SZYBKOŚĆ ZABIJA, ALE ROZMIAR MA ZNACZENIE

Leszek Dudek, Opracowanie autorskie

2016-05-08

"Szybkość zabija, ale rozmiar ma znaczenie" - pisał przed walką Canelo-Khan amerykański dziennikarz Steve Kim. Dokładnie tak było w ringu. Jeden cios Meksykanina ułożył ambitnego Brytyjczyka do snu.

Na długo przed pierwszym gongiem wiadomo było, jak będzie wyglądać pojedynek Saula Alvareza (47-1-1, 32 KO) z Amirem Khanem (31-4, 19 KO). W pierwszych rundach zdecydowanie szybszy Brytyjczyk dobrze unikał mocnych ciosów "Canelo", a sam trafiał go z dystansu swoimi prostymi. Powolny na nogach Alvarez nic sobie z tego nie robił. Nokaut był tylko kwestią czasu i wiedzieli o tym wszyscy, łącznie z trenerem Amira. Wystarczyło trochę cierpliwości i doskonale wymierzona kontra nad zbyt nisko opuszczoną lewą ręką.

Khan podjął ryzyko i zapłacił wysoką cenę. To trzecia porażka przez nokaut w jego karierze. Amir zawsze miał szklaną szczękę i padał już w kategorii lekkiej, ale nigdy nie został wykończony tak brutalnie jak na ringu w T-Mobile Arena w Las Vegas. W końcu może się to odbić na jego zdrowiu. W ostatnich latach tylko jeden zawodnik wrócił do rywalizacji na najwyższym poziomie po tak ciężkim nokaucie, ale Khan to nie Manny Pacquiao. Amir wciąż ma na horyzoncie hitowy w Wielkiej Brytanii pojedynek z Kellem Brookiem (36-0, 25 KO), jednak coraz mniej osób wierzy, że skończyłby się on inaczej niż kolejną wizytą Khana na deskach.

Wróćmy do walki Canelo-Khan, bo neutralnemu kibicowi włos się jeży na głowie od tego, jakie fory dostaje 25-letni koń pociągowy grupy Golden Boy Promotions. Warto zwrócić uwagę na statystyki ciosów. System CompuBox staje się coraz większym żartem. "Jest tak dobry jak fantasy baseball" - powiedział kiedyś Paulie Malignaggi. I miał rację.  Panowie z guzikami byli dziś w nocy zdania, że "Canelo" trafił 64 razy na 170 wyprowadzonych ciosów (38% skuteczności), a Khan - 48 na 166 (29%). Tylko gdzie były te ciosy Alvareza w pierwszych czterech rundach, bo ja ich nie widziałem w transmisji Polsatu Sport, za to słyszałem o nich w komentarzu Jima Lampleya na HBO. Tak nie można, są granice.

Czy fenomen rudowłosego Meksykanina naprawdę jest zbawieniem dla boksu po erze Mayweathera i Pacquiao? Gdy widzę i słyszę, co wyprawiają sędziowie podczas walk "Canelo", to zaczynam mieć poważne wątpliwości. Oto skandale punktowe tylko z ostatnich trzech lat:

