ARBITRAŻ TYSIĄCLECIA

Łukasz Famulski, Opracowanie własne

2015-05-01

Często bywa tak, że jak się wiele mówi o jakimś pojedynku, analizując go pod kątem tego, co o konkretnych zawodnikach już wiemy, to na bazie tej wiedzy prognozujemy pewne scenariusze. O dwóch legendach tej dyscypliny – których nazwisk teraz celowo nie wymienię, gdyż ostatnio można je usłyszeć (co zresztą cieszy) od najmniejszych lokalnych mediów zaczynając, poprzez programy śniadaniowe na ogólnopolskiej telewizji kończąc – wiemy już tak dużo, że głosy ekspertów czy innych pięściarzy na temat ewentualnego faworyta nie są jakimś zaskoczeniem.

Biorąc jednak pod uwagę, że kilka walk Mayweathera było na granicy remisu, nie da się ukryć, że sędziowska trójka: Burt Clements, Dave Moretti i Glenn Feldman, mogą mieć duży wpływ na historię boksu. Wystarczy odmienne widzenie dwóch rund i ze 113:115 zrobi się 115:113. Pamiętamy dyskusje po pierwszej walce Floyda z Maidaną czy Cotto, nie mówiąc już o Castillo czy De La Hoyi. Co do ostatniego ze wspomnianych pojedynków, trzecią osobą na ringu był ten sam pan, na którego również padnie blask reflektorów w najbliższą sobotę w MGM Grand czyli Kenny Bayles. Nie trzeba go z pewnością przedstawiać, gdyż jest na absolutnym topie, jeśli chodzi o sędziów ringowych, choć - jak to bywa w tej branży - także i wobec niego jest sporo zarzutów. Jak chociażby ten, jakoby w walce z De La Hoyą pomagał Floydowi, żeby czasem nie stała mu się krzywda. O ile Mayweatherowi kojarzy się on dobrze, o tyle Pacquiao ma świadomość, że to jest ten sam sędzia, który stał nad nim, kiedy ten był nieprzytomny w walce z Marquezem. Był też na ringu, gdy obaj walczyli z Mosleyem. Baylesa można postrzegać jako sędziego, który pozwala boksować, nie przerywa z byle powodu, wydaje zdecydowane komendy, liczy w sposób nie pozostawiający wątpliwości. Dlatego nie dziwi, że oba obozy są zadowolone z tego, że on poprowadzi ten pojedynek.

Co do "punktowych", to szukałem werdyktu, jaki mógłby wskazywać na jakąś lekką pomyłkę, ale szczerze mówiąc raczej im się to nie zdarzało. Choć oczywiście sugeruję się tylko tymi walkami, jakie widziałem. Dave Moretti to już 71-letni pan, który zawodowe walki punktuje od 1977 roku, co na dobrą sprawę nie wymaga komentarza. Spod samego ringu oceniał największych tego sportu, między innymi Roya Jonesa, Hearnsa, Camacho, Holmesa, Lopeza, Tysona i wielu innych wielkich z ostatnich czterech dekad. Był punktowym w walce De La Hoya – Sturm, podczas której, jak inni dwaj sędziowie, dał 115:113 dla Golden Boya. Błąd? Tak, ale nie skandal. Właściwie za to odczytał walki Mayweathera z Maidaną.

Glenn Feldman nie ma może w sędziowskiej biografii aż tylu znakomitych nazwisk co Moretti, ale za to częściej podróżował. Punktował w Panamie, Chinach, Meksyku, Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Odpowiedzialną pracę miał na przestrzeni ostatniego miesiąca, kiedy sędziował walki Matthysse – Prowodnikow i Lee – Quillin. W pierwszej walce przechylił szalę na korzyść Matthysse i obiektywnie patrząc, nie można mieć zastrzeżeń. Natomiast w przypadku drugiej ze wspomnianych walk, nie odebrał jednego punktu Lee za nokdaun w trzeciej rundzie, co spowodowało, że zamiast split decision dla Quillina, był remis. Patrząc na obraz walki, wynik był w porządku, ale dyskusje są uzasadnione. Mimo wszystko o pracę tego arbitra obawiałbym się najmniej.

Burt Clements nie punktuje jakoś nadmiernie często i też nie ma wielu wielkich walk w swoim dorobku, ale to on "pogodził" wszystkich w pierwszej walce Pacquiao – Marquez, kiedy dał remis, podczas gdy dwaj inni sędziowie widzieli wyraźne zwycięstwa w dwie różne strony. Można więc uważać, że dołożył kilka cegiełek do historii ich rywalizacji, gdyż nie wiadomo, co by było gdyby dał zwycięstwo "Pacmanowi" (jakie akurat wtedy mu się należało). W nudnej walce Smith – Molina mimo wszystko nie był na tyle znudzony co inny z arbitrów i słusznie wypunktował wysokie zwycięstwo Moliny. Stosunkowo często zdarzało mu się, że walki, które sędziował, kończyły się remisem, jak ostatnio Bradley – Chaves (dał zwycięstwo Bradleyowi). O jego sędziowanie obawiałbym się najbardziej.

Obaj pięściarze bez względu na wynik i tak na zawsze będą wielcy w tym sporcie. Mimo wszystko zwycięstwo po tyluletnim gadaniu o tej walce będzie smakowało jak żadne inne. Rewanż jest mało prawdopodobny, choćby ze względu na to, że to w ogóle jest dla tych zawodników ostatnia szansa na spotkanie. No i jeszcze jedno - co z zerem w rekordzie Floyda? Podsumowując: każdy punkt może się okazać na wagę złota.