'FIGHT FOR FREEDOM': KULISY NEGOCJACJI WALKI WACH vs POWIETKIN

Łukasz Furman, Informacja własna

2015-10-12

Kiedy Mariusz Wach (31-1, 17 KO) wyjdzie 4 listopada do ringu w Kazaniu naprzeciw faworyzowanego Aleksandra Powietkina (29-1, 21 KO), będzie walczyć nie tylko o miano challengera do tytułu. Dzień po spotkaniu z Rosjaninem jego kontrakt z dotychczasowymi promotorami dobiegnie końca, a on będzie wolnym strzelcem. Dlaczego? O tym wszystkim w długim i szczerym wywiadzie z zawodnikiem, który rzuca cień na postrzeganie niektórych wydarzeń z niedalekiej przeszłości.

- Mariusz, jeden z filmów promujących Twoją wyprawę do Kazania zatytułowany jest "Walka o wolność". O co tak naprawdę chodzi?
Mariusz Wach
: Po czterech dniach burzliwych negocjacji w dzień i w nocy w końcu podpisałem kontrakt na walkę z Powietkinem. Całościowo wygląda to w ten sposób, że niemal dziewięćdziesiąt procent gaży w ogóle nie trafi do mojej kieszeni, tylko moich dotychczasowych współpromotorów. Pieniądze pójdą przelewem do Jimmy'ego Burchfielda, a ten ma się potem podzielić po równo z Mariuszem Kołodziejem. Po spotkaniu z Powietkinem będę w zamian za to wolnym zawodnikiem. Każda ze stron złożyła już na umowie swój podpis w tej sprawie. Tak więc najbliższy pojedynek, za który powinienem dostać naprawdę sporo, tak naprawdę stoczę niemal za darmo. Zostają grosze, które nie starczą nawet do końca na pokrycie kosztów przygotowań i w zasadzie licząc samą gażę, to do tej walki dopłacę. Stąd też taka, a nie inna nazwa. Z Powietkinem będę się bił nie tylko o status oficjalnego pretendenta do tytułu federacji WBC wagi ciężkiej, ale również o wolność kontraktową. Dzień po walce w Kazaniu jestem wolnym zawodnikiem.

- A ile musiałbyś jeszcze poczekać, żeby wypełnić zobowiązania wobec promotorów?
MW:
Około dwóch lat. Biorąc pod uwagę różnego rodzaju przedłużenia, które wyniknęły z mojej walki o mistrzostwo świata, to musiałbym boksować jeszcze dla Mariusza i Jimmy'ego mniej więcej przez dwa lata. Niby nie dużo, niestety wyczerpała się już formuła współpracy między nami. Od dłuższego czasu nie było tak potrzebnego zaufania między nami, a to jest podstawa. Ciężko jest przecież prowadzić jakikolwiek biznes jeśli nie ma tej najważniejszej rzeczy, czyli zaufania między stronami. Podam przykład. Byłem wstępnie wpisany do rozpiski gali Polsat Boxing Night, gdy nieoczekiwanie pojawiła się możliwość stoczenia walki z Powietkinem. Czekałem na oficjalną informację o walce ze strony rosyjskiej, ale to co zobaczyłem, to nie był oryginalny kontrakt! To była propozycja walki przedstawiona mi w kilku zdaniach w mailu przez Jimmy'ego Burchfielda. Ja chciałem tylko jednego, czegoś, co wydaje się teoretycznie czymś naturalnym. Chciałem jedynie zobaczyć oryginalny kontrakt, czyli ten, jaki wysłali Rosjanie. I wtedy okazało się, że nie ma żadnej woli ze strony moich promotorów, bym zobaczył propozycję, jaką przesłał pan Andriej Riabiński, czyli promotor Powietkina. Mało tego, że nie zobaczyłem o co prosiłem, to jeszcze Burchfield i Kołodziej zaczęli na mnie wywierać coraz większą presję, bym podpisał kontrakt przedstawiany mi przez nich. Wtedy zrozumiałem, że coś tu jest kręcone za moimi plecami i postanowiłem się skontaktować w tej sprawie z Iwajło Gocewem, moim menadżerem. Bo przecież menadżer jest właśnie od tego, by patrzeć na ręce promotorom i dbać o moje interesy, prawda? Okazało się, że Gocew jest w bardzo dobrych stosunkach ze stroną rosyjską i może mi dużo pomóc. Rosjanie więc dokładnie sprawdzili, czy Gocew rzeczywiście reprezentuje moje interesy, a gdy już się co do tego upewnili, w myśl zasad i przepisów przedstawili mu oryginalny kontrakt, który wysłali do moich promotorów. A wtedy sprawdziły się moje wszystkie obawy! W oryginalnym kontrakcie sumy i cyferki zupełnie odbiegały od tego, co przedstawili mi moi promotorzy! Różnica była ogromna.

