MĘCZARNIE FEIGENBUTZA

Redakcja, Informacja własna

2014-11-22

Nie taki diabeł straszny? Co prawda Vincent Feigenbutz (17-1, 16 KO) pokonał ostatecznie przed czasem Olegsa Fedotovsa (18-18, 12 KO), lecz wcześniej władował w niego dziesiątki najmocniejszych bomb, a ten sobie nic z tego nie robił. I nie padł ani razu.

Znany z mocnego ciosu Niemiec natychmiast rzucił się na swojego rywala i z wielką pasją strzelał w niego "wszystkim co dała fabryka". Trafiał często lewym sierpem, nie raz i nie dwa poprawił prawym podbródkiem, ale bez skutku. Głowa Łotysza odskakiwała co chwilę niczym piłeczka pingpongowa, a mimo wszystko stał i nawet odpowiadał. W czwartej rundzie Feigenbutz huknął prawym krzyżowym, przy linach zadał jeszcze kilkanaście bomb z całych sił. Wszystko na nic. Zmęczony król nokautu w piątym i szóstym starciu był już wyraźnie wyczerpany. Nie atakował już tak zaciekle, ograniczając się do lewego prostego. W końcówce siódmego przeprowadził jeszcze jeden skomasowany szturm i sędzia zastopował rozbijanego Łotysza zaledwie sekundę przed gongiem na przerwę. Jak więc widać przed silnym fizycznie, lecz trochę jednowymiarowym Vincentem jeszcze sporo pracy.