LEGIONOWO PEŁNE WSPOMNIEŃ

Łukasz Famulski, Opracowanie własne

2014-04-26

W ubiegłym roku gala boksu zawodowego w Legionowie była jedną z najlepszych tego typu imprez w w Polsce, jeśli nie najlepszą. Głównie za sprawą dużego ładunku emocjonalnego, jakie niosły wówczas niektóre starcia. Wiele wskazuje na to, że w tym roku może się powtórzyć ubiegłoroczny sukces. Z siedmiu zaplanowanych pojedynków niemal każde starcie ma jakiś podtekst albo jest odpowiedzią na pytania, w jakiej formie są niektórzy zawodnicy i na co ich jeszcze stać. Jak nie trudno zauważyć, dominującą na karcie walk jest waga ciężka.

Na początek  pojedynek, który bez żadnej złośliwości można nazwać  trochę festynowo-dożynkowym, czyli starcie Romana Bugaja (16-8-1, 9 KO) z Patrykiem Kowollem (2-11, 1 KO). Przede wszystkim jesteśmy ciekawi, jak zaprezentuje się wracający po bardzo długiej przerwie Bugaj, którego co prawda w roku ubiegłym można było spotkać w Legionowie, ale jedynie w roli widza i to poruszającego się przy drobnej pomocy kuli ortopedycznej. Dlatego pół żartem pół serio, przywołując słowa, jakie aktor Tomasz Dedek skierował do Bugaja w filmie Poranek kojota, można powiedzieć,  iż możliwość pokazania się po tylu latach kibicom świadczy o tym, że „zadaje się z bardzo wpływowymi ludźmi”. A jeśli chodzi o przebieg walki czysto sportowy, zważając na to, że jest to dystans czterech rund, można wnioskować iż Kowoll nie jest bez szans. Jednak Bugaj prawdopodobnie poważnie potraktował przygotowania, o czym świadczą wspólne treningi z Albertem Sosnowskim (47-6-2, 28 KO).

Te treningi nie były przypadkowe, bowiem Sosnowski jest również bohaterem tej gali i także skłania do wspomnień, ponieważ ostatni raz w Polsce walczył nieco ponad 12 lat temu, odprawiając w Gdyni swojego rywala już w pierwszej rundzie. W sobotę jego oponentem będzie Włodzimierz Letr (1-2, 1KO), co nie wszystkim kibicom się podoba, ale stwierdzając uczciwie, nie wiadomo na co jeszcze stać byłego mistrza Europy i na ile remis z Rasanim i porażka z Roganem były zwyczajnie wypadkiem przy pracy. Jeśli nadal jest Sosnowskim, takim jakim był podczas walk z Vidozem czy Pianetą, to przed walką z  Letrem nie musiałby się nawet rozgrzewać. Jeśli jednak jest Sosnowskim, takim jak podczas walki z Roganem i walczyłby z Letrem z czasów amatorskich, czekałoby go trudniejsze zadanie. I choć należę do tych, którzy stawiają na pewne zwycięstwo byłego pretendenta do tytułu mistrza świata, to jednak nie skreślałbym Letra już przed walką.

W pojedynku, który rozegra się w umownym limicie 95 kilogramów spotkają się Michał Cieślak (4-0, 1 KO) i Artur Binkowski (16-4-3, 11 KO). Jest to jedna z ciekawszych potyczek, zwłaszcza że Binkowski już w walce z Zimnochem pokazał, że wraca do Polski by nie tylko zarabiać, ale walczyć. Dlatego na ten etap kariery radomianina, Polak mieszkający w Kanadzie na pewno jest dużym wyzwaniem. Wbrew oczekiwaniom wokół tej walki nie ma złej krwi i Binkowski jest (przynajmniej jak na razie) w cieniu innych pięściarzy boksujących na tej gali.

Nie dojdzie do walki Kamila Szeremety (6-0, 1 KO) z Rafałem Jackiewiczem (45-11-2, 21 KO), ale za to Łukasz Wawrzyczek (19-2-2, 2 KO) jako zmiennik Jackiewicza jest również dla Szeremety ciekawą opcja na najbliższy wieczór, zwłaszcza że będzie to pierwsze osiem rund w karierze Szeremety, podczas gdy bokser z Oświęcimia walczył już nawet 12 rund. Mimo wszystko faworyzowałbym zawodnika z Białegostoku, głównie dlatego, że wiele wskazuje na to iż przygotowywał się bardzo solidnie (co prawda pod innego rywala), a Wawrzyczek wchodził na ring dwa tygodnie temu.

W walce najlżejszych zawodników sobotniej imprezy Michał Żeromiński (6-1, 2 KO) spotka się z Dawidem Kwiatkowskim (8-1, 3 KO). Mimo że w „cyfrach” wyglądają podobnie, a nawet Kwiatkowski nieco lepiej, to jednak wyraźnym faworytem jest Żeromiński, który zapewnia, że dobrze spożytkował czas wolny od pracy i solidnie przygotowywał się do walki. Kwiatkowski nawet w walce z przeciętnymi Węgrami nie zachwycał i mimo niezłej budowy ciała i ofensywnego stylu radomianin jest w większości elementów lepszy.

Walka Pawła Głażewskiego (21-2, 5 KO) z Maciejem Miszkiniem (15-1, 4 KO) miała być jedną z wielu, lecz jak na razie wzbudza największe emocje i nawet spycha na boczny tor walkę wieczoru. Głównie dlatego, że między bokserami padło i wciąż pada zbyt dużo słów, które mają swój ciężar gatunkowy i ciągnie się za nimi pewna odpowiedzialność, ale nie chciałbym cytować wypowiedzi prasowych i tych z programu Mateusza Borka. Można tylko przypomnieć starą dobrą zasadę retoryki, która mówi o tym, że dyskusję wygrywa ten, kto nie da się ponieść emocjom. Gdyby te „pogaduszki” określić terminem bokserskim, to Miszkiń wygrywa jednogłośnie na punkty, bowiem często w mniej odważnych słowach przemyca sporo uszczypliwości pod adresem Głażewskiego. Zawodnik Tomasza Babilońskiego wypowiedział z kolei tak mocne słowa, że biorąc uwagę fakt, iż walka odbędzie się w mieście zwanym "Polskim Las Vegas", to trzeba przyznać iż w tym momencie jest to dla niego gra "va banque". Jednak to nie przewaga psychologiczna czy rywalizacja słowna mają znaczenie po pierwszym gongu, ale realne umiejętności, stąd uważam (zarówno przed całym zamieszaniem, jak i teraz), że Głażewski jest zwyczajnie lepszy i powinien to wygrać.

Walką wieczoru jest rewanż Olivera McCalla (57-13, 37 KO) z Marcinem Rekowskim (13-1, 11 KO) – rewanż, który tak naprawdę być może coś wyjaśni, a być może nie. Bo żeby się owo coś wyjaśniło, walka musiałaby się zakończyć przed czasem. Ciekawi, jak na dystansie o dwie rundy dłuższym niż ostatnio będzie się zachowywał Rekowski, bo paradoksalnie 10 rund powinno być atutem starszego McCalla. Pojedynek tych szanujących się wzajemnie zawodników powinien przyciągnąć uwagę publiczności, ale również ostudzić nieco emocje po rywalizacji Sokółki z Białymstokiem, czyli Miszkinia z Głażewskim.