'W STANACH PRZEKONAŁEM SIĘ, ŻE TRZEBA UWAŻAĆ NA TAKIE OBIECANKI'

Cezary Kolasa, Wywiad własny

2016-07-22

- Któregoś razu zapytałem się w końcu tego menadżera: "Słuchaj, czemu mi tyle obiecywałeś, to mieszkanie, sponsorów, walki, sparingi z Jenningsem", na co on mi odpowiedział: "Myślałem, że was nie wpuszczą, bo ona z takim brzuchem" - opowiada Roger Hryniuk, czołowy pięściarz wagi super ciężkiej w Polsce, który przez kilka miesięcy był w USA, by tam zacząć swoją zawodową karierę. 

Roger dostał propozycję od pewnych ludzi, "menadżera", który chciał zająć się karierą Hryniuka po jego przylocie do Stanów. Jednak kiedy pięściarz wylądował już na Wschodnim Wybrzeżu, pojawiły się pierwsze problemy i okazało się, że "menadżer" nie pomoże mu w niczym. Nasz dzisiejszy rozmówca musiał sobie radzić sam, w kieszeni mając 500 dolarów, a u boku ukochaną dziewczynę... w ósmym miesiącu ciąży. Serdecznie zapraszamy do przeczytania historii Rogera Hryniuka. 

Poleciałeś kilka miesięcy temu do USA. Zacznijmy od początku - czy to był wyjazd skierowany tylko i wyłącznie pod boks? 
- Wyjazd był skierowany pod boks. Miałem zacząć tam karierę, była to ciężka decyzja, bo mam ukochana córkę w Polsce, ale gdybym nie zaryzykowal, za kilka lat mógłbym tego żałować.

Rozumiem, że zgłosili się do Ciebie ludzie oferując treningi i walki w Stanach? 
- Zgłosili się do mnie tacy ludzie, nazwisk nie będę wymieniać. Trzeba po prostu uważać na takie "obiecanki", tam się o tym dosadnie przekonałem.

Miałeś możliwość przejść na zawodostwo?
- Z tego co rozmawiałem z nimi, miało do tego dojść, ale po przylocie szybko okazało się, że nic z tego nie wyjdzie.

Były w głowie pewne obiekcje co do tego wyjazdu? Długo sie zastanawiałeś? 
- Obiekcje były duże, bo po pierwsze zostawiłem swoją ukochaną córkę, która jest moim oczkiem w głowie, a po drugie mogłem się starać o kwalifikacje olimpijskie, byłem przecież jednym z kandydatów z wagi super ciężkiej.

Rozmawiałeś z innymi osobami z boksu o Stanach? 
- O samym wyjeździe rozmawiałem z Kamilem Szeremetą i Krzychem Zimnochem, ktorzy tam byli i widzieli wszystko na własne oczy. Mówili, że warto zaryzykować.

Wiem, że to jest ciężki dla ciebie temat, ale gdybyś mógł opowiedzieć - co działo się w pierwszych dniach pobytu? Czy już wtedy pojawiły się problemy z ludźmi, którzy cię tam ściągneli?
- Kurde, ciężko odpowiedzieć na to pytanie... Może nie tyle problemy, a dopadły nas tamtejsze realia - kto był, ten wie doskonale, jak wygląda mieszkanie w basemencie czyli piwnicy. Wyobrażenia Stanów widziane oczami z Polski są zupełnie inne. Było trudno, miałem mieć mieszkanie zaraz po przylocie, a mieszkałem u kuzyna w jego salonie ze swoją kobietą w ciąży i kuzyna psem. Lekko nie było...

Kilkaset dolarów, które przywiozłeś z Polski, szybko prysło i musiałeś pójść do pracy. Miałeś jeszcze wtedy w ogóle jakiekolwiek myśli o boksie? 
- Zabrałem ze sobą 500 dolarów, które jakoś udało mi się pożyczyć, myślałem, że starczy na początek na podstawowe życie. Minął tydzień, drugi, a treningów nie było i jak się okazało na miejscu, na początku o pracę też było ciężko, bo jako turysta nie łatwo jest zdobyć pracę, ale w końcu kuzyn coś znalazł.

Twoja partnerka była wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Oprócz kuzyna były osoby, które wam pomogły? To musiał być naprawdę trudny czas. 
- Jeżeli chodzi o sam wyjazd to wszystko sami zorganizowaliśmy - np. pozwolenia na przelot. Bilet dał nam mój wujek, który później się upomniał o te pieniądze, kiedyś mu oddam, na razie po prostu nie mam z czego. Tak naprawdę w Ameryce pomogli mi cudzy ludzie, a nie rodzina... Takie są realia za granicą. Podziękowania w szczególności dla Krzysia Zimnocha, który zadzwonił do kolegi i załatwił mi pracę, dziękuję również bossowi, który przyjął chłopaka nie potrafiącego wiele, a płacił mi naprawdę dobrze. Dla Krzysia i Sylwestra będę wdzięczny całe życie, bo dzięki nim mogłem wykarmić rodzinę.

