ADAM KUSIOR: W PZB MNIE NIE SŁUCHALI, MOŻLIWE MP Z ZAWODOWCAMI

Mariusz Serafin, Informacja własna

2016-07-20

Raz jeszcze wracamy do kwalifikacji olimpijskich w Wenezueli, gdzie wystartował tylko jeden Polak. Tym razem rozmawiamy z Adamem Kusiorem.

- Był Pan w Wenezueli jako supervisor zawodów, na czym polegała Pana praca?
AK:
Byłem tam zastępcą supervisora. Obowiązki wiele nie różnią się od obowiązków samego supervisora. Jesteśmy na badaniach zawodników. Na oficjalnym ważeniu. Organizujemy ten cały proces. Ja odpowiadałem za tzw. pole walki, czyli wszystko to, co jest związane z walką. Punktowanie, lekarze, obserwuję też pracę cutmenów. Wszystko to, co się w tym polu walki dzieje, podlega mojemu nadzorowi. Podczas zawodów odpowiadam właśnie za to jako zastępca supervisora.

- Wspomina Pan o nadzorowaniu punktowania walk. Przecież nie zajmuje się Pan punktowaniem. Na czym dokładnie polega ta rola?
AK:
Supervisor na początku akceptuje sędziów, którzy daną walkę sędziują. Akceptuje sędziego ringowego oraz sędziów punktowych. Zatwierdza ich pozycje, na jakich się znajdują. Zatwierdza operatora systemu punktowego. Zatwierdza również operatora gongu oraz czasu. Zatwierdza również lekarzy obecnych podczas walki. Gdy te wszystkie elementy się zgadzają, supervisor może puścić walkę na wniosek sędziego ringowego. Gdy pojedynek się zaczyna, supervisor kontroluje czas oraz cały przebieg walki. Natomiast by to było jasne, nie ingeruje w samo sędziowanie. Decyzje sędziowskie są decyzjami ostatecznymi. Supervisor nie może zmienić w żaden sposób decyzji sędziowskich. Dotyczy to pracy zarówno sędziego ringowego, jak i sędziów punktowych. To samo tyczy się również decyzji lekarskich. W momencie gdy sędzia punktowy ogłasza rezultat walki, ja ten rezultat akceptuję i ten wynik poprzez operatora systemu punktowego w tej samej sekundzie zostaje wysłany na strony internetowe i wszystkie inne media elektroniczne.

- Czyli w momencie zakończenia walki wszyscy zainteresowani otrzymują wynik elektronicznie?
AK:
Tak jest. Tak to wygląda. Była sytuacja, w której raz supervisor zmienił wynik walki. Raz tak się zdarzyło. Zasugerował sędziemu głównemu, że wynik powinien być inny i właśnie ten przykład jest teraz pokazywany na kursach. Tego właśnie supervisor nie mógł zrobić. Supervisor po prostu nie może zmieniać werdyktu walki.

- Co się dzieje w momencie, gdy walczy rodak supervisora?
AK:
W myśl regulaminu wszystkie osoby, które obsługują taką walkę, muszą opuścić pole walki. Na ten moment stają się po prostu kibicami. Stoją z boku i nie mają prawa w czasie walki w jakikolwiek sposób ingerować. I tak się stało w przypadku walki Tryca w Wenezueli. Tuż przed sama walką wymieniłem się z supervisorem z Brazylii. On usiadł na moje miejsce, natomiast ja usiałem z boku obok osób oceniających walkę i tam ją obserwowałem.

- Czyli jest z góry wykluczona jakaś ingerencja rodaka podczas walki?
AK:
Tak, jest to niemożliwe. Ja nie mam wejścia do tzw. pola walki. Nie mogę z boku krzyczeć ani podpowiadać. Staję się zwykłym kibicem. Tym bardziej, że wciąż przecież jestem zastępcą supervisora zawodów. Więc choćby z tego względu nie wypada mi dawać jakieś sygnały zawodnikowi lub jego sekundantom. Natomiast po walce, jeśli chodzi o Tryca, musiałem wrócić na swoje miejsce. Zaczynała się kolejna walka, jaką musiałem nadzorować. Oczywiście występ Mateusza oglądałem, lecz siedząc z boku.

