SĘDZIA - ZAWSZE CICHY, NIE ZAWSZE BOHATER

Łukasz Famulski, Opracowanie autorskie

2014-05-02

Po ostatniej większej gali bokserskiej w naszym kraju znów nie wszyscy zgadzali się z punktowymi werdyktami walk. Użalaniem się na sędziów zawodnicy sugerują kibicom, że to jednak mogło wyglądać inaczej. Trzeba jednak zauważyć, że tego typu sytuacje zdarzają się niemal po wszystkich galach i to nie tylko w Polsce. Nawet jeśli zawodnik ma świadomość porażki, to i tak mówi, że nie powinien przegrać tak wysoko. Szczególnie głośno robi się wówczas, kiedy werdykt brzmi 2:1, czyli split decision. Mówiąc krótko, sędziowie punktowi nie mają łatwego życia.

Choć wydawałoby się, że w Polsce zaskakujących werdyktów jest i tak stosunkowo mało, to jednak ostatnio i nasi sędziowie zaczynają tracić zaufanie pięściarzy, a co za tym idzie – w oczach wielu kibiców przestają uchodzić za fachowców. Zaczyna się tak dziać być może dlatego, że mamy modę na walki polsko-polskie, podczas których nietrudno o niezadowolenie przy zaciętej i wyrównanej walce.

Kilka lat temu, kiedy boks zawodowy w naszym kraju na dobrą sprawę – używając terminologii lekkoatletycznej – dopiero co ruszył z bloków startowych, żaden rywal z zagranicy, który był spisywany na straty, a pokazywał dobrą walkę, nawet nie miał okazji, żeby zaprotestować. Były takie walki, które nie musiały, a niektóre nawet nie powinny zakończyć się zwycięstwem Polaka (i choć mam na myśli kilka przykładów, to wolałbym ich nie wymieniać). Tak czy inaczej zastrzeżenia do pracy sędziów punktowych są wręcz normą, ale myślę, że warto zawsze zostawić jakiś margines błędu. Jeśli słyszy się boksera, który kłóci się, że przegrał o jedną rundę mniej niż wskazał to pan X, to jest to z jego strony zwyczajne usprawiedliwianie porażki.

Jak dotąd, mimo kilku dziwnych werdyktów, na polskich galach nie było chyba jeszcze takiego, jak w walce sprzed dwóch lat pomiędzy Brandonem Riosem a Richardem Abrilem. Jeśli ktoś oglądał tamtą walkę, to wie, że Abril zgarniał rundę za rundą tylko po to, żeby przegrać niejednogłośnie. Co więcej – jedyny sędzia, który punktował właściwą walkę, wskazał na Abrila stosunkiem 117:111, a inny, który z kolei ciężko powiedzieć, co oglądał, wskazał jego porażkę 112:116. Był jeszcze trzeci, któremu wyszło 113:115 i przekręt stał się faktem, a w dodatku rozbieżność wyniosła aż pięć pełnych rund bez żadnej remisowej, więc tutaj nie ma już mowy o błędzie, ale zwyczajnie o nieumiejętności wykonywania swojego zawodu. Podobnie jak w przypadku znanej sędziny – pani Ross, która widziała remis w jednostronnej walce Mayweathera z Alvarezem.

Z "ciekawych" werdyktów też słyną gale w Niemczech, gdzie w walkach o mniejszą stawkę miejscowi faworyci często dostają prezent od arbitrów. Dobrym przykładem jest tutaj walka byłego mistrza Europy – Eduarda Gutknechta z Francuzem Tonym Averlantem. Gość do tego stopnia był niezadowolony, że zaraz po ogłoszeniu werdyktu, nie kryjąc oburzenia, opuścił ring.

Natomiast kiedy podczas innej niemieckiej gali Robert Woge nie radził sobie z Ukraińcem Anatolijem Dudczenką, a walkę punktowało dwóch sędziów z Polski, można było mieć nadzieję, że werdykt będzie sprawiedliwy. Tak też było. Nie jest niczym dziwnym, że sędziowie - mówiąc brzydko - sędziują po gospodarsku. Sędziowie sami też często pracują na wzrastający brak szacunku. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że sędzia ringowy zabiera zawodnikowi punkt za ściąganie rywala i daje znak o swojej decyzji każdemu z arbitrów przy stolikach, po czym przy ogłoszeniu werdyktu okazuje się, że zawodnik, któremu zabrano punkt od jednego z sędziów i tak otrzymał ich 60 w walce 6-rundowej? Nijak nie można tego zrozumieć. Kłania się w takich momentach brak etyki zawodowej. Można się z taką czy inną decyzją nie zgadzać, ale skoro dostaję jasny sygnał i go nie respektuję, to burzy to obraz pracy sędziego wynikający z samej definicji tego słowa.

W przypadku arbitrów punktowych zawsze można jednak mieć nadzieję, że gdy się jeden pomyli, to dwóch pozostałych już nie. Jeśli chodzi o sędziów, którzy stoją na ringu i czasem muszą się przy tym nieźle napocić, to i oni mają swoje momenty w historii boksu. Co więcej – jeden z nich przyczynił się nawet do tego, że doszło do prawdopodobnie największej w historii tej dyscypliny sensacji. Mowa o Octavio Meyranie. W ósmej rundzie co najmniej 4 sekundy za długo liczył Jamesa Douglasa, który dwie rundy później znokautował Mike’a Tysona i na stałe zapisał się na karty historii nie bez pomocy sędziego.

Wiele było też nokautów po gongu czy przerywania walk w niekoniecznie odpowiednim momencie (co jak wiadomo często zdarza się w Anglii, gdzie przykładów znalazłoby się bardzo dużo). Nie bez wpadki jest też znany sędzia Joe Cortez, który w walce Floyda Mayweathera z Victorem Ortizem dopuścił do tego, że gdy Ortiz przepraszał rywala za faul, ten go znokautował.

Co do sędziów ringowych, to często zaliczają zwyczajne wpadki, inaczej wygląda sprawa z tymi, którzy punktują. Nigdy nie zdarzy się wynik idealny, ale nie może być tak, że każdy z sędziów widzi coś innego. Dlatego też jeśli boks zawodowy ma być zawodowym nie tylko z nazwy, sędziowie powinni mieć nie tylko jasno sprecyzowane kryteria werdyktu walki, ale przede wszystkim powinni patrzeć na zawodników walczących na ringu, a nie na to, gdzie odbywa się gala. Wtedy może łatwiej będzie się niektórym zawodnikom pogodzić z werdyktem.