RIDDICK BOWE OTWORZYŁ RESTAURACJĘ. KARTA W KOŃCU SIĘ ODWRÓCI?

Redakcja, The New York Times

2015-08-25

Riddick Bowe, klasyczny przykład bokserskiego mistrza, który po zawieszeniu rękawic na kołku nie może się odnaleźć w nowej-starej rzeczywistości, próbuje wyjść na prostą dzięki biznesowi restauracyjnemu.

"Big Daddy" otworzył wraz ze współracownikami lokal nieopodal nowojorskiego Central Parku. Specjalność restauracji to dania z kurczaka i świeże soki. Oferta nie jest szczególnie wyszukana, ale tym, co ma przyciągać, jest przede wszystkim twarz i nazwisko byłego mistrza wagi ciężkiej, widniejące nad drzwiami wejściowymi. I oczywiściego jego obecność - 47-latek co najmniej dwa razy w miesiącu pojawia się w lokalu, aby spotkać się z klientami.

Choć jego gwiazda już dawno wyblakła, a mięśie zastąpił tłuszcz, w Nowym Jorku ludzie nadal dobrze wiedzą, kim jest "Big Daddy". Szczególnie w Brownsville, jednym z najtrudniejszych rejonów Brooklynu, gdzie dorastał, ze wszystkich stron otoczony przemocą. Był członkiem wielodzietnej rodziny, z matką oraz rodzeństwem mieszkał w osławionym kompleksie mieszkaniowym Gunsmoke City, nazwanym tak z powodu licznych strzelanin.

Dzisiaj z rodziną, z którą kiedyś krył się przed kulami, nawet nie rozmawia. Częściowo obwinia bliskich za swoje finansowe problemy. Pomógł im wydostać się z Brownsville, kupił mieszkania, finansował ich utrzymanie. Jak twierdzi, traktowano go jak skarbonkę. - Do matki się już nie odzywam. Kiedy chciałem z nią porozmawiać o moich problemach, ona zawsze tylko pytała, kiedy wyślę jej więcej pieniędzy - wspomina.

Bowe niechętnie mówi o rodzinie, a jeszcze niechętniej o Brownsville. Kiedy wraz z reporterem The New York Times zatrzymał się w pobliżu, początkowo w ogóle nie chciał wysiąść z samochodu. - Nigdzie nie idę. Myślałem, że tylko tędy przejedziemy - powiedział.

Były mistrz nie był w Brownsville od przeszło dziesięciu lat. Nietrudno zgadnąć dlaczego - i tutaj wielu widzi w nim przede wszystkim szansę na złapanie kilku dolarów. Report NYT, już po tym, jak Bowe wyszedł na ulicę, relacjonuje, jak dawni znajomi domagają się pieniędzy z najbardziej absurdalnych powodów - np. za to, że dekady temu pomagali małemu Riddickowi odrabiać lekcje. Jedna z kobiet zaczęła krzyczeć, że jego matka kiedyś opiekowała się Bowe'em. - Niczego nam nie dał! Nagłośnię to! Opowiem prawdziwą historię! - wydzierała się, gdy bokser czekał na samochód, który wyrwie go z nieprzyjemnych retrospekcji. - Każdy chce tutaj pieniędzy. Nienawidzą cię. Są sfrustrowani, że dalej tu są, podczas gdy ty zdołałeś coś z sobą zrobić. Ale nie żywię do nich urazy - stwierdził już w środku.

Zarobić na 47-latku chcą nie tylko dawni znajomi, ale też obcy promotorzy, którzy kuszą słynnego zawodnika, aby zdobyć rozgłos i postawić kolejny krok na drabinie do promotorskiej sławy. Gdy reporter NYT pracował nad materiałem, do Bowe'a zadzwonił akurat taki biznesmen, proponując "jedną ostatnią walkę". Riddick ustawił głośnomówiący, wysłuchał propozycji, po czym grzecznie zakonczył rozmowę. - Bez przerwy dostaję tego typu oferty - skomentował.

Czempion ma nadzieję, że na nazwisku Bowe będzie zarabiać przede wszystkim on sam. Wraz z partnerami ma wielkie plany w związku z nowojorskim lokalem. Chcą, aby Bowe's przerodziła się w całą sieć restauracji. Dwa kolejne lokale, w tym jeden na Bronksie, są już w planach.

- Mamy naprawdę wielkie zamiary. Chciałbym, aby podczas świąt Bowe przebrał się za Mikołaja, aby rozdawał indyki. Chcę też zrobić sokowirówkę Bowe'a. To może być hit jak grille George'a Foremana - mówi Ashley Khan, menedżer lokalu przy Central Parku.

Bowe, który w ringu zarobił ponad 80 milionów dolarów, a kilka lat temu ogłosił brankructwo, chciałby, aby jego karta w koncu się odwróciła. - Naprawdę mam nadzieję, że ten biznes z restauracjami wypali - powiedział.