67. URODZINY GEORGE'A FOREMANA

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2016-01-10

10 stycznia 1949 roku urodził się legendarny czempion królewskiej dywizji, siejący pogrom i zniszczenie George Foreman (76-5, 68 KO). Obchodzący dzisiaj swoje 67. urodziny ringowy mocarz zawładnął ówczesną wagą ciężką, którą wszyscy eksperci określają zgodnie jako najsilniej obsadzoną w historii boksu zawodowego.

Co ciekawe kolejny taki wysyp utalentowanych "ciężkich" nastąpił dopiero mniej więcej dwadzieścia lat później i stary, ale wciąż niebezpieczny jak zapalony dynamit Foreman ponownie wdarł się na szczyt. Tamten nieprawdopodobny sukces George'a ceniony Bert Sugar określił jako "Najwspanialszy powrót w historii sportu".

Swoją niezwykłą karierę Foreman rozpoczął od złotego medalu na igrzyskach w Meksyku w 1968 roku. Niedługo później podpisał kontrakt zawodowy i rozpoczął systematyczną demolkę na scenie ówczesnej królewskiej dywizji. W końcu w 1970 roku silny jak byk Foreman skrzyżował pięści z cenionym George'em Chuvalo (73-18-2, 64 KO). Twardy Kanadyjczyk miał być testem dla "Dużego", ale wytrzymał z nim w ringu niespełna trzy rundy. W końcu w 1973 roku Foreman doczekał się swojej wielkiej szansy. Na ringu w Kingston na Jamajce stanął oko w oko z innym postrachem tamtych czasów, świetnym Joe Frazierem (32-4-1, 27 KO). Niepokonany wówczas "Smokin" Joe zasiadał na tronie WBC i WBA i tuż przed pierwszym gongiem zapowiedział pretendentowi - Zaraz posadzę cię na ziemi George!.

Pięć minut później jednak to właśnie Frazier znajdował się w pozycji horyzontalnej, lądując w sumie na deskach aż sześć razy w tej niezwykle brutalnej i jednostronnej bitwie, która na stałe zapisała się w historii boksu.

- Kiedy go trafiałem, na jego twarzy pojawiał się uśmiech, jak gdyby starał się mi powiedzieć "posłuchaj człowieku, zaraz mnie zabijesz" – powiedział po tej walce świeżo upieczony czempion.

Rok później mając już za sobą jedną łatwą obronę (KO Jose Roman), George podjął wyzwanie od kolejnego niebezpiecznego siłacza, Kena Nortona (42-7-1, 33 KO). Mający dzisiaj 70 lat challenger wprawił w zachwyt ekspertów i kibiców pokonując w 1973 roku popularnego Muhammada Alego (56-5, 37 KO), któremu złamał wtedy przy okazji szczękę. Ten wyczyn nie wywarł jednak żadnego wrażenia na zabójcy z Teksasu, który na ringu w Caracas swoimi morderczymi bombami sprawił, że Norton słaniając się jak pijany szukał rozpaczliwie ratunku. Ten jednak nie nadszedł i dzielny Ken poległ już w drugiej odsłonie.

Po tym pokazie mocy fani Alego poważnie obawiali się o jego zdrowie, gdy w siedem miesięcy później doszło do ich pamiętnego boju w Kinszasie. Nieoczekiwanie stary wilk pokonał młodego lwa, prezentując nadludzką odporność na jego bomby i samemu wspaniale kontrując. Ostatecznie krańcowo zmęczony Foreman został znokautowany przez "The Greatest" w ósmej rundzie.

Po tym starciu gigantów George pojawił się między linami dopiero w 1976 roku i na pozór wszystko z nim było w porządku. Jego zwycięska walka z Ronem Lyle'em (43-7-1, 31 KO), którego zastopował w piątej rundzie, została uznana za walkę roku przez magazyn The Ring. Kilka miesięcy później tyle samo czasu zabrało mu ponowne zdemolowanie Fraziera. Po trzech kolejnych zwycięstwach w 1977 doznał jednak wyraźnej porażki z rąk Jimmy'ego Younga (34-19-2, 11 KO). Zaraz po ogłoszeniu werdyktu "Big" George dostał w szatni objawienia i postanowił rzucić boks, zostając duszpasterzem. Niedługo potem świat zapomniał o Foremanie, ale nie na długo.

