BERNARD HOPKINS KOŃCZY 50 LAT. 'ŚWIĘTUJĘ TO, ŻE CIĄGLE ŻYJĘ'

Redakcja, AP

2015-01-15

Bernard Hopkins (55-7-2, 32 KO), jeden z najlepszych i najbarwniejszych bokserów w historii, obchodzi dzisiaj pięćdziesiąte urodziny. Powodów do świętowania mu nie brakuje, ale na czoło wysuwa się jeden: - Fakt, że ciągle żyję - mówi "Kosmita" z Filadelfii.

Zanim opuścił Ziemię i zadziwił jej mieszkańców kosmicznymi umiejętnościami, zderzył się z twardą rzeczywistością. Jako nastolatek nie miał większych celów, a życiową rutynę wyznaczały mu kradzieże i rozboje. W końcu został skazany na 18-letni pobyt w więzieniu, gdzie wkrótce był świadkiem morderstwa o paczkę papierosów.

- Świętuję dzisiaj to, że jeszcze tu jestem. Według moich nauczycieli i rodziny dawno powinienem być martwy. Miałem 17 lat, gdy trafiłem za kratki. Dwa razy ugodzono mnie nożem. Spędziłem w więzieniu pięć lat - wspomina.

Traumatyczny pobyt w celi przyniósł też jednak duże zmiany. Hopkins poważnie zainteresował się boksem, za sprawą którego miał rozpocząć nowe życie. Gdy opuszczał więzienne mury, usłyszał od strażnika, że wkrótce znowu się zobaczą. Mając już w głowie plan pięściarskiej kariery, odparł: "Nie ma mowy - nigdy tutaj nie wrócę".

Tak rodziła się legenda. Dzisiaj, niemal 30 lat później, Hopkins wymieniany jest jednym tchem obok najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe w długiej historii szermierki na pięści. Cieszy się niepodważalną rewerencją wśród kibiców i krytyków, mimo że nie zawsze jego nazwisko było synonimem emocji.

- Wiem, że czasami byłem nudny w ringu. Przez ostatnie siedem czy osiem lat po prostu się oszczędzałem, przechodziłem konserwację - tłumaczy.

Efekty zdrowego trybu życia i koncentracji na własnym organizmie okazały się zdumiewające. Hopkins, którego kariera na dobrą sprawę mogła się zakończyć po dwóch porażkach w 2005 roku z Jermainem Taylorem, kontynuował swą niezwykłą wędrówkę, pokonując młodszych, znajdujących się u szczytu formy zawodników. W 2008 roku ośmieszył niepokonanego Kelly'ego Pavlika. Trzy lata później wypunktował Jeana Pascala i stał się najstarszym mistrzem świata w dziejach boksu. Rekord nieustannie poprawiał, aż z "Kata" stał się "Kosmitą", który w ubiegłym roku zunifikował pasy w wadze półciężkiej, udzielając lekcji boksu Beibutowi Szumenowi.

Na Ziemię sprowadził go w końcu w listopadzie Siergiej Kowaliow (26-0-1, 23 KO), który do zera ograł o osiemnaście lat starszego rywala. Pomimo wyraźnej porażki Hopkins nie zamyka swojego resume i chce jeszcze przynajmniej raz wejść między liny. Nie zamierza jednak odcinać kuponów i toczyć pożegnalnej walki ze słabszym rywalem, która miałaby stanowić laurkę dla jego niebywałej kariery.

- To byłaby głupota. Jeżeli powiecie mi o jakimś dużym nazwisku, o walce, która miałaby historyczny wymiar, a rywal stanowiłby duże zagrożenie - a więc byłby to ktoś równie dobry albo nawet lepszy niż Kowaliow - od razu krew zaczynie mi szybciej pulsować. Na pewno nie stanę się cyrkowym przedstawieniem - zapewnia.