MĘCZARNIE CHYTROWA, KHURTSIDZE NA SZYBKO
Jewgen Chytrow (11-0, 10 KO) zachował perfekcyjny rekord, ale na dobrą sprawę brakowało zaledwie pół minuty, by został on splamiony pierwszą porażką. Nick Brinson (17-4-2, 7 KO) został zastopowany na samym finiszu, a prowadził do tego czasu na dwóch kartach - 70:62, 68:65, zaś na trzeciej remisował 66:66.
Amerykanin bardzo dobrze zaczął ten pojedynek i punktował faworyzowanego rywala. Ten jednak wywierał nieustanny pressing, który z każdą minutą się odkładał. Przez pięć rund nie potrafił poważniej dobrać się do skóry przeciwnika, ale w końcówce szóstej przejął wyraźnie inicjatywę. Przewaga Chytrowa powiększyła się w siódmej odsłonie, lecz to wciąż było za mało by odrobić straty. Dopiero na 29 sekund przed końcem ósmego, ostatniego starcia, udało się złamać Brinsona. Okrzyknięty przez niektórych następcą "GGG" Ukrainiec z pewnością dziś nikogo nie olśnił...
Tego samego wieczoru zwycięstwo zanotował również inny czołowy "średni" - Avtandil Khurtsidze (31-2-2, 20 KO). On nie patyczkował się zbytnio, tylko szybko zrobił co do niego należy i już w pierwszej rundzie odesłał do domu Melvina Betancourta (29-3, 23 KO).
Brinson faktycznie wyprowadzał sporo ciosów, szczególnie w początkowych rundach. Jednak sporo tych ciosów lądowała na gardzie, bądź pruła powietrze, a przede wszystkim były to ciosy kompletnie bez mocy.
Chytrow zadawał ciosów mniej, ale były one mocne, robiły wrażenie.
[Amerykańskie sędziowanie - nie liczy się jakość ciosów, ich moc, wymowa - liczy się ilość puknięć, statystyki power punches, srower punches.]
Od rundy czwartej Ukrainiec coraz bardziej dominował w ringu. Od rundy szóstej totalna dominacja Chytrowa, jednostronny oklep. Rundy 6, 7, 8 to "Obrona Częstochowy" u Amerykanina i rozpaczliwa obrona przed nokautem.
Dzięki Bogu udało się Ukraińcowi w ostatniej rundzie znokautować amerykańskiego delikatnisia, bo być może mielibyśmy do czynienia z kolejnym okrutnym wałem.