Dziesięć lat później George i jego kościół popadli w poważne problemy finansowe, dlatego też były król wszechwag postanowił powrócić. Jego gęste czarne włosy zastąpiła łysina, a sprężyste i budzące respekt mięśnie zniknęły pod płaszczykiem tłuszczu. Wszyscy myśleli, że to jakiś żart. Mimo to Foreman nie przejmował się sporą krytyką i powróciwszy między liny w 1987 roku zanotował budzący podziw rekord 24 zwycięstw, w tym 23 kończąc przed czasem. Wśród jego ofiar znaleźli się m.in. tacy zawodnicy jak chociażby Dwight Muhammad Qawi (41-11-1, 25 KO), Bert Cooper (38-25, 31 KO), czy Gerry Cooney (28-3, 24 KO).

W końcu w 1991 roku 42-letniemu Foremanowi udało się dostać mistrzowską szansę i zmierzyć z ówczesnym mistrzem, Evanderem Holyfieldem (44-10-2, 29 KO). Mało brakowało, aby na ringu w Atlantic City doszło wtedy do sensacji. Nieoczekiwanie Foreman zmusił niepokonanego właściciela pasów WBC, WBA i IBF do maksymalnego wysiłku, kilkakrotnie raniąc go poważnie i zażarcie wymieniając z nim ciosy do ostatniego gongu. Werdykt tak naprawdę miał drugorzędne znaczenie. Ameryka pokochała walecznego emeryta!

Po trzech kolejnych zwycięstwach na jego konto zapisano kolejną porażkę, tym razem jego pogromcą uznano słusznie Tommy'ego Morrisona (48-3-1, 42 KO). Foreman wypadł w tej walce bardzo słabo i wydawało się, że wielki "come back" dobiegł końca. Jednak główny bohater nie zamierzał jeszcze składać broni.

- Wiem, że wciąż jestem dobry, wiem jak boksować, jak trafiać i nie marnować energii. Wiem jak trenować i nie dać się zranić. W 1994 roku jestem lepszy niż kiedykolwiek – twierdził uparty weteran.

Oczywiście praktycznie nikt oprócz rodziny i najbliższych nie dawał mu szans w pojedynku z mistrzem Michaelem Moorerem (52-4-1, 40 KO). Niepokonany wówczas czempion WBA i IBF na ringu w Las Vegas przez dziewięć rund tylko potwierdzał prognozy bukmacherów i ekspertów, lecz w dziesiątej odsłonie starzec huknął nagle zabójczą kombinacją lewy-prawy i Moorer runął na ziemię. W taki oto sposób Foreman sensacyjnie odzyskał tytuł utracony 20 lat wcześniej!

Więcej cudów już jednak nie było. Po trzech wymęczonych zwycięstwach po raz ostatni George zawalczył w 1997 roku, ulegając po niespodziewanie wyrównanej potyczce Shannonowi Briggsowi (59-6-1, 52 KO).

Warto dodać, że dzisiejszy 67-latek prawdziwą fortunę zarobił nie w ringu, a na emeryturze, uzyskując pokaźne wpływy ze sprzedaży sygnowanych swoim nazwiskiem grilli.

Mało znaną ciekawostką o tym wielkim wojowniku jest następująca historia. 26 kwietnia 1975 roku Foreman chcąc podreperować swój wizerunek po przegranej batalii z Alim postanowił uczynić to w niecodzienny sposób. Mianowicie w ciągu jednego wieczoru zmierzył się z aż pięcioma przeciwnikami. Niejaki Alonzo Johnson, Jerry Judge i Terry Daniels zostali sponiewierani w niespełna dwie rundy, natomiast Charley Polite i Boone Kirkman dotrwali do końca zaplanowanych na trzy starcia tych pokazowych pojedynków. Co ciekawe ten wyczyn z najbliższej odległości przy ringu śledził sam "The Greatest".