Jeśli chodzi o pięściarstwo, pięć miesięcy po tym wszystkim pojawiłeś się dopiero na sali bokserskiej i posparowałeś z Adamem Kownackim.
- O, to fajna historia! Znajoma napisała do Przemka Majewskiego, który z dobrego serca zainteresował się mną, zadzwonił do mnie, powiedziałem jak to wygląda i od razu zaoferował pomoc. Dał mi kontakt do Marcina "Bubla" (redaktor Bokser.org i dziennikarz Polskiego Radio 910 - przyp. red), a to kolejny człowiek o złotym sercu. Załatwił mi te sparingi, znał Adasia. Zadzwonił Adam, chętnie się zgodził i wtedy dopiero odżyłem, odzyskałem nadzieję, żee jeszcze mogę walczyć. Ależ ja się wtedy cieszyłem jak małe dziecko, bo mogłem robić znowu to co kocham.

Twoja sytuacja przypomina nieco tę, jaką przeszedł Przemek Opalach, który znalazł promotora przez internet, by później - już w USA - mieć z nim spore problemy. Ty miałeś chyba jednak jeszcze ciężej - w końcu nie leciałeś do Stanów sam. 
- Była ze mną moja ukochana kobietka w ciąży, twarda z niej sztuka, dużo tam ze mną przeszła, ale ma charakter i kocha mnie całym sercem, wspierała mnie na każdym kroku. Mam jeszcze fajną historię... 

Opowiadaj. 
- Któregoś razu zapytałem się w końcu tego menadżera: "Słuchaj, czemu mi tyle obiecywałeś, to mieszkanie, sponsorów, walki, sparingi z Kownackim, Jenningsem", na co on mi odpowiedział: "Myślałem, że was nie wpuszczą, bo ona z takim brzuchem". Żeby to było w Polsce w momencie, jak on to mi gadał... Ale tam musiałem zacisnąć zeby i to przełknąć w ciszy, bo nie chciałem iść siedzieć za takiego opryszczka...

W rozmowie z Marcinem Filipowskim powiedziałeś, że jesteś otwarty, by pomagać i udzielać porad innym pięściarzom w takich sytuacjach. Że jeśli chcą wiedzieć więcej o takim wyjeździe, niech dzwonią do Ciebie. 
- Dzwonić chyba nie dzwonili, ale w rozmowach z kolegami z kadry opowiadałem im, jak to wszystko wygląda i że trzeba trafić naprawdę na dobrych i uczciwych ludzi, którzy nie obiecują złotych gór, tylko naprawdę pomagają jak choćby Marcin Filipowski "Bubel". On mi pomógł bezinteresownie, jeszcze zawiózł na pierwszy sparing do Adasia, bardzo dobry człowiek.

Będziesz bardziej odradzał im taki wyjazd czy raczej pouczał, żeby przed podjęciem decyzji kilka razy porządnie się zastanowili? 
- Odradzać na pewno nie będę, bo w Ameryce naprawdę można się dorobić, byliśmy u znajomej, która po 3 latach w Stanach ma dom z pięknym basenem na Florydzie, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze ich tam odwiedzę. Oczywiście doszli do tego bardzo ciężką, żmudną pracą, podziwiam takich ludzi. Trzeba próbować, ryzykować, bo można tam godnie żyć.

Jak teraz wygląda Twoja sytuacja? Czy wciąż jesteś z rodziną w Stanach? 
- Jestem już w Polsce, wróciłem do swojej starej pracy, czyli stania na bramce, za co też serdecznie dziękuję chłopakom, że mnie przyjęli z powrotem i serdecznie ich pozdrawiam, bo każdemu życzę pracować z takimi ludźmi, na każdego z nich można liczyć. Wpadajcie do klubu Black Diamond w Białymstoku to sami się przekonacie, sami życzyliwi ludzie.

Po sparingach z Kownackim odzywali się ludzie boksu? Miałeś jakieś propozycje?
- Propozycji nie miałem, próbowałem przez przyjaciela skontaktować się z Tomkiem Babilonskim czy Andrzejem Wasilewskim, ale ciężko jest się dostać do takich promotorów. Darek Snarski namawiał mnie na przejście na zawodostwo, ale cały czas się zastanawiam. Byłem też niedawno w Belgii, mój serdeczny przyjaciel mnie tam zaprosił, były rozmowy z jednym z promotorów, na razie nie chcę zdradzać szczegółów, ale na pewno Bokser.org dowie się jako pierwszy!

Jest szansa, że w niedalekiej przyszłości zobaczymy się w ringu? 
- Oczywiście! Trenuję cały czas, na razie pracuję nad siłą u siebie, zaraz zacznę już typowe treningi boksu u siebie w klubie oraz u Piotrka Jankowskiego w Gladiatorze, szykuję się na mistrzostwa Polski, bo to jest moje marzenie, żeby w końcu sięgnąć po tytuł i będę ciężko na to pracować. 

Rozmawiał: Cezary Kolasa 

Od Rogera: Na sam koniec chciałbym zaapelować do wszystkich naszych rodaków za granicą - Naprawdę pomagajcie sobie, wspierajcie się nawzajem i bądźcie sobie życzliwi. To nic nie kosztuje, a komuś naprawdę można uratować życie. Z całego serca dziękuję wszystkim ludziom, którzy nam tam pomogli, jesteście wielcy!