PAWEŁ KOŁODZIEJ: CZAS POŁOŻYĆ KARTY NA STÓŁ

Łukasz Famulski, Przemyślenia własne

2014-09-27

„Chciałbym oznajmić wszystkim fanom boksu i całej opinii publicznej, że do walki uzyskam najlepszą formę, jaką tylko jest zdolny wypracować sportowiec […]. Wiem, ile znaczy dla mnie ta walka […]. To będzie niezapomniane widowisko”.
James J. Braddock

„Nalegam, aby przy ringu znalazł się ambulans, Jim jest miłym facetem i nie chciałbym, żeby skonał na moich rękach. Nie przetrwa nawet rundy”.
Max Baer

Niemal równo dziesięć lat temu pochodzący z Krynicy Zdrój Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO) miał swój zawodowy debiut. Przez te wszystkie lata wypracował sobie sporą rozpoznawalność wśród kibiców sportu w naszym kraju. Głównie dlatego, że wówczas boks zawodowy w Polsce był w rozkwicie, często pokazywano walki na niekodowanym kanale Polsatu i nie było konkurencji, jeśli chodzi o inne sporty walki, przede wszystkim MMA.

Ogólna rozpoznawalność nie idzie jednak w parze z uznaniem bardziej wnikliwych obserwatorów boksu. Jeśli prześledzimy walki Kołodzieja w różnych momentach kariery, zobaczymy, że miała ona i ma nadal różne etapy i wiedzie od nierównych, czasami brzydkich, czasami efektownych walk z początku kariery, poprzez ładne i pozwalające mieć nadzieję starcia mniej więcej sprzed czterech lat, aż do tych ostatnich dwóch, które trzeba potraktować jako kiepskie.

Za jego najlepszą walkę w karierze uznałbym potyczkę z Robem Callowayem, w której to zdominował bardzo doświadczonego Amerykanina i nie zgubił po drodze koncentracji, co często mu się zdarza. Niezłe były też walki z Markiem Krenzem, Mauro Ordialesem, wyboksowanym już wówczas Johnem McClinem czy wreszcie chyba do tej pory najgroźniejszym przeciwnikiem – Felixem Corą Juniorem. Od pierwszej ze wspomnianych walk minęło już prawie pięć lat i na dobrą sprawę od tamtego czasu każda następna walka miała być ostatnim krokiem przed walką o poważne mistrzostwo. Tak się jednak nie stało i kiedy po walce z Giulianem Ilie Kołodziej pauzował rok za sprawą kontuzji, po czym wrócił, wygrywając pewnie na punkty z nienadającym się już do boksu Richardem Hallem, znów wrócił stary dobrze znany temat – kiedy wreszcie Paweł Kołodziej dostanie swoją szansę. Potem przyszła walka w Bydgoszczy i słaba potyczka z Crenzem, podczas której w pewnym momencie Paweł chwiał się po ciosach przeciętnego Argentyńczyka. Jednak wówczas bardziej przykre było to, w jaki sposób reagowała publiczność, która nie szczędziła cierpkich okrzyków pod adresem Polaka, a gościa żegnała brawami. Później, kiedy w Jastrzębiu Zdroju zaliczył nokdaun z rąk Prince’a Ikeji, znowu zaroiło się od niezbyt pochlebnych komentarzy. Dlatego słowa Maxa Baera, które przywołałem na początku, bardziej pasują obecnie do kibiców niż do Denisa Lebiediewa (25-2, 19 KO), z którym, jak doskonale każdemu wiadomo, przyjdzie się Polakowi niebawem mierzyć. Bo chociaż po Rosjaninie nie widać żadnej presji i wyraźnie emanuje pewnością siebie, to z szacunkiem wypowiada się o Kołodzieju, którego pewnie, patrząc czysto analitycznie, wypadałoby postawić na straconej pozycji. Jak zawsze jednak w podobnej sytuacji uważam, że najważniejsze jest, aby sam zawodnik był pewny swego i nie dał się ponieść fali krytycznych opinii. Niewielu było bowiem takich, którzy wierzyli w dobry występ Andrzeja Fonfary, a ten, pokazując dobrą walkę, utrzymał się na liście gorących nazwisk w swojej wadze. I choć pewnie nie można porównywać tych dwóch przypadków, chociażby dlatego, że uważam Lebiediewa za zawodnika przygotowanego na każdy możliwy wariant walki i dużo bardziej wszechstronnego niż Stevenson, Fonfara wywalczył swoją szansę w oficjalnych eliminatorach, a Kołodziej zwyczajnie na nią czekał, nie boksując tak naprawdę z nikim, kto był na topie.

Mimo wszystko dobrze by było, gdyby chociaż przed walką polski fan boksu nie skupiał się tylko i wyłącznie na obrażaniu kolejnego polskiego pretendenta, który ma większe lub mniejsze szanse, ale na prywatnej analizie, która oczywiście wcale nie zawsze musi być przychylna. Byłoby jednak miło wczytywać się w słowa uznania dla Kołodzieja już od sobotniej nocy.