PACQUIAO NIE ZOSTAWIŁ WĄTPLIWOŚCI I WZIĄŁ REWANŻ NA BRADLEYU

Leszek Dudek, Informacja własna

2014-04-13

Manny Pacquiao (56-5-2, 38 KO) nie jest już tym samym zawodnikiem co kiedyś, ale nawet 35-letni Filipińczyk okazał się dziś wystarczająco dobry, by po raz drugi wyraźnie pokonać Timothy'ego Bradleya (31-1, 12 KO) i odzyskać tytuł mistrza świata federacji WBO w wadze półśredniej.

Amerykanin rozpoczął walkę znakomicie i po pierwszych minutach wydawało się, że "Pacman" ma problemy z dobraniem mu się do skóry. Manny przypomniał jednak światu, że jest wielkim wojownikiem i znakomitym atletą, a mylą się ci, którzy nazywają go bokserem jednowymiarowym.

W drugiej rundzie Pacquiao dwa razy trafił mocnym lewym prostym i pod Bradleyem ugięły się nogi, ale w końcówce Timothy odpowiedział niebezpiecznym prawym. W trzecim starciu w ringu rozgorzała prawdziwa wojna na wyniszczenie. Większe spustoszenie siały ciosy Pacquiao, ale Bradley nadrabiał ambicją i skupił się na bombach mierzonych w korpus.

Czwarta odsłona była najlepszą w wykonaniu Bradleya. Mistrz atakował i wyraźnie szukał bezpośredniego prawego. Po jednej z takich bomb pod Filipińczykiem na moment ugięły się nogi, Manny postanowił więc nieco odpuścić i dojść do siebie, co bardzo mu się opłaciło, bo po gongu rozpoczynającym kolejne starcie wrócił do gry i przejął kontrolę nad wydarzeniami.

Bradley dostał ostrą reprymendę po oddaniu szóstej rundy, w której poza świetnymi obronami nie pokazał wiele i w siódmym starciu ruszył już ostro do przodu. Taktyka się nie opłaciła, bo po kilkudziesięciu sekundach mistrz nieco się wystrzelał, a Pacquiao to wykorzystał i zarzucił go efektownymi seriami przy linach. Przy jednej z nich Bradley wyglądał na zranionego, ale po krótkim klinczu doszedł do siebie i po chwili znów zapraszał Manny'ego do ataku.

Obydwaj postanowili nieco odpocząć w ósmej odsłonie. Do przodu szedł Filipińczyk, ale "Desert Storm" szukał luk w jego defensywie i od czasu do czasu trafiał ciosami na dół. "Pacman" też nie kwapił się do ataku, ale to on zadał najlepszy cios - swój firmowy lewy prosty na szczękę, który mógł zrobić wrażenie na sędziach.

W dziewiątej rundzie wymiany znów wygrywał Manny, a w dziesiątej już całkowicie panował nad wydarzeniami w ringu i kilka razy trafiał naprawdę potężnie. Znany z serca do walki Bradley przegrywał, ale nie poddawał się i wciąż usiłował wciągnąć Filipińczyka na bombę z prawej ręki, jaką Manny'ego znokautował kilkanaście miesięcy temu Juan Manuel Marquez. Bez skutku.

Bradley pozostawał w głębokiej defensywie również w jedenastym starciu, ale Manny czuł, że ma niepodważalną przewagę i nie miał ochoty podejmować zbędnego ryzyka. Były więc wymiany prostych przednią ręką (trafiał zarówno Bradley jak i Pacquiao), ale niewiele więcej. Mistrz potrzebował nokautu przed ostatnią odsłoną, lecz również i tę rundę wygrał Pacquiao, który bił mocniej i przede wszystkim celniej. W samej końcówce doszło do zderzenia głowami, po którym na policzku Filipińczyka pojawiła się krew, ale nie zmieniło to już niczego i "Pacman" mógł się cieszyć ze słodkiego odwetu. Sędziowie tym razem nie zawiedli i punktowali 116-112, 116-112 i 118-110 - jednogłośnie dla nowego-starego mistrza świata, który tym oto sposobem wrócił do pierwszej trójki rankingu P4P.