1. Werdykt dwa do remisu w przegranym 12:0 pojedynku z Floydem Mayweatherem. Alvarez został ośmieszony przez amerykańskiego geniusza, ale sędziowie znaleźli sposób, by przyznać mu 13 z 36 rund. Jeżeli ktoś nie oglądał walki, gotów jest pomyśleć, że była wyrównana, a to była deklasacja w pełnym znaczeniu tego słowa.
2. Niejednogłośna wygrana nad Erislandy Larą. Tutaj walka była już bliższa remisu, ale nadal nie ulega wątpliwości, że "Canelo" był w niej zwyczajnie gorszy. Jego sygnalizowane uderzenia - poza jednym świetnym prawym, który rozciął skórę Kubańczyka - pruły powietrze, a Saul mógł jedynie polować na tułów nieuchwytnego rywala. Lara trafiał z dystansu ciosami prostymi i zabrał Meksykanina do szkoły boksu, ale drugi raz w karierze został haniebnie oszukany. Alvarez przegrał w tamtym pojedynku przynajmniej siedem rund (moim zdaniem dziewięć), a mimo tego doświadczony Levi Martin wypunktował 117:111 dla niego.
3. Prowadzenie punktowe 48:47, 49:46, 47:48 w walce z Khanem. Wszyscy spoza Ameryki widzieli, że Khan wygrywał rundy. Część dziennikarzy była jednak zdania, że "Canelo" prowadził po pięciu starciach 48:47 lub 49:46. To jeszcze nic takiego, oni mają prawo mieć swoje sympatie. Ich zdanie się nie liczy. Problem w tym, że tak samo punktowali w Las Vegas sędziowie  - Glenn Feldman i Glenn Trowbridge. Obejrzałem walkę drugi raz z komentarzem HBO. Byłem zażenowany bardziej niż podczas pojedynku Canelo-Cotto. Lampley, Jones Jr i Kellerman zachwycali się boksem człapiącego i polującego na jeden cios Alvareza, który moim zdaniem do czasu nokautu wygrał tylko piątą rundę. Czyli 49:46 dla Khana, ale nie u sędziów. Gdyby Brytyjczyk dotrwał do końca, obrabowaliby go i śpiewali peany na cześć "Canelo".
4. Skandaliczny werdykt w walce z Miguelem Cotto. W tym przypadku zdania są podzielone. Cała Ameryka twierdzi, że Cotto walczył zbyt ostrożnie , a mocniejsze ciosy Alvareza zrobiły robotę. Nie zgadzam się z tym - od początku pisałem, że moim zdaniem Portorykańczyk go wyboksował i wygrał walkę 116:112 lub 115:113. Co ciekawe, komentatorzy meksykańskiej telewizji Azteca widzieli jeszcze wyższe zwycięstwo Cotto (117:111), a "La Prensa" pisała nawet o kradzieży w Las Vegas. Nie czepiam się jednak tego, że w zaciętej walce sędziowie wskazali na bardziej perspektywicznego zawodnika. Chodzi mi o karty punktowe, które całkowicie wypaczyły obraz pojedynku. 118:110, 119:109 i 117:111 - jednogłośnie dla "Canelo", który przyjmował gratulacje od Mauricio Sulaimana z WBC i świętował na długo przed ogłoszeniem werdyktu. W przypadki nie wierzę.
5. Punktacja w pojedynku z Austinem Troutem. Tutaj nie można mieć zastrzeżeń do decyzji sędziów. "Canelo" był minimalnie lepszy i miał prawo wygrać 114:113, a może nawet 115:112. Problem w tym, że w wyrównanej walce, gdzie o wyniku tak naprawdę zadecydował pojedynczy nokdaun Stanley Christodoulou raczył przyznać "Canelo" dziesięć rund (118:109), a Oren Shellenberger osiem (116:111). A byli przecież tacy, którzy punktowali minimalnie dla Amerykanina.

Podsumujmy - Alvarez stoczył siedem walk w ostatnich trzech latach. Jego bilans to sześć zwycięstw (trzy przed czasem) i jedna porażka dwa do remisu. Gdyby nie nazwisko i status wschodzącej gwiazdy, mógłby mieć na koncie trzy albo cztery porażki. Pojawia się ważne pytanie - czy będzie teraz można uczciwie pokonać "Canelo" na punkty, kiedy stał się ikoną boksu zawodowego w Ameryce i wszystko jest ustawiane pod niego?

Cieszy jedynie fakt, że Alvarez chyba nie będzie dłużej unikał Giennadija Gołowkina (35-0, 32 KO). Przebąkuje nawet, że może z nim walczyć w pełnym limicie 160 funtów. Stawką pojedynku byłyby tytuły WBC, WBA Super, IBF, IBO i The Ring oraz miano króla wagi średniej. Faworytem będzie "GGG", ale musi nastawić się na nokaut, bo z "Canelo" coraz trudniej wygrywać rundy. Na szczęście Kazach nie zna innego sposobu walki.