- Czyli rozumiem, że miałeś takie same zastrzeżenia, jak całkiem niedawno Krzysiek Włodarczyk do swoich promotorów? Notabene Włodarczyk też znalazł się w podobnej sytuacji przy okazji walki w Rosji, gdzie płaci się dobre stawki. Krzysiek twierdził, że dostał inne pieniądze, niż realnie płacili Rosjanie. Z Tobą jest w takim razie podobnie?
MW:
Dokładnie tak. Ale to jeszcze nie wszystko. W tej propozycji na walkę przedstawionej mi przez moich promotorów, nie było ani słowa o prawach telewizyjnych na teren Polski, a grupa World of Boxing pana Riabińskiego takie prawa mi automatycznie zagwarantowała. Tak więc prawa telewizyjne na Polskę są po mojej stronie. Na dzień dzisiejszy to ja mam upoważnienie do sprzedaży takich praw. Właśnie dzięki tym prawom telewizyjnym w ostatecznym rozrachunku nie dopłacę do walki, tylko przynajmniej jakieś grosze na życie mi zostaną. Każda ze stacji teoretycznie może ode mnie te prawa kupić, jednak nie ukrywam, że prowadzimy już bardzo zaawansowane rozmowy z jedną telewizją i wkrótce powinniśmy już być dogadani. Zobaczymy za jaką cenę uda nam się wynegocjować warunki tej sprzedaży, bo jeszcze raz podkreślę - po odebraniu mojej części gaży i opłaceniu wszystkich sparingpartnerów, hoteli i przejazdów, ja bym na tej walce sporo stracił finansowo. Dzięki prawom telewizyjnym wyjdę na zero, a może trochę uda się odłożyć na życie. Teraz z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie dbałem o to, by poznać wszystkie warunki każdej walki na samym początku. W trakcie trwania mojej kariery ani razu nie widziałem oryginalnego kontraktu. To był mój błąd.

- Mariusz, ale przecież były czasy, że razem z panem Kołodziejem byliście zgraną parą nie tylko na linii zawodnik-promotor, byliście też trochę jak dobrzy kumple. To co się stało?
MW:
Zgadza się. To co złe zaczęło się od walki z Kliczką. Już przed samą galą pojawiły się jakieś nieporozumienia. Potem było wiadomo co, dyskwalifikacja. OK, było minęło, no ale ten termin minął i czekałem aż w końcu pojawią się jakieś oferty. Chciałem odbudować swoją karierę, tylko żadne propozycje się nie pojawiały, a przynajmniej nie były mi przedstawiane. Co do walki z Bryantem Jenningsem, o której było niby tak głośno... Wtedy również nie widziałem oryginalnego kontraktu. Tak samo było niedawno, gdy zrobiło się głośno o pojedynku z Anthonym Joshuą. Ale co najśmieszniejsze, z tej walki wycofali się Anglicy! Po prostu trener Joshuy doszedł do wniosku, że jego zawodnik to materiał na mistrza świata i nie ma co się spieszyć, żeby nie przedobrzyć. To trener Anglika stwierdził, iż na tym etapie mógłbym być jeszcze dla niego zbyt groźny, bo Joshua nigdy nie boksował na dłuższym dystansie, a ze mną było spore ryzyko, że walka potrwałaby dłużej niż dwie-trzy rundy. A Mariusz Kołodziej poprzez te swoje wpisy na Twitterze sprawiał, że kibice za każdym razem odbierali to w ten sposób, jakobym to ja odrzucał kolejne oferty. Najpierw byłem robiony w konia, a potem jeszcze "jechali po mnie" nieświadomi kibice. W zasadzie o wszystkim dowiadywałem się ostatni, najczęściej z prasy. Nikt się ze mną po walce z Kliczką tak na poważnie nie kontaktował. Nie było konkretów, tylko jakieś zapytania. A to przecież ja narażam swoje życie i nadstawiam karku. To ja będę przyjmował bardzo ciężkie bomby od Powietkina, nie promotorzy. Tymczasem to oni zarabiali lepiej niż ja. Sam przyznaj, czy to jest normalne? Oczywiście pieniądze nie są najważniejsze, ale za coś muszę dać dziecku i swojej kobiecie jeść i zapłacić rachunki. Dlatego od jakiegoś czasu zgromadziłem wokół siebie ludzi, do których mam pełne zaufanie. Spotkanie z Powietkinem będzie bardzo trudne i na pewno nie jestem w nim faworytem, natomiast przez wzgląd na zaistniałą sytuację oraz możliwość wyrwania się z tego kontraktu, postanowiłem walczyć praktycznie za darmo. Chcę mieć to już za sobą i spokojnie patrzeć w przyszłość. Jeszcze trochę czasu i parę niezłych walk przede mną.

