MOJE TRZY GROSZE: GRAPEFRUITY FONFARY

Łukasz Furman, Informacja własna

2014-05-25

- Jeśli chcesz się rozwijać, musisz jechać do Ameryki - powtarza niczym mantrę Tomasz Adamek. Lecz tu nie chodzi chyba o samo miejsce, a bardziej sposób prowadzenia kariery. Czyli bez tchórzostwa.

Kim jeszcze kilka lat temu był Andrzej Fonfara? W rzeczywistości - choć zabrzmi to brutalnie, był nikim w świecie boksu. Wyjechał z Polski, nie będąc nawet u nas specjalnie cenionym. Nie był i nigdy nie będzie artystą ringu, bo kimś takim trzeba się po prostu urodzić. Za to ciężką pracą i serduchem doszedł do poziomu, o jaki mało kto go "posądzał" jeszcze niedawno. Poprzeczka stawiana coraz wyżej, nowe wyzwania - to jest klucz do sukcesu, a nie sztuczne trzymanie pod kloszem. Bo przecież nawet jeśli zawodnik przegra, ale jest prawdziwym fighterem, to nic nie zmienia się w jego karierze. Co najwyżej wyniesie konstruktywne wnioski. Fonfara przegrał wcześniej dwukrotnie. Jeden z jego pogromców to zupełny anonim, drugi to co najwyżej twardy przeciętniak. Tylko że dziś ten chłopak jest już lata świetlne przed nimi.

Gdyby "Polski Książę" nie wstał po pierwszym nokdaunie i poległ już w pierwszej rundzie, wydźwięk byłby oczywiście słaby, jednak i tak zasługiwałby na szacunek. Bo występ na antenie Showtime wywalczył sobie sam. Bez parasola ochronnego i bilansu godnego Rocky'ego Marciano, do którego często dąży się na naszym podwórku. Kiedy zaczynał swoją przygodę zawodową, w Polsce było przynajmniej kilku pięściarzy lepiej rokujących niż on. Oni jednak zostali w miejscu, zaś Andrzej małymi kroczkami im odchodził. I to budowało jego charakter. Tylko dzięki niemu przełamał lepszego i sprytniejszego Gabriela Campillo, a kilka godzin temu o mały włos nie wstrząsnął światem. Było blisko.

Podobną drogę przechodził wcześniej Krzysiek Włodarczyk. Wtedy nie było jeszcze mowy o parasolu ochronnym, bo grupa dopiero raczkowała. Krzysiek więc brał zagraniczne wyprawy do Rossitto, Melkomiana (przekręt), dzięki czemu rósł z walki na walkę. W efekcie będąc w Moskwie i stojąc pod ostrzałem Rachima Czakijewa znalazł się w podobnej sytuacji do dzisiejszej Andrzeja. I podobnie jak on potrafił zagryźć zęby i przezwyciężyć kryzys. Wkrótce przekonamy się również, czy Mateusz Masternak rzeczywiście może być gwiazdą, czy też pewnego poziomu nie przeskoczy. Swoje pięć minut miał - i wciąż wierzę iż mieć będzie, Grzegorz Proksa. Damian Jonak - jeden z najbardziej zmarnowanych talentów, wkrótce też powinien dostać walkę, która pokaże kim naprawdę jest?

Do czego zmierzam? Do prawdziwych wyzwań. Te niestety nasi chłopcy łapali tylko w walkach polsko-polskich, które nie bez powodu stoją na tak wysokim poziomie. Wszak wychodzi dwóch facetów i zrobią wszystko by tylko wygrać. Po co więc ci wszyscy Węgrzy, Słowacy i inne mięso armatnie sprowadzane na nasze gale?

Czy Fonfara bez bardzo trudnej przeprawy z Glenem Johnsonem miałby na tyle charakteru, by przełamać potem Campillo? Nie jestem pewien. Albo czy bez przełamania Campillo i poznania tego smaku, nie odpuściłby dziś w nocy w piątej rundzie ze Stevensonem po drugim liczeniu? Być może... To właśnie porażki i wygrane "na styk" walki sprawiły, że dla mnie ten chłopak dziś walczył z kanadyjskim "Supermanem" niemal jak równy z równym. To jeszcze nie ta klasa, jeszcze nie ten kaliber, lecz brakuje już naprawdę niewiele. Szumenow? Brahmer? Na mój nos dziś Fonfara wciąga jednego i drugiego bez problemu. I to przed czasem. Przeciętny jeszcze niedawno chłopak w mojej ocenie jest dziś numerem cztery na świecie, tuż za Stevensonem, Kowaliowem i Hopkinsem. Ta przegrana może tylko sprawić, że podskoczy jeszcze bardziej, wszak wie już, iż może rywalizować z najlepszym jak równy z równym. A życiowa gaża w wysokości 320 tysięcy dolarów to tylko preludium do tego, co zarobi w kolejnym występie. Bo teraz oferty się posypią...

Kiedyś bardzo mi się spodobało, gdy poproszony o charakterystykę Darka Michalczewskiego, szykujący się do spotkania z nim Fabrice Tiozzo powiedział "Cóż, ma jaja jak grapefruity". Dziś śmiało mogę napisać, że również jaja Fonfary są wielkości grapefruitów, a to dla mnie w boksie liczy się bardziej od samego wyniku.