POWRÓT KRÓLA

Tomasz Ikert, Opinia własna

2014-04-13

Po sześćset siedemdziesięciu dwóch dniach Manny Pacquiao (56-5-2, 38 KO) odzyskał pas, którego tak naprawdę nigdy nie stracił. Parafrazując Drew "Bundiniego" Browna - "Król wrócił do domu, aby dosiąść tronu". Po fantastycznej walce pokonał Timothego Bradleya (31-1, 12 KO). Mimo zapowiadanych nokautów z obu obozów, byliśmy po raz kolejni zdani na opinie sędziów punktowych. Jednakże tym razem nikt (na szczęście) z decydujących o wyniku pojedynku nie miał wady wzroku i otrzymaliśmy sprawiedliwy werdykt. Nareszcie.

Amerykanin poniósł dzisiaj pierwszą porażkę na zawodowych ringach. Po prezencie, jaki otrzymał niespełna dwa lata temu, stoczył niezwykle zaciętą walkę z Rusłanem Prowodnikowem oraz meksykańskim mistrzem kontry i przekleństwem Manny'ego – Juanem Manuelem Marquezem. Kolejną jego obroną był rewanż z "Pacmanem". Dziś w MGM Grand Garden Arena w Las Vegas musiał jednak uznać wyższość małego człowieczka z Filipin.

PACQUIAO NIE ZOSTAWIŁ WĄTPLIWOŚCI >>>

Manny Pacquiao powrócił na bokserski szczyt. Mimo że nie jest już tak dobry jak kiedyś, to w dalszym ciągu znajduje się w czołówce najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe. Po niezwykle zaciętym i remisowym początku pojedynku, Pacquiao przejął kontrolę w drugiej części walki i w wyraźny sposób pokonał Bradleya. Tim wyraźnie osłabł kondycyjnie, co było spowodowane duża ilością przestrzelonych mocnych ciosów. Choć dawny zwierzęcy zew Filipińczyka się nie pojawił, starczyło to na pokonanie "Pustynnej Burzy". "Pacman" tym samym zrobił milimetrowy kroczek na kilometrowej drodze do walki z najlepszym bokserem P4P, niepokonanym Floydem Mayweatherem Jr (45-0, 26 KO).

Kandydat do walki roku nie zawiódł naszych oczekiwań. Miliony przed telewizorami i 15 601 świadków tego starcia w hali w Światowej Stolicy Rozrywki otrzymało produkt najwyższej jakości. My zaś, czy chcemy tego, czy nie – musimy "oddać cesarzowi, co cesarskie". Król wrócił.