- No ale Mariusz, nie wierzę, że było tylko źle. Nawet po Kliczce.
MW:
Nawet ty nie wiesz o wszystkim. Wiesz jaka była raz sytuacja? Kiedyś dostałem propozycję, by przylecieć do Ameryki na galę Burchfielda, tylko że sam miałem sobie opłacić przeciwnika! Kontrakt mówił wyraźnie, że powinienem mieć zagwarantowane trzy walki rocznie. Moi promotorzy go w ogóle nie przestrzegali. Teoretycznie mogłem ten kontrakt zerwać, tylko że nie chciałem też włóczyć się po sądach w USA i tracić kolejnych miesięcy, a nawet lat. Ja po prostu chciałem odbudować karierę po porażce z Kliczką, nic więcej. Zdecydowałem się więc na taki krok, jak teraz przy okazji walki z Powietkinem. To kosztuje mnie naprawdę dużo pieniędzy, bo mogłem świetnie zarobić, ale tak jak mówię, chcę to już mieć za sobą. Zauważ, że moi promotorzy od samego początku starali się zdyskredytować Iwajło Gocewa. Tak to przedstawiali, że niby przez niego nie mam poważnych ofert. Tymczasem strona rosyjska respektowała jego pozycję menadżera. Gdyby nie on, znałbym inną sumę za walkę niż tą przedstawioną mi przez Rosjan, która bardzo, ale to bardzo różni się od tej, jaką naprawdę przedstawili mi moi promotorzy. Dyskredytował go nie tylko pan Kołodziej, ale również Andrzej Wasilewski. W pewnym momencie zrobiła się na niego niezła nagonka. A czemu? Ano dlatego, że dbał o interesy swojego klienta i starał się, by moi promotorzy wywiązywali się z kontraktu, jaki mam z nimi podpisany. Taka jest prawda! A przy tym wszystkim od czasu walki z Kliczką moi promotorzy nie wydali na mnie złamanego centa. Nic, zero! Do tego pan Kołodziej kilkakrotnie powtórzył, że traktuje boks tylko jako hobby. Wiesz, ciężko być profesjonalnym pięściarzem wagi ciężkiej i mieć podpisany kontrakt promotorski, od którego zależy cała twoja zawodowa kariera, całe twoje życie, z człowiekiem, który nie traktuje tego w kategoriach biznesowych, nie ma podejścia profesjonalnego, tylko traktuje to jako hobby. Pamiętasz rzekomą ofertę walki z Jenningsem? Już nie wspominam po raz kolejny o oryginalnym kontrakcie, tylko tam było jeszcze coś. Miałem kontuzję stopy, byłem zupełnie bez formy i wspólnie z trenerem Piotrem Wilczewskim uznaliśmy, że mogę się zgodzić tylko wtedy, jak będę znał konkretny termin i będę miał odpowiedni czas na przygotowania. Przecież nie wyjdę z marszu bez formy na takiego kozaka jak Jennings. I właśnie w ten sposób odpowiedzieliśmy Kołodziejowi. Jak będzie sporo czasu na przygotowania, to chętnie. A mój promotor zamiast to uszanować, zrobił ze mnie jakiegoś uciekiniera i tchórza. Ogłosił w mediach walkę, choć wcale nie była dogadana. Tak samo było zresztą teraz. Najpierw ogłosił, że walka z Powietkinem się odbędzie, a potem dopiero przesłali mi propozycję na walkę. Jak wraz z Gocewem rozpoczęliśmy negocjacje tego pojedynku ze stroną rosyjską, Kołodziej podobno puścił w obieg informację, że kontrakt już jest przeze mnie podpisany. A ja go jeszcze w tym momencie nawet nie widziałem... Strona rosyjska również była delikatnie mówiąc zdziwiona całym tym zamieszaniem. Wiesz, ja nie boję się nikogo, tylko skoro boksuję zawodowo, to chcę mieć również prawdziwych zawodowców wokół siebie. Przy tych negocjacjach dano nam jasno do zrozumienia, że albo oddajemy swoje dziewięćdziesiąt procent z wypłaty, albo moja kariera w ogóle zostanie zablokowana i nie wystąpię ani w Rosji, ani wcześniej na Polsat Boxing Night. Dosadnie nam to zakomunikował Jimmy Burchfield Junior, syn mojego promotora, który jest prawnikiem. Moi promotorzy zrozumieli, że mogę im teraz narobić smrodu w związku z dwoma różnymi kontraktami. Jednym prawdziwym, tym od Rosjan, i drugim nawet nie kontraktem, tylko propozycją na walkę, z innymi sumami. Ja z kolei nie chciałem spędzać wielu miesięcy czy lat w sądach i wciąż pozostawać w miejscu, dlatego doszliśmy do takiego układu. Robię swoje, wychodzę do ringu w Kazaniu, a dzień później jestem w końcu wolnym zawodnikiem i nareszcie mogę o sobie decydować.

