DAVID HAYE: NIE MA CO SIĘ ŚPIESZYĆ, LEPIEJ WRACAĆ KROK PO KROKU

Vadim Pushkin, Boxingscene

2016-01-05

- Dużo czynników przyczyniło się do takiego, a nie innego wyboru rywala. On wygląda doskonale jako atleta, ma duży współczynnik nokautów, dobrze potrafi promować walkę, no i pozostaje niepokonany od jedenastu lat - mówi David Haye (26-2, 24 KO), który 16 stycznia skrzyżuje rękawice z Markiem de Mori (30-1-2, 26).

- Dla mnie te wszystkie elementy były niezwykle istotne. Nie chciałem spotkać kogoś, kogo już wcześniej zdążył znokautować Kliczko czy Wilder. Tą wygraną mam zamiar dać wyraźny przekaz, że wróciłem na dobre, a pojedynek z kimś z dziesiątki rankingu federacji WBA jest według mnie dobrą opcją - kontynuował "Hayemaker", odpierając tym samym krytykę, jakoby Australijczyk miał być dla niego łatwą przeszkodą.

- Niby czemu miałoby tak być? Ponieważ nie ma wielkich nazwisk w swoim rekordzie? Przecież jeszcze do niedawna to samo można było powiedzieć o Tysonie Furym, a teraz to numer jeden na świecie. De Mori jak dotąd nie spotkał się z nikim wielkim, co wcale nie oznacza, że nie będzie potrafił takiej okazji wykorzystać. Doświadczenie to coś naprawdę ważnego i właśnie dlatego od razu w pierwszym starcie po powrocie nie spotykam się z Deontayem Wilderem, choć czuję się teoretycznie na niego wystarczająco silny. Gdy prześledzimy historię, zobaczymy, że na przykład wracający tak jak ja po trzech i pół roku przerwy Muhammad Ali trochę się pośpieszył, za szybko wziął walkę z Joe Frazierem i doznał pierwszej porażki w karierze. Natomiast już potem, gdy zdążył się odbudować, pokonał tego samego Fraziera dwukrotnie. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że w takim powrocie nie ma za bardzo co się spieszyć. Lepiej wracać krok po kroku - dodał 35-letni Haye.