- Jak mielibyśmy się pokusić o Pańską ocenę walki Tryca?
AK:
Ja może zacznę od tego, co się wydarzyło przed tą ostatnią walką. Tryc bardzo miło mnie zaskoczył. Wygrał dwie walki z zawodowcami, pięściarzami zawodowymi. I to nie byle jakimi. Doszedł do strefy półfinałowej, a tam spotkał się z bardzo dobrym bokserem. Dodatkowo mańkutem. Zaczął boksować w swoim stylu, atakował i wywierał pressing. Otrzymał jednak bardzo mocny cios i był liczony na stojąco. Po jakimś czasie znów zainkasował mocny cios, tym razem na brodę. Sędzia ringowy podczas liczenia przerwał walkę, ogłaszając nokaut. Tryc w tym czasie wracał do swojego narożnika na bardzo chwiejnych nogach. Niestety został znokautowany. Sędzia przekazał tą informację supervisorowi i ogłosił KO. Operator systemu od razu wpisał wynik walki KO. Ten wynik został przesłany dalej. Wtedy wkracza lekarz, prosi supervisora o książeczkę i decyduje o przymusowej przerwie zawodnika od startów. Ponieważ pojedynek zakończył się nokautem, przerwa minimalna wynosi w takim przypadku 30 dni. Moim zdaniem sędzia nie mógłby ogłosić TKO, bo tu akurat był klasyczny nokaut. Lekarz tak czy inaczej musi wpisać przerwę, ponieważ zawodnik był liczony i leżał na deskach. W tym przypadku TKO nie wchodziło w grę. Kubański lekarz poinformował mnie, że wpisuje 30-dniową przerwę. Supervisor nie ma w takich przypadkach nic do powiedzenia. Ja jeszcze ten werdykt konsultowałem z innymi sędziami, którzy potwierdzili słuszność decyzji sędziego ringowego. Według nich również sędzia ringowy nie mógł podjęć innej decyzji jak tylko KO. Szkoda, że Tryc się nie zakwalifikował. Naprawdę niewiele zabrakło. Chyba jeszcze sprawa do końca nie jest zamknięta. Są różnego Typu sytuacje w boksie, co pokazuje historia. Na przykład Wojtek Bartnik, który na igrzyska pojechał z listy rezerwowej. Wszystko się jeszcze może wydarzyć. Dopiero 5 sierpnia rozpoczynają się igrzyska, poczekajmy jeszcze chwilę.

- Czyli nie wyklucza Pan jeszcze startu jakiegoś Polaka oprócz Tomka Jabłońskiego i Igora Jakubowskiego?
AK:
Dla mnie start tych pięściarzy na igrzyskach to bardzo miłe zaskoczenie. Obaj kapitalnie zaboksowali. Jabłoński wygrał mocny turniej w Kazachstanie. To było dużym wydarzeniem. Jakubowski wygrał całe zawody. Podobnie zrobili moi zawodnicy, gdy jeszcze prowadziłem kadrę. Cendrowski wygrał wtedy pięć walk i zdobył kwalifikację. Bartnik wygrał cztery walki i wygrał również cały turniej. Zdobył wtedy kwalifikację do Sydney. Kakietek wygrał z Carlem Frochem. Wygrał z mistrzem świata i zdaje się mistrzem olimpijskim. Teraz cieszę się z tego, że mamy dwóch Polaków na igrzyskach. Tak naprawdę jest to dobra prognoza na ich start. Co istotne kwalifikacja Jabłońskiego i Jakubowskiego to nie jest przypadek. Tymi ostatnimi startami udowodnili, że zasłużyli na to miejsce. Szkoda tylko Tryca, bo niewiele zabrakło. Przecież Mateusz spotkał się w tej ostatniej walce z zawodnikiem, z którym już kiedyś wygrał. Mówię o tym, bo w Polsce słyszę głosy od ludzi zajmujących się opracowywaniem regulaminów. Ludziach znających się na sędziowaniu, których zdaniem ja mogłem w jakiś sposób w tej walce ingerować i pomóc. Więc albo ci ludzie nie znają i nie czytali regulaminu, albo czytali tylko ich spis treści i tyle wiedzą. Może jest też inny powód, że próbują mnie w ten sposób obciążyć. Tak naprawdę ja nie miałem kompletnego wpływu na wynik tej walki. Zainteresowanych zapraszam do przeczytania regulaminu, co się dzieje w takich przypadkach. Tam jest wszystko jasno i klarownie napisane. Absolutnie nie chcę być po raz kolejny przez kogoś obciążany brakiem wyniku. Już rak kiedyś wydarzyła się podobna sytuacja. Jedna z zawodniczek próbowała mnie w ten sposób obciążyć. Wracając jeszcze do Tryca, jak wspomniałem, zaboksował nieźle. Zrobił wszystko na co było go stać. Niestety nie udało się. Walczył do końca i to najważniejsze.