- Dobra, Mariusz, ale rozumiem, że przed Kliczką było wszystko w porządku?
MW:
Jak najbardziej. Dziękuję Kołodziejowi za to, co zrobił dla mnie na starcie. On nadał mojej karierze rozpędu i to dzięki niemu zaboksowałem o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Tego mu nie odbieram i za to mu jestem wdzięczny, lecz to, co stało się potem, było już bardzo brzydkie wobec mnie. Wszedł w stado wron i nagle stał się takim typowym promotorem, który dba tylko o swoje interesy. Potem czułem się po prostu oszukiwany. Dobrze, że na horyzoncie pojawił się ktoś taki jak Mariusz Grabowski, bo to dzięki niemu moja kariera znów trochę ruszyła. To on wyłożył pieniądze na cztery walki, a bez tych czterech zwycięstw, nawet pomimo tego, że nad rywalami dziś już co najwyżej średniej klasy, obóz Powietkina nigdy by się do mnie nie odezwał. Te cztery wygrane sprawiły, że znów o mnie zrobiło się głośniej. Oczywiście to korzyść obopólna, gdyż również Grabowski i jego grupa zyskała rozgłos dzięki moim walkom. Skorzystaliśmy na tym obaj. Pomogła też w tym wszystkim telewizja Polsat. Te cztery ostatnie walki odbywały się pod banderą grupy Global Boxing i Tymex, ale w rzeczywistości moi promotorzy nie wydali ani złotówki, a wszystko opłacił Grabowski, wspierany tak jak i ja przez Robert Wąsowicza, znanego kibicom bardziej jako "Babcia Malina". W zasadzie jedyną dobrą rzeczą, jaką ostatnio zrobili dla mnie moi promotorzy, to list wystosowany przez Jimmy'ego Burchfielda do Prezydenta Federacji WBC o przywrócenie mnie do rankingu. Ale to też było robienie pod siebie, bo gdy już podskoczyłem w zestawieniu WBC, to od razu chcieli mnie odpalić jakąś walką z Joshuą. Zamykam więc ten rozdział za sobą, zapominam o tym co było i skupiam się nad przyszłością. Chcę teraz odetchnąć z ulgą, zaś w Kazaniu sprawić sensację. W walce z Powietkinem dam z siebie wszystko! Walka z Powietkinem z mojego punktu widzenia to "Fight for Freedom". Będę więc podwójnie zmotywowany.