JAN SZCZEPAŃSKI KOŃCZY 75 LAT

Łukasz Famulski, Opracowanie własne

2014-11-20

Możemy kreować nowe gwiazdy polskiego boksu, ale nie można zapominać o dawnych mistrzach, którzy do swojego sukcesu często szli po wyboistej drodze. Dzisiejszy jubilat – pan Jan Szczepański, dokonał rzeczy niebywałej w wieku trzydziestu trzech lat: skazany kilka lat wcześniej na sportowy niebyt, zdobył tytuł szlachecki, czyli wywalczył mistrzostwo olimpijskie.

W wieku dwudziestu czterech lat usłyszał wyrok: zakaz uprawiania boksu, ze względu na chorobę serca. Pojawił się alkohol i refleksja, że skończyło się coś, co się skończyć nie powinno. Cztery lata później w 1968 roku, otrzymał drugą szansę – cofnięto mu zakaz uprawiania boksu. Wcześniej, mimo że w kraju zdobywał medale, nie zbierał wielu pochwał, mistrzostwa Europy w 1961 roku zakończył już pierwszą walką. Dlatego z jego powrotem nie wiązano wielkich nadziei. Tymczasem po raz kolejny doszedł do głosu geniusz trenera Feliksa Stamma, który powołał już trzydziestodwuletniego Szczepańskiego na mistrzostwa Europy do Madrytu, a co ciekawe, nadal ciągnęły się za nim problemy z sercem. Te mistrzostwa okazały się przełomowe, Szczepański zdobył bowiem złoto w wadze lekkiej i pojawiły się głosy, że boksuje inaczej niż kiedyś, chociaż sam pięściarz stwierdził w jednym z wywiadów, że to nie do końca było tak. Wrócił lepszy, tylko po prostu nie stracił nic z dawnej formy, choć wpływ na bardziej odważny boks mogły mieć wszystkie doświadczenia losowe.

Po sukcesie w Madrycie przyszła kolej na mistrzostwa Polski w Katowicach. Szczepański boksował w warszawskiej Legii, a więc wówczas w Katowicach nie darzono go miłością. Kiedy stanął na najwyższym stopniu podium, a publiczność w Spodku zaczęła go wygwizdywać, pięściarz, wrażliwy na taką reakcję, zerwał szarfę (m.in. z godłem Polski) i rzucił nią w widownię, co potraktowano jako skandal i brak szacunku dla symboli narodowych, po czym odebrano mu złoty medal. Ta historia pokazuje między innymi, jak sporą publikę miały kiedyś mistrzostwa Polski w boksie olimpijskim.

Rok 1972 to, jak wiadomo, rok olimpijski i właśnie w tym czasie Szczepański otrzymuje powołanie na przedolimpijskie zgrupowanie kadry i wszystko wskazuje na to, że wyjazd do Monachium jest na wyciągnięcie ręki. Wtedy niestety znowu wracają demony z przeszłości – lekarze stwierdzili niewydolność serca. Znowu wrócił alkohol, jednak i tym razem bokser nie poddał się tak łatwo. Codziennie chodził do szpitala na badanie tylko po to, żeby usłyszeć iż może wrócić do sportu. Wreszcie przyszedł upragniony moment Igrzysk Olimpijskich, na których Szczepański kroczył pewnie od zwycięstwa do zwycięstwa, ostatecznie pokonując w finale Węgra Laszlo Orbana.

Historia pana Jana pokazuje, że nie zawsze musi być lekko, łatwo i przyjemnie, żeby osiągnąć sukces. Po wielu latach przyznał, że niepokoi go aktualna sytuacja polskiego boksu amatorskiego.

Warto wspomnieć, że wspólnie z innym mistrzem – Jerzym Kulejem, wystąpił w hitowym (jak na tamte czasy) PRL-owskim kryminale "Przepraszam czy tu biją".
Dziś wypada życzyć panu Janowi zdrowia i tego, aby zobaczył jeszcze kiedyś Polaka na olimpijskim podium.