OCZAMI FANA BOKSU ZAWODOWEGO: GALA W MONTREALU

Andre James, Opracowanie autorskie

2015-03-17

Sobotnie wczesne popołudnie w połowie marca wygląda w New England tak, jakby to był wciąż styczeń, a zima miała swój przekorny uśmiech na twarzy, urągając zdrowemu rozsądkowi. Śnieg, marznący deszcz i oczywiście boks to tematy przewodnie naszej wyprawy z Newton do Montrealu. Siedmioosobową ekipę wciskamy w Cadillac Escalade i ruszamy, mając świadomość, że napęd na cztery koła powinien uchronić nas przed zbędnymi poślizgami i opóźnieniem związanym z przyjemnościami podróży w takich właśnie warunkach atmosferycznych.

Czterogodzinna wycieczka przebiega jednak bez żadnych zbędnych przerw i pojawiamy się w Sheraton Hotel na 1201 Boulevard Rene-Levesque West. Jest dopiero siódma wieczorem, więc wybieramy się całą grupą na kolację. Po gali będzie zbyt późno, by się zapychać smakołykami kuchni znanej w Quebec jako najbardziej atrakcyjnej smakowo. Ceny w okolicach areny jak zwykle w takich sytuacjach są odpowiednio podwyższone, co już stało się w USA i Kanadzie stałą praktyką biznesową.

Wchodząc do Bell Centre, widzimy wyraźnie, iż Pascal potrafi ściągnąć poważną grupę fanów, ale oczywiście zauważamy również grupki tych, którzy posługują się językiem rosyjskim, bądź też wyraźnie akcentują swoją przynależność do tej grupy narodowościowej. Wewnątrz musimy się jednak rozdzielić, gdyż nasza grupa ma bilety w trzech różnych sektorach areny. To żaden problem. Niemalże każde miejsce jest naprawdę atrakcyjne, a widoczność ringu doskonała. Bell Centre jak zawsze sprawia niesamowite wrażenie. Super hala, w której miałem przyjemność bywać już wielokrotnie i to nie tylko na wydarzeniach bokserskich, aczkolwiek przyznaję, że takiego dreszczyku emocji to tylko boks potrafi mi dostarczyć. Przechodząc w pobliżu barierki oddzielającej sekcje dla dziennikarzy telewizyjnych i innych ludzi z branży od reszty siedzeń na glównej podlodze areny, zauważam zajętych przygotowaniami do przekazu telewizyjnego Maxa Kellermana, Jima Lampleya, Bernarda Hopkinsa, jak również całą rzeszę innych znakomitości ze świata boksu zawodowego.

Zawsze to śmieszne zobaczyć, jak Jim Lampley ma pudrowany nos i zmarszczki, by lepiej wyglądać w teleiwzji. Kathy Duva stara się rozmawiać z niemalże każdym po przeciwnej stronie ringu, gdzie mieści się stanowisko ekipy HBO, ale całą uwagę zabiera nowy mistrz wagi ciężkiej - niejaki Deontay Wilder, który w swoim jasnym garniturze i z uśmiechem na twarzy jest oblegany przez rzesze dziennikarzy i blogerow, którzy najwyraźniej są zachwyceni faktem, iż Wilder pojawilł się w Montrealu i próbują wycisnąć z niego jak najwięcej słów… Prawdę mówiąc żadna z pierwszych walk na tej gali nie była dla mnie interesująca, więc to jeden z powodow, dla których przyszliśmy odrobinkę później, ale oglądamy szybką robotę Dierry'ego Jeana, który nokautuje wolnego Manuela Reyesa już w trzeciej rundzie, co wywołuje falę zadowolenia wśroó przeważającej części widowni w Bell Centre.

Przyznaję się, zostałem zaskoczony faktem, że dziwnym trafem po dłuższej przerwie komercyjnej do ringu wchodzą Łukasz Janik i kolejny lokalny pięściarz David Theroux. Myślałem, że to się już odbyło na samym początku gali, ale jednak nie. Wrzawa dookoła świadczy, iż wielu kibiców pokłada duże nadzieje w przyszlosci ringowej Theroux i jak się szybko okazuje, rzeczywiscie Janik nie ma najmniejszych szans, by przetrwać zbyt długo. Według mnie nie pokazał niczego, co dawałoby nawet polskim fanom podstawę, żeby oglądać tego pięściarza kiedykolwiek w ringu. Strata czasu i niepotrzebne zabieranie tlenu innym pięściarzom, którzy z kimś pokroju Theroux potrafiliby wytrwać więcej niż te słabiutkie trzy rundy. To był tragiczny występ ringowy Łukasza Janika i to dosłownie pod każdym względem. Jedynym momentem, w którym Janik wyglądal energicznie, było jego wejście do ringu, jak również wszystko, co robił tam do chwili pierwszego gongu. David Theroux natomiast nie musiał się zbytnio przemęczać, by dać swoim fanom dużo radości, aczkolwiek nie widzę w nim również żadnego potencjalnie perspektywicznego pięściarza, którego chcielibyśmy oglądać częściej.  Taka walka bez znaczenia i zapchanie dziury programowej do momentu, kiedy przyjdzie czas rozpoczęcia transmisji HBO.

