BITWA O ANGLIĘ II

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

2014-05-29

Pół roku temu na ringu w Manchesterze doszło do pojedynku, którego przebieg był wyjątkowo trudny do przewidzenia zarówno dla zwykłych kibiców, jak też fachowców, trenerów i samych jego uczestników. Pierwsza walka Carla Frocha (32-2, 23 KO) i George'a Grovesa (19-1, 15 KO) przeszła do historii, ale nie przyniosła jednoznacznego rozstrzygnięcia, kto jest lepszy. Formalnie wygrał przez TKO Froch, lecz taki werdykt był efektem nadgorliwości sędziego ringowego. Rewanż za kilka dni na słynnym stadionie Wembley w Londynie i nadal zdecydowanego faworyta brak. Mimo wszystko z pierwszej walki można wysnuć pewne wnioski na temat prawdopodobnego przebiegu (ale nie rezultatu) drugiej.

Walka w Manchesterze pokazała, że Groves ponad wszelką wątpliwość przewyższa Frocha umiejętnościami technicznymi i szybkością. Z drugiej strony jednak Froch dobitnie udowodnił, że ma nad Grovesem przewagę siły fizycznej i siły ciosu. Obydwaj bokserzy popełnili też w pierwszym pojedynku błędy taktyczne, których zapewne tym razem nie powtórzą. W szczególności Froch przekonał się boleśnie, że walka na dystans z Grovesem prowadzi nieuchronnie do porażki, natomiast Groves otrzymał jasny sygnał, że jak ognia powinien unikać długotrwałej bijatyki z Frochem z bliska.

Taktyka dla Grovesa wydaje się być jednoznaczna i klarowna. Powstrzymywanie rywala na dystans (jeśli trzeba to połączone z odwrotem i obskakiwaniem rywala) na zmianę z krótkimi (2-3 ciosy) dynamicznymi wejściami do półdystansu. Froch natomiast stoi przed pewnego rodzaju dylematem związanym nie tyle ze sposobem walki, co z wyborem optymalnego momentu do ataku. On wie, że kluczem do zwycięstwa będzie dla niego wciągnięcie rywala do półdystansowej bójki (możliwie jak najbardziej długotrwałej i chaotycznej). Pytanie brzmi, czy powinien zaatakować zaraz na początku konfrontacji (co grozi wysiadką kondycyjną w razie niepowodzenia), czy też próbować wstępnie osłabić przeciwnika (ciosami w korpus), a szturm przypuścić później w dogodnym do tego momencie (co grozi sukcesywnym przegrywaniem początkowych rund). Na pewno wskazane przy tym będą częste zmiany tempa przeprowadzanych akcji. A że i Groves z upodobaniem stosuje ten element taktyczny, to chyba na Wembley można się spodziewać czegoś w rodzaju wojny podjazdowej, czyli naprzemiennych szarż i głębokich odwrotów z niewiadomym efektem końcowym.

Z całym szacunkiem dla Carla Framptona, Scotta Quigga, Amira Khana, Kella Brooka, Jamesa DeGale'a, Oli Afolabiego, Tysona Fury'ego, Derecka Chisory itd. - w sobotę 31 maja 2014 roku na Wembley zobaczymy w akcji dwóch aktualnie najlepszych brytyjskich bokserów i możemy oczekiwać wielkiego widowiska. Prognozę wyniku proponuję zostawić wróżkom i jasnowidzom.

Czytaj więcej tekstów autora na www.bokserzy.cba.pl >>>