NIE MA 'NIE MOGĘ'. PIETRZYKOWSKI vs CLAY PIÓREM FELIKSA STAMMA

Redakcja, Pamiętnik Feliksa Stamma

2014-05-19

Pallazzo dello Sporte jest wypełniony po brzegi. Nastrój niezwykłego podniecenia można zauważyć już przed wejściem do pałacu. Ruch panuje niesamowity. Setki autobusów wyładowują entuzjastów boksu. Tłumy ciągną od stacji kolei podziemnej. Park samochodów powiększa się z każdą chwilą - wspominał finałowy dzień zmagań pięściarzy podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie w 1960 roku najwybitniejszy polski trener Feliks Stamm. W decydującej walce w wadze półciężkiej Zbigniew Pietrzykowski zmierzył się wówczas z Cassiusem Clayem, później znanym jako Muhammad Ali.

Wewnątrz pałacu - kontynuuje Stamm - panuje też niecodzienny nastrój. Widownia, złożona oczywiście w większości z publiczności włoskiej, z niecierpliwością czeka na sukcesy swych pupilów. Sześciu Włochów finale – sześć medali w perspektywie!

W hali znajduje się też wielu Polaków, przybyłych na wycieczki olimpijskie do Rzymu. Znakomity aktor Holoubek, wielki entuzjasta pięściarstwa, poprzez tłum woła:

- O doping bądźcie spokojni!

(...)

Pojedynek Pietrzykowskiego z czarnym Amerykaninem, Cassiusem Clayem, rozpoczyna się wśród ogłuszającego ciągle jeszcze protestującej [wobec zwycięstwa Crooka nad Walaskiem we wcześniejszej walce – przyp. red.] publiczności. Tumult jest tak wielki, że ledwie mogę dosłyszeć, co do mnie mówi Zbyszek.

- Nie mam kauczukowej, ochronnej szczęki – skarży się.

Wiem o tym bardzo dobre. Pietrzykowski zgubił swą sztuczną szczękę już w sobotę. Nigdzie nie mogliśmy jej znaleźć. W niedzielę czyniłem kroki, aby otrzymać nową. Jednak z powodu święta okazało się to zupełnie niemożliwe. Tego rodzaju ochraniacze muszą być doskonale dopasowane, nie było więc mowy o pożyczce.

Brak ochraniacza dziąseł denerwował mnie na pewno tak samo, jak Pietrzykowskiego. Zły byłem na niego, że nie potrafił zadbać o swój sprzęt. Denerwował mnie również przeciwnik Zbyszka. Wolałbym, aby nim był Australijczyk Madigen, którego Clay z trudem wyeliminował w półfinale. Moim zdaniem raczej Australijczyk zasłużył na zwycięstwo.

Clay był od Pietrzykowskiego wyższy i, co najgorsze, miał dłuższe ręce. Nadto wyróżniał się doskonałą pracą nóg, rzadko spotykaną u amerykańskich pięściarzy.

Walkę rozpoczyna Pietrzykowski. Stara się dosięgnąć przeciwnika prostymi, aby w dogodnym momencie wypuścić skuteczną serię. Jednak plan ten się nie udaje. Clay okazał się zbyt szybki, a jego niezmiernie długie lewe proste szachowały Zbyszka. Starcie jest wyrównane.

Drugą rundę Pietrzykowski zaczyna dobrze. Kilka razy zapędza czarnego rywala w liny i atakuje seriami. W pewnej chwili Zbyszek silnie trafia z lewej w żołądek. Amerykanin odczuł to uderzenie. Niestety, bielszczanin nie potrafi wykorzystać dogodnego momentu i nie "idzie za ciosem". Być może, już wtedy dokucza mu dotkliwy ból, bowiem silnie krwawi. Jeden z zębów zranił mu dziąsło i niemal przebił górną wargę. Wydaje się, że tę rundę Pietrzykowski lekko wygrał.

Po gongu ciężko siada na krześle. Jest ogromnie wyczerpany i znajduje się u kresu sił.

- Panie Felku, ja już nie mogę…

Szybko tamuję krew i mówię:

- Zapamiętaj sobie, że w finale olimpijskim nie ma słów "nie mogę". Walczy się do ostatka.

Błyskawicznie układam plan strategiczny na ostatnią rundę.

- Zaraz po gongu postaraj się zaskoczyć atakiem i zapędzić do narożnika. Jeśli się uda, wypuść serię silnych haków z obu rąk. Może zdołasz go zbić z nóg. Jeśli się uda, to przyjmij niską postawę i skryj się za podwójną gardą, balansuj ciałem. Wtedy on z całą pewnością podejdzie na półdystans, aby cię skończyć. Wówczas ty z podwójnej zasłony trzepniesz go lewym sierpem. Ten cios powinien zakończyć walkę. Serii już nie próbuj, bo nie masz na nie siły.

Odzywa się ostatni gong. Pietrzykowski przypuszcza atak. Udaje mu się zapędzić Claya do narożnika. Pada seria ciosów, ale anemicznych, nieskutecznych. Zdaję sobie sprawę, że Zbyszek nie ma kondycji i nie może zdobyć się na dynamiczny cios.

Po tym spalonym natarciu Pietrzykowski kryje się za podwójną gardę i wyraźnie prowokuje Amerykanina do decydującego natarcia. Każdy mało doświadczony bokser złapałby się na ten kawał. Ale Clay okazuje się cwaniakiem. Ani mu w głowie bliżej podejść do Zbyszka. Jest ostrożny i z dystansu długimi ciosami rozbija gardę.

Wszystkie próby przejścia Pietrzykowskiego do ataku Clay likwiduje w zarodku. Jest dużo świeższy, szybszy w nogach. Zbyszek kończy walkę bardzo wyczerpany. Przegrywa z lepszym bokserem, jak się okazało, późniejszym mistrzem świata.

Do turnieju olimpijskiego trzeba się solidnie przygotowywać przez pół roku. A Pietrzykowski przed zgrupowaniem w Cetniewie "migał się", podobnie jak Adamski i Drogosz. W górach chłopcy woleli jeździć autobusem, niż odbywać treningowe spacery. Wszyscy trzej nie mieli w czasie turnieju olimpijskiego dostatecznej kondycji.

Ale nie czas na żale. Mimo wszystko Polska odniosła na olimpiadzie wspaniały sukces. Zdobyliśmy drużynowo drugie miejsce (33 pkt.) za Włochami (44 pkt.), a przed USA (30 pkt.) i ZSRR (29 pkt.). Ogółem wygraliśmy 28 walk, a Włosi 35. Taki sukces przerastał moje najśmielsze marzenia.

(...)

Żegnamy się z Pallazzo della Sporte. W jeepie oczekuje nas rozgorączkowany, szczęśliwy, Luciano. Włoch serdecznie winszuje sukcesów. Ściska dłonie naszych chłopców.

Wracamy na kwaterę około 2-ej w nocy. Czy można usnąć w taką noc? Cendrowski, Mrozowski i ja zbieramy się przy jednym stole. Jeszcze raz przeżywamy wszystkie walki finałowej, jeszcze raz je analizujemy. Dochodzimy do wspólnego wniosku: taki sukces chyba nieprędko się powtórzy.

Powyższy tekst stanowi fragment książki "Pamiętnik Feliksa Stamma", opracowanej przez Kazimierza Grzyżewskiego (Sport i Turystyka, Warszawa 1965)