Dłuższa przerwa i wreszcie zaczyna się ważniejsza część sobotniej gali. W ringu pojawiają się Wasylij Lepichin i Isaac Chilemba, który niespodziewanie obdarzony został dość ciepłym przyjęciem przez publikę. Była to jednak pierwsza poważna plama na tej karcie, gdyż walka nie dość iż jednostronna, to wykazała, że reklamowany tutaj Lepichin okazał się strasznie nieprzygotowanym do pojedynku pięściarzem, który wyglądal po pierwszych dwoch rundach, jakby chciał wrócić do hotelu i położyć się spać. Taki też był jego występ - senny i pozbawiony animuszu. Tylko dzięki temu, że Chilemba nie jest obdarzony jakimś poważniejszym uderzeniem, walka ta trwała cały dystans. Ja przyznałem Chilembie wszystkie starcia - czyli 100:90. Prawdę mówiąc, trudno było ten pojedynek obejrzeć do końca, gdyż przeraźliwie wiało nudą, a masa dezaprobaty na widowni wyraźnie potwierdzała fakt, że tacy jak Wasylij Lepichin nie powinni być pokazywani przez HBO nigdy więcej.

Kolejny pojedynek miał być dla mnie najbardziej interesującym wydarzeniem gali w Montrealu. Będąc wielkim fanem wagi ciężkiej, zawsze z wielką przyjemnością obserwuję ważne wydarzenia w tej kategorii, a szczegolnie lubię tych pięściarzy, których mam przyjemność obserwować na żywo często. Takimi są oczywiście Wiaczesław "Czar" Głazkow i Steve "USS" Cunningham. Pojedynek zaczyna się i toczy przez pierwsze parę rund w dość szybkim tempie, którego należy oczekiwać po pięściarzach, którzy potocznie nazywani są przez fanow "małymi ciężkimi". Mam jednak wrażenie, że Steve nie ma w sobie na tyle tej znanej nam werwy i pragnienia zwycięstwa, które często obserwowaliśmy w przeszłości. Zaczyna to być bardziej widoczne w drugiej części walki, kiedy Głazkow podkręca tempo i wywiera większą presję na Cunninghamie. Coraz więcej ciężkiej artylerii wytoczonej przez Wiaczesława powoduje, że Steve traci przewagę uzyskaną wcześniej i zaczyna być coraz bardziej widocznie przytłoczony energią Głazkowa, który po rundzie ósmej staje się może jeszcze nie dominujacą stroną w tej walce, ale z pewnością pięściarzem chcącym wygrać bardziej niż Cunningham.

Gwizdy i masy ludzi spędzajacych ostatnie dwie rundy tej walki na przygotowywaniu się do pojedynku wieczoru - czyli kupnie ostatniego piwa i czegoś do zjedzenia, świadczą dobitnie, iz widowisko nie było w stanie zelektryzować nikogo poważnie zajmującego się boksem, a już z pewnością nie przeciętnego fana w kanadyjskim Montrealu, który znany jest z dość wygórowanych standardów percepcji bokserskiej. Jestem zawiedziony postawą obu pięściarzy i kiedy zabrzmial gong po ostatniej dwunastej rundzie, nie tylko ja, ale znaczna część widowni odetchnęła z ulgą. Jeżeli waga ciężka nie posiada pięściarzy, którzy mogliby stworzyć bardziej interesujace widowisko bokserskie, jesteśmy naprawdę w nieciekawym miejscu i reaktywacji nie należy spodziewać się zbyt szybko. Uznaję, że paroma punktami Głazkow wygrywa ten słaby pojedynek. Myślę, że wynik 116:112 jest najbardziej właściwy, a zwycięstwo pięściarza z Ukrainy nie podlega wątpliwości. Wzniesione po walce ręce Steve’a w geście zwycięstwa to musiał być jakich odruch, którego prawdę mówiąc nie rozumiem. Widownia przyjęła ze śmiechem.

