MAYWEATHER-PACQUIAO: FAWORYTÓW DWÓCH

Łukasz Furman, Opracowanie własne

2015-05-02

Trzynaście lat temu konkurujące stacje HBO i Showtime po raz pierwszy poszły na współpracę przy okazji walki Tyson vs Lewis. Ich pojedynek poprzedził występ cenionego wśród fachowców, ale jeszcze wtedy mało znanego przeciętnemu kibicowi Manny'ego Pacquiao (57-5-2, 38 KO).

Mijają lata. Te same dwie stacje, znów "Pac-Man", ale tym razem w roli głównej. Naprzeciw niego uważany powszechnie za lidera rankingu P4P Floyd Mayweather Jr (47-0, 26 KO). Większość ekspertów stawia na Amerykanina, ale gdyby popatrzeć na ich rywalizację tylko pod kątem wspólnych rywali wydaje się, że Filipińczyk ma przynajmniej takie same, jak nie większe szanse na wygraną.

Takich zawodników, z którymi walczył jeden i drugi, jest zaledwie pięciu. Owszem, na tle Juana Manuela Marqueza lepiej wypadł Amerykanin, który gładko go wypunktował. Manny z kolei dwa razy nieznacznie wypunktował, raz zremisował, a raz dostał od niego ciężki nokaut. Można jednak odnieść wrażenie, że "Dinamita" wyjątkowo nie pasuje Pacquiao i on zawsze będzie się z nim męczył.

Co z innymi? Ricky Hatton przegrał z Floydem w dziesiątej rundzie, lecz pomimo zbyt naciągniętej punktacji, walka była w miarę równa. Pacquiao natomiast rozjechał "Hitmana" i ciężko znokautował już w drugiej odsłonie, już w pierwszej będąc blisko "czasówki".

Do dziś wielu uważa, że Oscar De La Hoya zrobił wystarczająco dużo by pokonać Floyda. Ostatecznie przegrał stosunkiem głosów dwa do jednego, a Manny kompletnie zdominował "Złotego Chłopca". Tak bardzo, że ten nie wyszedł do dziewiątego starcia.

Miguel Cotto - sam Floyd powtarza, że prawdopodobnie była to najtrudniejsza przeprawa w jego karierze. Filipińczyk Portorykańczyka pokonał przed czasem w ostatnich sekundach pojedynku.

Shane Mosley. "Słodki" po walce z Pacquiao przyznał, że kilka razy chciał się poddać i tylko dzięki motywacji narożnika dotrwał do końca. Z Floydem również przegrał wysoko na punkty, ale nie był tak zagrożony, a swoim prawym overhandem w drugiej rundzie wstrząsnął "Pięknisiem" jak nikt wcześniej i później. Tak zranionego Mayweathera nie widzieliśmy nigdy...

Szklanka jest jednak do połowy pełna, albo do połowy pusta. Można szybko odbić piłeczkę. Hatton - miał już spore problemy z narkotykami. Cotto i De La Hoya - dali niepotrzebnie namówić się na "catchweight", czyli umowny limit, do którego to oni mieli się dopasować i zbijali więcej niż zazwyczaj. Mosley z kolei był już na drodze w dół, z Mannym spotkał się rok później niż z Floydem, a dziś pytany o swój typ zdecydowanie stawia na Mayweathera.

Bezpośredni prawy krzyżowy, z jakiego słynie Amerykanin, to najgroźniejsza broń na mańkuta. Z drugiej strony Floyd najczęściej chronił się swoim lewym barkiem. Ale przecież mańkut potrafiący zrobić użytek z lewego sierpa bez problemu taką formę obrony ominie. Pytań i teorii jest wiele. Każdy może doprawić swoją, ale właśnie to czyni ten pojedynek tak ciekawy. Nie zgadzam się, że pod względem sportowym dzisiejsza potyczka będzie czymś większym niż rywalizacja Hearnsa z Haglerem, Duranem i Leonardem, Chaveza z Whitakerem, czy De La Hoyi z Trinidadem. Na pewno jednak nigdy nie czekano na konkretną walkę tak bardzo jak na tą...