WALKA STULECIA - PARA POSZŁA W GWIZDEK

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2015-05-03

Walka bez historii przejdzie do historii. Nie wiem czego spodziewali się kibice, którzy wylewają teraz żale z powodu niezbyt porywającego przebiegu starcia geniusza defensywy, obecnie już zunifikowanego mistrza wagi półśredniej Floyda Mayweathera Jr. (48-0, 26 KO) z filipińskim bogiem wojny (copyright Leszek Dudek), Mannym Pacquiao (57-6-2, 38 KO). Przecież „Money” nic nie zmienił w swoim boksie i toczył walkę podobnie jak większość poprzednich – maksymalnie w zakresie efektywności, minimalnie pod względem efektowności. Rozszyfrował błyskawicznie rywala i następnie unikał niebezpieczeństwa, kłując od czasu do czasu błyskawicznymi kontrami. Taki przebieg pojedynku był z góry do przewidzenia, o czym przed walką pisał w naszym serwisie, w znakomitym felietonie Jakub Biłuński.

Oczywiście doskonale rozumiem, że styl boksowania „Pięknisia”, jak go kiedyś nazywano, trudno polubić, nawet pomijając irytujący styl pozaringowego życia tego zawodnika. I z tego powodu, choć w historii zapisze się jako jeden z najwybitniejszych pięściarzy (lub jak chce on sam najwybitniejszy, z czym słusznie nie zgadza się jednak większość ekspertów), w sercach większości kibiców nie znajdzie miejsca. Docenią go nieliczni miłośnicy sweet science, prawdziwej szermierki na pięści, ale większość fanów boksu woli w ringu oglądać wojowników. Ja również, jednak doceniam zarazem szermierzy. Dlatego nie zamierzam kopać się z koniem i przekonywać Was, że warto polubić boks Mayweathera. Ale z pewnością trzeba docenić jego osiągnięcia.

Ileż to ja nasłuchałem się przed walką opinii znajomych i naczytałem ekspertów, piszących o szybkich nogach i jeszcze szybszych rękach „Pacmana”, które miały sprawić, że Filipińczyk zdominuje nieuchwytnego dotąd Amerykanina i zmaże zero w jego rekordzie. A przecież w ringu rzeczywistość była radykalnie odmienna od tych próżnych jak się okazało nadziei. Momentami aż przykro było patrzeć, gdy znakomity przecież pięściarz jakim jest Pacquiao zachowywał się jak dziecko we mgle, wpuszczany przez rywala w liny i bezradny wobec jego kontr. Być może dawny Pacquiao został na deskach ringu w walce z Marquezem i przed tamtym straszliwym nokautem poradziłby sobie lepiej z Mayweatherem, ale to teraz tylko czcze spekulacje. Zresztą pamiętamy dobrze, że Floyd zrobił z Marquezem to samo co z Pacquiao.

Jednak ci, których nieefektowny styl Mayweathera nie zniechęca zdawali sobie sprawę, że cała promocja „Walki stulecia”, to para w gwizdek, która ma wygenerować rekordowe dochody dla pięściarzy, telewizji i promotorów, a „ciemny lud to kupi”. I bynajmniej nie wymądrzam się, bo przecież zapewne większość z Was uczciwie przyzna, że gdzieś w głębi serca spodziewaliście się, że to będzie trochę tak, jak z walkami Władimira Kliczko, ale niechęć do pyszałkowatego „Moneya” powodowała, że chcieliście wierzyć w inny scenariusz. Nudziliście się na poprzednich walkach Mayweathera? To na jakiej podstawie zakładaliście, że tym razem zobaczycie efektowne fajerwerki? I we wrześniu, gdy „Money” będzie żegnał się z ringiem, również ich nie zobaczycie. Ale wstaniecie w środku nocy, z nadzieją na to, że tym razem znajdzie się ktoś, kto porządnie złoi mu skórę, a zobaczycie niestety jak wpuszcza w liny kolejnego bezradnego rywala i w pięć minut zarabia tyle, co Messi w Barcelonie przez rok. Jednak z jednym mogę się zgodzić – dla przyszłości boksu, dla jego globalnej popularności, zwłaszcza w konfrontacji z innymi sportami walki, lepiej będzie, jeśli w kolejnych latach twarzą tej dyscypliny będą tacy ludzie jak obecnie Pacquiao, czy już niebawem jak sądzę Gołowkin. A Mayweatherowi pozostanie miejsce w annałach boksu, zapisane wielkimi złotymi literami, w kolorze tak bardzo przez niego lubianym.