Czas na walkę główną, której bohaterowie byli pokazywani nieustannie na wielkich ekranach wiszących nad ringiem. Siergiej Kowaliow został straszliwie wygwizdywany, a Jean Pascal przyjęty entuzjastycznie. Nie wiem dokładnie, jak wielu ludzi może być w tym momencie na widowni, ale sądzę, iż około 13-14 tysięcy. Przeważającą większość stanowili ci, którzy przyszli dopingować lokalnych pięściarzy - glównie Pascala, to widać i słychać. Nie mam wątpliwosci, że jest to jedna z najbardziej wrzaskliwych publik na bokserskich imprezach, na jakich bywam. Montreal – Quebec to bokserska twierdza. Czas na walkę wieczoru. Pięściarze wchodzą do ringu ze znakomicie przygotowanego punktu, który znajduje się po przeciwnej stronie ringu od stanowiska komentatorskiego HBO. Powitanie Pascala wręcz elektryzuje atmosferę w Bell Centre, a obecność Roya Jonesa w teamie Kanadyjczyka jest pozytywnie komentowana przez fanów zebranych w hali. Wejście Kowaliowa to burza gwizdów, a nawet wyzwisk towarzyszących pięściarzowi z Rosji. Typowe w takich sytuacjach. Zostało to z premedytacją podsycone fragmentem hymnu starego ZSSR, co wywołało jeszcze większą falę dezaprobaty towarzyszącą wyjściu Kowaliowa.

Tradycyjnie Michael Buffer i "Let’s Get Ready To Rumble". Luis Pabon daje znak do rozpoczęcia pierwszej rundy. Od samego początku agresja Siergieja daje się we znaki Pascalowi. Zdecydowany napór Rosjanina powoduje, iż Kanadyjczyk zmuszony jest do zmiany taktyki i wdawania sie w wymiany, które przyjmowane są entuzjastycznie przez widownię. Zamachowe, nawet calkowicie chybione, ożywiają publikę. Pierwsze rundy to znakomite akcje z obu stron, ale przebieg walki pod dyktando Rosjanina, który w końcówce trzeciej rundy miota Pascalem i niemalże wyrzuca go poza ring. Gong ratuje Kanadyjczyka, który wyglada jakby miał już kompletnie dość.

Czwarta i piąta runda to w wykonaniu Siergieja Kowaliowa typowy przykład strategii "seek and destroy", która powoduje, że znaczna część widowni ogląda tę walkę na stojąco. Co za pojedynek! Nie za dużo techniki, ale za to boks, który porywa każdego fana umiejącego docenić prawdziwych profesjonalistów. Obaj pięściarze mają swoje momenty w kolejnych rundach, ale nie ulega wątpliwości, iż to właśnie Krusher jest tym, który tej walki przegrać po prostu nie może. W samej końcówce rundy siódmej Siergiej trafia przeraźliwie mocno, a Pascal na "wacianych nogach" wraca do swojego narożnika.

Runda ósma to ostry i bezlitosny napór Rosjanina, który dorywa Pascala w narożniku serią potężnych ciosów i w decydującym momencie traci równowagę na mokrej powierzchni, dając w ten sposób Kanadyjczykowi szansę na chwilę odpoczynku. Gdy Kowaliow wstaje z maty ringu, Pascal na chwiejących się nogach ledwie jest w stanie utrzymać się o własnych siłach w oddalonym o kilka metrów narożniku. Kiedy sędzia ringowy pozwala Siergiejowi na kontynuowanie walki, ten dobiega do Pascala i zadaje kilka ciosów, które są już tylko przysłowiową "kropką nad i". Przerwanie walki to odruch milosierdzia nad sponiewieranym Pascalem.

Wielkie brawa dla Jeana, którego postawa w tej walce zasługuje na duże uznanie. Znakomity pojedynek! Jeden z tych, które proszą się o rewanż. Nie dlatego, iż był tak wyrównany, a raczej ze względu na poziom intensywności i w mniemamniu wielu kontroweryjne zakończenie. Osobiście uważam, że kontrowersji być nie powinno, ale rozmawiając po gali z fanami Pascala, staram się jakoś zrozumieć ich punkt widzenia. W ringu Kellerman przeprowadza wywiady, które okraszane są na przemian burzą gwizdów bądź też braw, ale to już szara rzeczywistość tych gal, gdzie przeważająca część widowni od razu opowiada się po jednej stronie i przychodzi tylko po to, by dopingować swoich pięściarzy.

Powoli wymykamy sie z Bell Centre. Na zewnątrz śnieg zasypał chodniki i ulice tego pięknego miasta. Dobrze, że Sheraton jest tylko kilka kroków od hali. Jutro powrót do domu i czekanie na kolejne ekscytujące bokserskie wydarzenia.

- Andre James (COP)

Bell Centre – Montreal, Kanada
Sobota, 14/03/2015