'KRÓL PODWÓRA' ZDAŁ EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2016-01-17

Nikt tak dobrze nie określił dawnego stylu boksowania i pozaringowego stylu bycia Artura Szpilki (20-2, 15 KO), jak on sam. W jednym z wywiadów udzielonych przed pojedynkiem z Deontayem Wilderem (36-0, 35 KO) Polak stwierdził, że będzie musiał walczyć bardzo uważnie i z głową, bez „żadnego ura, bura, król podwóra”, jak się wyraził. Mimo, że starcie o mistrzowski pas WBC w kategorii ciężkiej zakończyło się dla Szpilki w opłakany sposób, trzeba przyznać, że „król podwóra” z Wieliczki zdał w ringu w nowojorskim Barclays Center na Brooklynie egzamin dojrzałości.

Byłem jednym z wielu, którzy zakładali, że sukcesem Szpilki będzie przetrwanie dłużej niż cztery rundy. Oczywiście takie założenie wynikało z przekonania, że Wilder od pierwszego gongu będzie używał ciosów prostych, o których przypomniał sobie dopiero mniej więcej w piątej rundzie, ale nie zmienia to faktu, że polski pięściarz pokazał w ringu chłodną głowę, duże opanowanie, odwagę i - last but not least – sporą dawkę umiejętności. Nie doceniłem jego przemiany, myliłem się. Należy mu się sportowe uznanie, choć nie powinniśmy popadać w typowo polski hurraoptymizm, ponieważ nie byliśmy jednak świadkami sukcesu, tylko klęski. Nie wiem dlaczego Wilder postanowił tego wieczoru boksować jak gorsza wersja Władimira Kliczki z walki z Tysonem Fury, ale przez pierwsze cztery rundy właściwie ograniczał się do defensywy i polowania na kontrujący prawy cep, tracąc przy tym parę razy równowagę podczas zadawania tego ciosu. Szpilka prowadził na punkty, choć sędziowie chyba niedowierzając temu co widzą, wpisywali co innego w swoje karty, a w sercach polskich kibiców rosła nadzieja. And the New… Gdy jednak Wilder przypomniał sobie, że ręce o parametrach dyszla od konnego zaprzęgu, lepiej nadają się do zadawania ciosów prostych, było jasne, że wszystko co Szpilka może zrobić, to ładnie przegrać.

Cios, który odesłał Polaka w objęcia Morfeusza, a później na lekarskie nosze, bynajmniej nie był tzw. lucky punchem. Gdy Wilder w końcu rozgryzł ruchliwego, zadziornego pretendenta, zaczął boksować z przerażającą swoim chłodem konsekwencją. Nie podpalał się, nie szukał szybkiego nokautu. Czekał. Widział, że ten odważny Polak powoli traci koncentrację i siły, a jednocześnie na skutek bierności mistrza, zyskuje coraz większe poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. I to właśnie zgubiło Szpilkę. Wilder zakończył wszystko z chirurgiczną precyzją…

Szpilka potwierdził jednak, że „król podwóra” w jego przypadku to już przeszłość. Zapowiedzią tego była już walka z Adamkiem, ale wtedy można było jeszcze mieć wątpliwości, bo wiadomo, że „Góral” przygotowywał się do tamtego starcia mało profesjonalnie i jest już cieniem wielkiego mistrza z przeszłości. Jednak to była wyraźna zapowiedź przemiany młodego chłopaka z Wieliczki. Szpilka dojrzewa jako sportowiec i jako człowiek. Boskim zrządzeniem losu jest dla niego współpraca z Ronnie Shieldsem, który przygotuje także na kolejne walki najlepszą możliwą wersję Szpilki. A sam pięściarz ma wszystko, aby osiągnąć naprawdę spory sukces za Oceanem – armię wyznawców i hejterów, a bez jednych i drugich nie można dziś zdobyć popularności w mediach, spore umiejętności, dające mu akces do szerokiej czołówki wagi ciężkiej, a także psychikę mocniejszą i bardziej stabilną niż sądzili nawet jego najbardziej zagorzali kibice. Problem polega jednak na tym, że z żadnym zawodnikiem ze ścisłej czołówki wagi ciężkiej (Fury, Kliczko, Powietkin, Ortiz, Joshua, wracający Haye) Szpilka w najbliższych latach nie będzie miał szans na zwycięstwo, podobnie jak nie miał ich z Wilderem. A kolejne porażki przez ciężki nokaut mogłyby sprawić, że Polak skończy bokserską karierę przed trzydziestką ze znacznym uszczerbkiem na zdrowiu. Receptą na sukces, czyli na długie funkcjonowanie w czołówce królewskiej dywizji, a może nawet chwilowy triumf i mistrzowski pas wywalczony na krótki okres czasu, będzie dla Szpilki konfrontowanie się z rywalami pokroju choćby wczorajszych bohaterów jednej z najgorszych walk o mistrzostwo świata wagi ciężkiej w historii, czyli Martina i Głazkowa. Przy tym kluczową rolę może odegrać to, o czym pisał dziś nasz redaktor naczelny – na ile ten ciężki nokaut odbije się na mentalności Szpilki. Miejmy nadzieję, że w stopniu znacznie mniejszym, niż to, co stało się z Adamkiem po jego wrocławskiej drodze przez mękę.

Jedno jest pewne – na naszych oczach umarł „król podwóra” i narodził się dojrzały pięściarz, który nadal ma szansę (choć moim zdaniem nikłą), aby stać się pierwszym mistrzem świata wagi ciężkiej z Polski. Chyba, że w tym wyścigu o prymat wyprzedzi go Izu Ugonoh, co moim zdaniem bardzo prawdopodobne. A może spełni się śmiałe marzenie Adasia Kownackiego (to dopiero kozak!) i spotkają się obaj ze Szpilką w walce o mistrzostwo świata wagi ciężkiej na Stadionie Narodowym w Warszawie? No dobra, dobra, to tylko taki żarcik zamiast puenty.