma głównymi bohaterami wynosiła aż 17 funtów, mimo tego w "klatce" nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Doszło nawet do tego, że po jednej ze swych straszliwych serii Manny zapytał wręcz arbitra tamtego spotkania, Laurence'a Cole'a, dlaczego nie przerywa walki i nie ratuje potwornie obijanego Antonio!

Ostatecznie zakrwawiony i półprzytomny Meksykanin zdołał dotrwać do końca, ale duża w tym zasługa nie tyle jego i tak ogromnej odporności na uderzenia, ile samego "Pacmana", który w końcowych minutach wyraźnie odpuścił. Zresztą przyznał się do tego na pomeczowej konferencji prasowej, stwierdzając - W boksie nie chodzi o to, by kogoś zabić. Po prostu nie chciałem go trwale okaleczyć.

Sędziowie nie mieli oczywiście żadnych kłopotów, punktując 120:108, 119:109 i 118:110 na korzyść obecnego senatora. O biciu, jakie sprawił Margarito mały Filipińczyk niech świadczy fakt, że oprócz trzech głębokich rozcięć na twarzy, u pokiereszowanego Meksykanina stwierdzone jeszcze w szpitalu złamanie prawej kości oczodołu. "Tornado z Tijuany" zostało rozbite w proch i pył.

To właśnie przez problemy z prawym okiem Margarito omal nie stracił później swojej licencji na dobre, a samą kontuzję pogłębiły jeszcze równie mocne ciosy Cotto, z którym Meksykanin przegrał w następnej walce. Dla Pacquiao był to jeden z najwspanialszych występów i dla wszystkich było wówczas jasne, że tylko Filipińczyk może być tym, który zmaże zero w rekordzie Mayweathera Jr.

Sam Margarito mimo niesławnej afery z utwardzaniem bandaży, zostanie zapamiętany przez rzeszę kibiców jako prawdziwy wojownik i zasłużony trzykrotny mistrz świata kategorii półśredniej. Po przegranej walce z "Pacmanem" nie szukał żadnych wymówek i zachował się z klasą. - Chciałbym pogratulować Manny'emu zwycięstwa i mam nadzieję, że fanom podobała się nasza bitwa na stadionie Kowbojów. Dałem z siebie wszystko, ale niestety nie było mi dane odnieść wygranej nad najlepszym obecnie pięściarzem świata.