- Tu można jeszcze zapytać, dlaczego nie pojechali inni zawodnicy do Wenezueli?
AK:
Właśnie. Przecież mogliśmy na turniej do Wenezueli wysłać jeszcze innych pięściarzy. Ale o to już trzeba pytać prezesa PZB oraz osoby odpowiedzialne za tego typu decyzje. Proszę nie pytać mnie. Ja nie miałem na to kompletnie żadnego wpływu.

- Potwierdza Pan więc to, że można było wysłać jeszcze kilku zawodników?
AK:
Ależ oczywiście. Przypomnę tylko, że w większości kategorii startowało tylko po siedmiu bokserów. Tam wystarczyło jedną walkę wygrać i zdobyć kwalifikację olimpijską. Poza tym jak pan wie, a być może nie wie, byłem w Ministerstwie Sportu, bo zarząd mnie zobowiązał do tego, bym próbował rozmawiać z przedstawicielami boksu zawodowego. By pięściarze zawodowi mogli startować w kwalifikacjach do igrzysk. I takie rozmowy prowadziłem i z Andrzejem Wasilewskim, Tomaszem Babilońskim i panem Krzysztofem Kraśnickim. Po czym pojechałem do Ministerstwa Sportu. Ministerstwo wyraziło chęć sfinansowania startu zawodowców oraz ich przygotowań do turnieju w Wenezueli. Niestety nie było takich zawodników, których można by było zabrać. Ja swoją pracę wykonałem. Piłka została po stronie innych ludzi.

- Żaden z tych promotorów nie zdecydował się wysłać swojego zawodnika? Wiem, że mówiło się coś o starcie Kamila Szeremety.
AK:
Trochę rozumiem promotorów boksu zawodowego. Było wtedy mało czasu. Trzy tygodnie do startu. Z tego co się orientuję, nie mieli pięściarzy, którzy w tak krótkim czasie przygotowaliby się do takiego startu. Przypomnę, że w turnieju w Wenezueli startowało 20 zawodowców z różnych krajów. Dwóch dotarło do finału. Obaj przegrali w finale. Obaj chyba przed czasem (jeden przed czasem, drugi na punkty dop. Redakcja). Ale obaj zdobyli kwalifikację. Była mowa przez chwilę o Szeremecie, jednak to nie ta kategoria, jaka by nas interesowała, ponieważ mieliśmy dwóch wyrównanych zawodników amatorskich, czyli Szwedowicza i Tryca. Z obu musielibyśmy zrezygnować, a przecież nie po to przez cztery lata w nich inwestowaliśmy, by przed metą puścić niesprawdzonego Szeremetę w nowej dla niego wadze. Inni zawodnicy chyba nie byli tym zainteresowani. Promotorom też chyba to do końca nie było na rękę. Były środki, można było wysłać zawodników. Tak naprawdę należało to zrobić o wiele wcześniej, a nie trzy tygodnie przed zawodami. Ja związek uprzedzałem, że będzie taka sytuacja i że należy podjąć rozmowy. Można to było o wiele wcześniej zrobić. Ja już na to nie miałem niestety wpływu.

- Tak czy inaczej można powiedzieć, że zmienia się na lepsze. Jest teraz możliwa współpraca z pięściarzami zawodowymi. To chyba dobry prognostyk na przyszłość?
AK:
Powiem więcej. Moim zdaniem możemy teraz zorganizować Otwarte Mistrzostwa Polski, w których wystąpią i zawodowcy i pięściarze amatorscy. To tak daleko idzie. Jest taka możliwość. I teraz, by znów związek się nie spóźnił, trzeba rozmawiać. Są osoby odpowiedzialne za to w PZB. Trzeba już teraz rozmawiać na ten temat. Wziąć się o wiele szybciej do pracy, a nie tak jak do turnieju w Wenezueli. I trzeba już to przygotowywać. Należy w tej chwili się zastanawiać co można z tym zrobić. Ja o starcie zawodowców na igrzyskach mówię w PZB od dwóch lat. Niestety nie jestem rozumiany lub słuchany. Pozostawałem bez odzewu.

- Dziękuję za rozmowę.
AK:
Dziękuję.