DEKADĘ TEMU KHAN ZREWANŻOWAŁ SIĘ KINDELANOWI

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2015-05-18

Już 29 maja na ringu w nowojorskiej hali Barclays Center Amir Khan (30-3, 19 KO) skrzyżuje pięści z niewygodnym Chrisem Algierim (20-1, 8 KO). W oczekiwanie na to starcie warto przypomnieć sobie ostatni amatorski występ "Króla Khana". 14 maja 2005 roku 18-letni wówczas syn pakistańskich emigrantów na wypełnionym po brzegi stadionie lokalnej drużyny futbolowej Bolton Wanderers zwyciężył na punkty kubańskiego wirtuoza pięści, wspaniałego Mario Kindelana.

Obdarzony niesamowitą szybkością rąk Amir chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszego pożegnania z amatorstwem i wkroczenia w grono zawodowców. W końcu pokonany przez niego rywal z "Gorącej Wyspy" uznawany jest za jednego z najwybitniejszych pięściarzy w historii boksu olimpijskiego. Kindelan to przecież dwukrotny złoty medalista olimpijski i trzykrotny mistrz świata. Ten występujący w wadze lekkiej zawodnik nie przegrał od 1999 roku aż do 2004, kiedy to zmierzył się z młodziutką gwiazdą z Boltonu. Warto dodać, że Mario podczas swojej kariery stoczył 358 zwycięskich pojedynków, a tylko 22 przegrał. Na rozkładzie miał przyszłych popularnych zawodowych mistrzów świata, czyli Felixa Trinidada (42-3, 35 KO), Miguela Cotto (39-4, 32 KO), Andreasa Kotelnika (32-4-1, 13 KO), czy mistrza olimpijskiego z 2008 roku Felixa Diaza (17-0, 8 KO).

W finale olimpijskim w 2004 roku w Atenach legendarny Kubańczyk okazał się zbyt dobry dla "Dzieciaka" z Boltonu, zwyciężając go 30 do 22. Podobnie było trochę wcześniej na turnieju kwalifikacyjnym w Grecji, gdzie Mario po raz pierwszy pokazał miejsce w szeregu Khanowi (33-13). Ten jednak robił szybkie postępy i 14 maja 2005 roku podczas meczu Anglia vs Kuba zwalił z tronu starego króla.

Dla transmitującej to wydarzenie telewizji ITV była to również bardzo udana noc. Zwycięstwo ambitnego Amira oglądało na żywo 6,3 miliona telewidzów i było to najpopularniejsze wydarzenie. Oprócz najważniejszego pojedynku wieczoru na stadionie Reebok odbyły się także trzy inne bitwy, ale żadna nie dorównała heroicznemu triumfowi srebrnego medalisty olimpijskiego.

Urodzony w Nigerii, a zamieszkały w Londynie reprezentant wagi półciężkiej Tony Salam (9-1, 5 KO) został wypunktowany 21-26 przez Yunieski Gonzaleza. Pochodzący z Yorkshire zawodnik dywizji piórkowej Gary Sykes (27-4, 6 KO) nie sprostał kolejnemu świetnemu kubańskiemu mańkutowi Eddy'emu Floresowi, przegrywając 9-16. Na boltońskiej imprezie zadebiutował także po raz pierwszy w gronie seniorów utalentowany londyńczyk James DeGale (20-1, 14 KO). "Chunky" po wyrównanej walce także przegrał na punkty z Emilio Correą Jr 17-19. Trzy lata później odpłacił jednak swojemu pogromcy pięknym za nadobne i w finale olimpijskim w Pekinie to on triumfował 16-14, powracając do domu ze złotym medalem wagi średniej.

Niedługo po przegranej z Khanem utytułowany Kindelan ogłosił, że zawiesza rękawice na kołku. Co ciekawe tej samej nocy, tylko kilka godzin później w Las Vegas, przegrał także Felix Trinidad. Uwielbiany przez portorykańskich kibiców "Tito" został gładko wypunktowany przez Ronalda "Winky" Wrighta (51-6-1, 25 KO) w eliminatorze federacji WBC. Dwa dni później również ogłosił oficjalnie, że przechodzi na emeryturę.

A co z Amirem? Wówczas świat stał przed nim otworem. "Dzieciak" z Boltonu gromił jednego rywala za drugim i wydawało się, że nic i nikt nie jest w stanie go zatrzymać. Dlatego jakiż był szok i zdziwienie Brytyjczyków, gdy we wrześniu 2008 roku ich ulubieniec padł jak podcięte drzewo pod uderzeniami mało znanego, ale mocno bijącego Kolumbijczyka Breidisa Prescotta (27-7, 20 KO).

Na szczęście dla siebie Amir wyciągnął wnioski z tej sromotnej klęski i szybko odbudował swoją karierę. Najpierw pokonał cenionego Marco Antonio Barrerę (67-7, 44 KO), potem odebrał tytuł mistrzowski Andreasowi Kotelnikowi (32-4-1, 13 KO). W 2010 stoczył niezapomnianą i zwycięską wojnę z twardym jak stal Marcosem Rene Maidaną (35-5, 31 KO), a rok później znokautował Zaba Judah (42-9, 29 KO). Po raz kolejny smak porażki poznał w grudniu 2011 roku, przegrywając po zaciętej batalii z Lamontem Petersonem (33-3-1, 17 KO), a w lipcu 2012 został rozbity w ciągu czterech rund przez będącego w gazie Danny'ego Garcię (30-0, 17 KO).

Wydawałoby się, że Khan się już wypalił i powoli, ale nieuchronnie, jego gwiazda zaczyna gasnąć. Tymczasem w zeszłym roku Brytyjczyk zamknął usta swoim krytykom dwoma cennymi i przekonującymi zwycięstwami nad Luisem Collazo (36-6, 19 KO) i Devonem Alexandrem (26-3, 14 KO). Teraz czas na Chrisa Algieri, a po nim coraz wyraźniej na horyzoncie zaczyna majaczyć sam król P4P Floyd Mayweather Jr (48-0, 26 KO).